środa, 9 marca 2016

Rozdział VIII- No to zasuwamy do domu, księżniczko!



    Poczekalnia na oddziale ratunkowym uspokoiła się nieco po początkowym pandemonium, jakie nastało w niej zaraz po przywiezieniu ofiar nieudanego zamachu. Bomba, ukryta w zaparkowanym przed knajpką samochodzie, miała wybuchnąć w godzinach szczytu, jednak z nieustalonych dotąd przyczyn eksplodowała znienacka o poranku. Dzięki temu zamiast dokonać planowanej przez terrorystów jatki, zamach powybijał głównie szyby w witrynach i oknach domów na pechowej ulicy, kalecząc powierzchownie kilkudziesięciu pechowych obywateli, uszkodził też oczywiście osoby znajdujące się w feralnej knajpce.
    Z początku do zapchanej jęczącymi i krwawiącymi z ran ciętych ludźmi poczekalni usiłowała się wepchnąć ekipa z jakiejś telewizji, ale została bardzo stanowczo wyproszona przez personel, wspierany przez policję. Stróże prawa chcieli bowiem przesłuchać świadków, zanim zrobią to media.
    Michał, któremu absolutnie nic nie dolegało, znalazł się w szpitalu tylko dlatego, że zełgał bezczelnie załodze karetki iż jest krewnym Martyny. Sanitariusz, poczęstowany tą informacją kiwnął głową ze zrozumieniem i poinformował dokąd zabierają rannych.
    Teraz, od dobrej godziny, Kubi wysiadywał w poczekalni na ratunkowym, w coraz bardziej rzednącym tłumku ofiar do opatrzenia, nie spuszczając oka z wejścia do pokoju, w którym zajmowano się Martyną i jej obrażeniami. Nur już dawno odholowano na ortopedię, miała bowiem złamaną rękę, natomiast Iskander dostał zastrzyk na uspokojenie, po czym pojechał na tomografię czaszki, rzucony bowiem wybuchem na ścianę przydzwonił w nią mocno potylicą. Dodatkowymi ofiarami byli właściciel knajpki, któremu spadł na głowę z półek deszcz butelek, co zakwalifikowało go do długiego szycia i opatrywania, jak również badań potłuczonej czaszki, oraz kelnerka z urazem pleców, powstałym po awaryjnym lądowaniu na krzesłach i stolikach.
    Z pokoiku Martyny wyszła pielęgniarka, zostawiając uchylone drzwi. Po chwili zniknął za nimi lekarz z papierami w dłoniach. Michał dokonał manewru taktycznego, polegającego na przemieszczeniu się pod automat z napojami, stojący nieopodal wejścia do pokoju.
Udając, że nabywa napój, Dzik nastawił swe radary uszne.
    - ...ma pani pęknięte dwa żebra, wzdłużnie, nie trzeba nastawiać - wyjaśniał lekarz po angielsku. - Do tego mnóstwo potłuczeń i niewielkie oparzenia drugiego stopnia na dłoniach, które oczywiście opatrzyliśmy. Nie widzę powodu, żeby panią tutaj trzymać.
    - Ale ja... - głos Martyny był słaby i drżący. - Nur i Iskander, mieszkam z nimi...
    - Ich życiu nic nie zagraża, ale musimy ich tu zatrzymać na jakiś czas - wyjaśnił łagodnie lekarz. - Ma pani kogoś, kto mógłby pani pomóc przez kilka najbliższych dni?
W tym momencie Miśkowi przed oczyma stanęło bezwładne ciało Martyny na progu knajpki, obsypane okruchami szkła i tynku. Nawet kolczatki, cholera, bywają bezradne.
Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi i wkroczył do pokoju, jakby się szykował do wyjątkowo zajadłego seta.
    - Przepraszam bardzo, pan kto? - zapytał lekarz po turecku.
    - Jestem kuzynem Martyny - objaśnił Kubi, przywołując na twarz przyjemny wyraz.
Leżąca na łóżku Martyna wytrzeszczyła oczy, niepewna, czy nie ma halucynacji po środkach przeciwbólowych.
    - Udawaj, że to prawda - poprosił Dzik po polsku. - No przecież nie możesz zostać sama.
    - Nie wiem co wolę, bomby, czy twoje towarzystwo - odparła Martyna podejrzliwie.
    - Uczciwą ofertę ci daję, bezinteresownej pomocy - przekonywał Michał. - Twoi gospodarze i tak są nieczynni do odwołania, a ty sobie nie poradzisz.
Martyna chciała unieść rękę, aby pokazać mu gest powszechnie uznawany za obelżywy, ale przeraźliwy ból rozdarł jej bok.
    - No dobra, masz rację - przyznała ponuro, po czym przeszła na angielski. - Panie doktorze, to jest mój kuzyn, Michał Kubiak, on się mną zajmie.
    - Świetnie! - ucieszył się łapiduch. - Tu ma pan receptę, wykupi pan leki przeciwbólowe w szpitalnej aptece, a siostra przygotuje wózek dla pani.
Michał nieomal wyrwał receptę z dłoni lekarza i pomknął do apteki. Gdy wrócił, Martyna siedziała już na wózku przed pokojem, w asyście dwóch pielęgniarek, dwojga ludzi płci różnej w wieku dość szacownym i jednego łóżka z awanturującym się Iskanderem.
    - Dokąd ona idzie? - wrzeszczał Iskander po turecku. - Dlaczego ją wypisujecie? Kto się nią zajmie?
    - Iskander, synku, uspokój się - prosiła pani w szacownym wieku, niechybnie jego matka.
    - Martyna idzie ze mną - rzekł Dzik, władczo unosząc prawą brew.
    - Jakim prawem?! - Iskander szarpnął się na łóżku.
    - Musimy jechać - orzekła surowo pielęgniarka. - On nie powinien się denerwować.
    - Dobra, to jedziemy - Michał pochylił się nad Martyną. - Wszystko załatwiłem, taryfa już czeka.
    - Pieprzony wózek, wszystko mnie boooooli od tego siedzenia - jęknęła Martyna.
Misiek bez namysłu, acz delikatnie i z wyczuciem wziął ją na ręce, opierając jej kontuzjowany bok o swoją szeroką pierś.
    - Tak lepiej? - zapytał.
    - Znacznie - wymamrotała Martyna.
    - No to zasuwamy do domu, księżniczko - oznajmił, kierując się do wyjścia.

    Jakiś czas później Martyna została rozlokowana w sypialni Michała wyposażonej w potężnych rozmiarów łoże małżeńskie z mnóstwem poduszek i solidnym zagłówkiem. Kubiak odstąpił jej swój pokój ,gdyż w gościnnym była rozkładana sofa w której rekonwalescentce nie byłoby wygodnie dochodzić do siebie.
    Dziewczyna wzięła posłusznie podane leki w tym solidną dawkę środków nasennych. Po dwudziestu minutach odpłynęła w mocarne ramiona Morfeusza, które dziwnym wytworem jej umysłu wyglądały identycznie jak ramiona Kubiaka. Jeszcze na wpół świadomie zdążyła mruknąć, że nie życzy go sobie w snach i już spowiła ją mgła nieświadomości.
    Korzystając z okazji że Kolczatka śpi, Kubi niezwłocznie skontaktował się z Karolem przekazując mu wieści z Ankary. Kłos spożywający właśnie śniadanie w klubie wypuścił kubek z kawą zalewając wszystko dookoła. Blady jak płótno słuchał relacji Miśka solennie przyrzekając że powiadomi ojca Oli o wypadku siostrzenicy.
    - Przylecimy dzisiaj. - sapnął do słuchawki.
    - Spokojnie. Martynie nic poważnego się nie stało a po zamachu będą problemy z lotami, przyznało się do niego to pieprzone ISIS. Podaj wujkowi mój numer telefonu, bo obawiam się że komórka Kol...to znaczy Martyny uległa zniszczeniu. Znalazł się tylko jej portfel i dokumenty.
    - Podam, podam. - obiecał solennie Karol. - Adam się z wami skontaktuje.
    - Tylko nie od razu teraz Martyna śpi. - wyjaśnił Misiek.
    - Rozumiem. Do usłyszenia.
    - Narazie.
Kłos odłożył telefon do kieszeni w obserwacji kilku par oczu.
    - Co się stało Martynie?- zaniepokoił się Wrona. - Miała jakiś wypadek?
    - Nieudany zamach terrorystyczny. Rano podawali w wiadomościach na tvn24 że wybuchł samochód pułapka w centrum Ankary. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
    - Uspokoiłeś mnie. Nie dość że mamy problemy z Buszkiem bo lata za jakąś pindotrypą zamist się pogodzić z Julką to jeszcze Kubi zajmuje się naszą Martyną a wiemy że nie pałają do siebie nadmiarem miłości. Słyszałem jak Jagna gadałam z Marian że oni do siebie pasują.
    - Taaaa jak pięść do nosa. - mruknął Kłos. - Dobra, idę dzwonić do ojca Oli. Muszę go jakoś odwieźć od pomysłu wylotu do Turcji.
    Wbrew wszelkim przewidywaniom Michał opiekował się Martyną bardzo troskliwie. Pomagał jej przy ubieraniu, czesaniu, gotował obiadki, donosił z miasta frykasy, a spokojny był w stopniu wręcz wstrząsającym. Martyna myślała sobie nawet w duchu, że gdyby miał tak na stałe, mógłby się nawet nadawać do jakiegoś związku. Nie z nią, dodawała pospiesznie, rzecz jasna, że nie z nią. Ponieważ jednak Michał musiał chadzać na treningi, a niekiedy nawet grywać mecze, poprosił swoją sąsiadkę Nigar i jej sympatycznego męża Sumbula, żeby w czasie jego nieobecności mieli oko na Martynę. Radziła sobie wprawdzie coraz lepiej, ale Michał wolał na zimne dmuchać.  Misiek służył też jako kurier między Nur i Iskanderem, którzy opuścili już szpital i dochodzili do siebie w domu, pod czujnym okiem zatroskanych rodziców, a Martyną. Jedną z pierwszych rzeczy jaką przyniósł Dudzickiej był kupiony na polecenie Nur telefon.
    - Masz tam już numery tej Nur i twojego chłopaka... - rzekł, podając aparat Martynie.
    - Kogo? - zdziwiła się.
    - No Ska... znaczy chciałem powiedzieć Iskandera. Kręcicie ze sobą, nie? - Dzik przyglądał się jej badawczo.
Martyna odwróciła głowę.
    - On nie jest moim chłopakiem - wymamrotała gdzieś w przestrzeń.
    - Dobra, nieważne. W każdym razie wbiłem ci tam też Kłosa, Olę, Jagnę i Wronę, jakby co. I Marian - rzekł Michał, oglądając dla odmiany swoje paznokcie.
    - Dzięki - odparła Martyna. - Bardzo miły jesteś ostatnio.
    - A, to nic takiego - odparł Dzik, a spod brody zaczął wypełzać mu rumieńczyk. - Po prostu ktoś się musiał tobą zająć, poza tym Kłos by mi dupsko skopał, gdybym cię zostawił w takim bigosie.
Martyna spróbowała sobie wyobrazić Karola, kopiącego dupsko Michałowi i o mało nie parsknęła śmiechem.
    - Tak, jasne, już widzę, jak krwawy Karollo wywiera na tobie okrutną zemstę - powiedziała, ubawiona.
    - Śmiej się, śmiej, ty nawet nie wiesz jaki z Karola potrafi być zbir - zakpił Kubiak.
Tego już Martyna nie wytrzymała i wybuchła głośnym śmiechem.
    - Ale ja się nie mogę śmiać! - jęknęła, trzymając się za boki. - Moje żebra, o Boże!
Misiek natychmiast spoważniał.
    - Przepraszam, nie chciałem, żeby cię zabolało - rzekł.
    - Nic się nie stało - stęknęła Martyna. - Powiedzmy, że było to coś w rodzaju rehabilitacji moich mięśni międzyżebrowych.
    Dni mijały, a Martyna odkrywała z przyjemnością, że Michał jest człowiekiem ogarniętym w zakresie gospodarstwa domowego. Umiał całkiem nieźle gotować, nieobca mu była sztuka władania żelazkiem, nie lękał się akcesoriów do sprzątania, ni pralki, choć tu przytrafiały mu się wypadki. Jak sam przyznał zawsze się spieszył sortując pranie, skutkiem czego udało mu się wtrynić do białego, składającego się głównie z jego koszulek, jedną czerwoną skarpetkę, należącą do Martyny. Skarpetka okazała się nader wydajna i przefarbowała całą zawartość pralki na uroczy, pastelowy róż.
    - O kurwa - jęknął Michał, oglądając w osłupieniu koszulę od garnituru, niegdyś białą, aktualnie w kolorze kucyponków i HelloKitty. - Ej, co ja mam teraz zrobić?
    - A równo pofarbowało? - zapytała Martyna.
Kubi obejrzał koszulę, pogrzebał w stosie mokrych t-shirtów i skarpetek.
    - No bardzo równo - orzekł.
    - No to masz dwa wyjścia: albo wyćpnąć to wszystko w cholerę i kupić nowe, albo pokazać, że masz w dupie stereotypy i od odrobiny różu testosteron ci nie spada. - zasugerowała Martyna.
    - A wiesz, że to jest jakieś wyjście? - Michał w zamyśleniu podrapał się po czuprynie.
    - Wyćpnąć?
    - Nie, mieć w dupie.
Jakiś tydzień po wypadku do Martyny zadzwoniła zaaferowana Nur.
    - Ja nie wiem gdzie ty się podziewasz i co ten Kubijak z tobą zrobił - perorowała. - Ale tu cię wszyscy szukają, Iskander chodzi po ścianach, ja myślałam, że mu się tak od wstrząśnienia mózgu zrobiło, ale gdzie tam, wstrząśnienie minęło, a ten chodzi zły i tylko gdzie Martyna i gdzie Martyna. Selim też cię szuka, zapomniałam ci powiedzieć, masz te praktyki u niego w studio, farciaro  jedna, a w ogóle to strasznie chciał z tobą porozmawiać o czymś z twoich zdjęć i tak mnie pytał, skąd ty jesteś, jak ma na imię twoja mama, myślałam, że zaraz zapyta o numer buta i kolor podkładu...
    - I zapytał? - zdołała wtrącić Martyna.
    - No nie, na szczęście nie, ale jakie on mi kwiaty przynosi, a jakie czekoladki do szpitala przytachał! Żeby nie to, to ja bym o ciebie zazdrosna była, tak pyta i pyta, ale wiesz co, on mi poezje Sulejmana czyta!
    - To cudownie - zapewniła Martyna.
    - No! Ale skontaktuj się z nim jak będziesz mogła, wyślę ci esem jego numer telefonu, bo naprawdę chciałby pogadać. A w ogóle to kiedy ty do nas wrócisz? Czy się już na stałe tam do tego dzikiego brodacza przeprowadziłaś?
    - On wcale nie jest dziki - zaprotestowała Martyna.  - To całkiem miły facet.
    - Tylko nie mów tego Iskanderowi, bo mu do reszty odwali!

    Po skończonej rozmowie z Nur, Martyna rozmyślała nad całą sytuacją. Iskander szaleje? Przez chwilę zrobiło jej się jakoś tak miło na sercu, zaraz jednak w jej myśli "wdarła" się brodata facjata Kubiaka i czar prysł. Odgoniła szybko tę wizję nieśpiesznie wystukując na smartfonie numer Selima Ergenc'a. Nie dodzwoniszwy się do nowego pracodawcy postanowiła nagrać mu się na pocztę głosową.
    Tymczasem Selim siedział w salonie swojej ankarskiej willi sącząc niespiesznie czerwone wino z winnicy jego przyjaciela w Uçhisar, znajdującej się w samym centrum historycznej Kapadocj,i centralnej części wyżyny anatolijskiej.
    Myślami jednakże nie krążył po nasłonecznionych stokach obrośniętych winnymi krzewami, lecz po chłodnej polskiej zimie dwa lata po obaleniu komunizmu. Pamiętał śnieg po pas i postkomunistyczny dworzec w stolicy. Jak oni go nazywali? Centrum? Nie... Centralny! Tak! Pił tam najobrzydliwszą kawę w życiu, taką z papierowego kubka, która smakowała jak zalane wrzątkiem łajno.
Do dziś czuł smak tego świństwa.
    Zapatrzył się w płomienie z kominka i cienie kładące się na ścianach. Cienie z przeszłości i jego dopadły. Edyta. Jego Edyta pięknooka blondynka z karminowymi ustami i perlistym śmiechem. Zadurzył się w niej jak idiota gotów na stałe przeprowadzić się do nietolerancyjnej wówczas Polski. Może dzisiaj byliby szczęśliwą rodziną? Kto to wie...
    Upiwszy łyk rubinowego trunku dotknął opuszkiem czarno - białe zdjęcie z portfolio jego nowej praktykantki.
    Patrzyła nań lodowa piękność ubrana w eleganckie spodnium na tle Wieży Eiffla. Zmieniła się. To nie była słodka blondynka, którą obdarowywał tulipanami. Była dojrzałą kobietą, której uroda przez ćwierć wieku wyszlachetniała niczym najlepsze wino.
Nie pragnął jej już. Ale chciał wiedzieć kim dla niej jest Martyna Dudzicka...

    Następny dzień Michał miał wolny od pracy, zatem rano się wybiegał, jak miał w zwyczaju, potem pomógł Martynie w opanowaniu włosów, bo podnoszenie rąk do góry wciąż sprawiało jej ból, potem rozmaite obowiązki domowe,wspólne gotowanie obiadu i jedzenie go zajęły im dwojgu czas aż do późnego popołudnia. Wreszcie po posiłku Martyna padła na kanapę i włączyła telewizor, Misiek zaś zniknął w kuchni by zaparzyć herbatę, w czym był niekwestionowanym mistrzem.
    Martyna zdążyła obejrzeć pół odcinka "Wspaniałego Stulecia", gdy Michał wyłonił się z kuchni, w jednej dłoni niosąc dwa kubki pełne herbaty, w drugiej zaś wielką michę, kopiasto wyładowaną rachatłukum.
    - O matko i babko, a kto ma to wszystko zeżreć? - zszokowała się Martyna. - Ty chcesz zapaść mnie, czy siebie?
Misiek zaparkował niesione produkty na stole, klapnął na siedzisko, po czym nonszalancko wrzucił do paszczy kawałek tureckiego specjału z kajmakiem.
    - Ja  to wszystko zaraz na hali wypocę, a ty nawet jak dziesięć kilo przytyjesz to będziesz sexy - rzekł, unosząc przy tym prawą brew.
Martynie zrobiło się dziwnie gorąco.
    - Nie chcę przytyć dziesięć kilo - zaprotestowała słabo.
    - O rany, przecież nie musimy zjeść wszystkiego - zaśmiał się Kubi i sięgnął po kawałek obtoczony wiórkami kokosowymi.
Martyna przyznała mu w duchu słuszność i sama zaczęła podżerać rachatłukum, polując na kawałki z migdałami.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, pogryzając słodycze i patrząc na Hurrem, zwalczającą knowania podstępnego Ibrahima Paszy. Potem ciszę przeciął Kubi.
    - Dobrze się czujesz? - zapytał.
    - No dobrze, jeszcze mnie trochę boli jak rękę za wysoko podniosę, ale poza tym to spoko - stwierdziła Martyna.
    - To pewnie niedługo wrócisz do Nur...
Martyna miała wrażenie, że się przesłyszała. Czyżby w głosie Dzika brzmiał żal?
    - A co, chcesz się mnie pozbyć? - zapytała podstępnie.
Misiek westchnął.
    - No właśnie chyba ten... - zaczął. Jego oczy za szkłami okularów spoglądały na nią z jakąś taką bezbronną czułością.
     - Ten... - zaczęła Martyna. - Masz okruszki na brodzie.
     - Gdzie? - Michał ją otrzepywać zarost, jakby chciał zatuszować to, co niemal powiedział przed chwilą.
    - No tu, o, wiórki kokosowe ci się zaplątały - mruknęła Martyna, kładąc dłoń na obrośniętym policzku Miśka.
Michał, pchnięty jakimś impulsem pochylił się nad nią, tak mocno, że ich oddechy się ze sobą zmieszały.


_________________________________________________________________________________

Witajcie! Przed wami kolejny rozdzialik, może z lekkim poślizgiem, ale za to dość długi. Mamy nadzieję, że wam się spodoba. Miłej lektury! 
                                            Pozdrawiamy
                                                  Fiolka i Martina :)