niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział V - Kolczatka, pokrzywa i żelazna dziewica!



        Żadne z zainteresowanych nie byłoby w stanie później powiedzieć, jak to się stało, zaczęło się  każdym razie od tego, że oparty o nogi Martyny Kubi znienacka zerwał się jednym sprężystym rzutem długiego cielska.
    - Co robisz? - zdziwiła się Martyna, której zrobiło się wcześniej dosyć błogo. Od środka grzała ją sake, od zewnątrz plecy Michała, a głaskanie było takie rozleniwiające. Na pewno dla niej, myślała, że i dla Dzika, a tu masz, zerwał się, jakby go ugryzła w tyłek.
    - Chciałem ci zerwać takiego, no - zaplątał się w wyjaśnieniach Kubi, również rozgrzewany przez japoński trunek, spożyty w niemałych ilościach. - Nenufara!
    - Gdzie ty tu masz nenufary, Dziku jeden? - zdziwiła się Martyna, wstając.
Chwycił ją za rękę i poprowadził dookoła sadzawki.
    - Tu, o! - wskazał triumfalnie kwiaty rosnące w wodzie, wśród talerzowatych liści. - Różowe!
    - To co, że różowe?
    - Bo zawsze mi się wydawało, że nenufary są żółte albo białe. A te nie są.
    - A! - oprzytomniała Martyna. - Bo to lotosy. No wiesz, jak w tej mantrze uspokajającej.
    - Jakiej mantrze? - zdziwił się Michał.
    - Jestem oazą spokoju, jak kwiat lotosu na niezmąconej tafli jeziora - zaintonowała. - Nie znasz tego?
    - Coś mi sugerujesz? - Kubi się lekko zjeżył.
    - E, nie - rzekła Martyna ugodowo. - Nawet ci do twarzy z tą twoją boiskowa furią.
    - Serio? - rozpromienił się jak wiosenne słoneczko.
Trzema wielkimi krokami wszedł w wodę i pochylił się nad kwiatami, chcąc zerwać jeden z nich.
    - Nie! - wrzasnęła Martyna. - Nie zrywaj!
Dzik się wyprostował i spojrzał na nią, zdumiony.
    - Dlaczego? - zdumiał się. - Chciałem ci dać.
    - Wolę jak rosną - odparła stanowczo.
    - Gdybyś sobie wpięła jeden we włosy, wyglądałabyś jak rusałka - oznajmił Michał.
    - A nie jak kolczatka? - zapytała Martyna podejrzliwie.
Kubi jęknął i wylazł z wody.
    - Długo mi to będziesz pamiętać? - zapytał. - Nie wystarczy, że mnie rosołem potraktowałaś po ten... delikatnych częściach mego jestestwa?
    - Ciesz się, że nie był gorący - odparła zaczepnie.
    - Cieszę się jak cholera. Jędzo.
    - Ja jędza, a ty narwana dziczyzna, z niewyparzonym jęzorem.
    - Nie jestem narwany. Ja się po prostu kieruję instynktem.
    - A co ci mówi ten instynkt teraz?
    W odpowiedzi Kubi pochylił się nad Martyną i zaczął ją całować. Zanim zdążyli się opamiętać, już wtoczyli się do stojącego nieopodal pawilonu herbacianego. Kubi jedną ręką zasunął drzwi z papieru, rozpiętego na bambusowym stelażu., drugą zaś zagłębił pod bluzką Martyny.
    Ich zbliżenie raczej nie należało do tych z kategorii wielkiego pierdolnięcia i błyskotrzasków na końcu. Szybkie zaspokojenie narastającego pożądania w całkowitych ciemnościach. Spoceni runęli na materac na którym zazwyczaj siedzą goście podczas rytualnego parzenia herbaty.
Przytłumiony wypitą sake, rozsądek Martyny powoli zaczął o sobie dawać znać.
"Co ja najlepszego zrobiłam?" - zapytała samą siebie w myślach. "Przed chwilą przeżyłam swój pierwszy raz z facetem, którego szczerze nie znoszę(nie było to do końca prawdą), naprana jak PKS w kompletnych ciemnościach.
    - Będziemy tak milczeć w nieskończoność?!- odezwał się Michał.
    - A co mamy przeprowadzić głęboką analizę?!- Dudzicka odpowiedziała pytaniem.
Michał parsknął śmiechem.
    - Dlaczego mnie to nie dziwi. - stwierdził cokolwiek sarkastycznie.
    - Co znowu?! Myślisz że jak się przespaliśmy to będziemy sobie wyznawać miłość wierszem? - zapytała.
    - Ależ skąd, kolczatko. Nie śmiałbym posądzić cię o romantyczne uniesienia. - zakpił.
    - Odezwał się romantyk za dwa złote. - parsknęła. - Mogłeś się wcale nie odzywać i oboje skorzystalibyśmy na tej sytuacji.
Kubi zatrząsł się ze złości.
    - Jestem romantyczniejszy od ciebie! - wstał energicznie potykając się o własny but. - Ręką wymacał spodnie od dresu i jął przeszukiwać kieszenie w nadziei że w którejś z nich jest telefon.
    Tymczasem Martyna postanowiła zignorować jego chamską wypowiedź, zaczęła szukać swojego odzienia.
Przyświecając sobie wątłym światłem komórkowego ekraniku Michał pełzał na czworakach po wyściełających pawilon matach, usiłując zlokalizować zaginioną skarpetkę. Pochłonięty bez reszty poszukiwaniem zaginionego fragmentu garderoby, nie zauważył, że z przeciwnego kierunku nadpełza Martyna, która zdążyła już przywdziać majtki, spodnie i koszulkę, nie mogła jednak namierzyć miejsca pobytu swego stanika. Ponieważ zaś również była zaabsorbowana poszukiwaniami, nastąpiło to, co musiało nastąpić.
Zderzyli się w ciemnościach i to tak pechowo, że Martyna trafiła głową prosto w nos Kubiaka.
    - Kurwa mać! - Dzik ryknął jak ranny niedźwiedź, łapiąc się odruchowo za poszkodowany organ i waląc przy tym trzymaną w dłoni komórką w czoło. - Ja pierdolę!
    - O rany, przepraszam! Zresztą ty masz światło, powinieneś widzieć, gdzie leziesz! - odpowiedziała Martyna, masując ciemię.
    - Ty jesteś jakąś chodzącą katastrofą! - wrzasnął Kubiak oburzony do głębi - Co się do mnie zbliżysz, to mi krzywdę robisz!
    - A ty jesteś cham! I żłób! - Dudzicka cisnęła w niego jego własną skarpetką. - Nieokrzesany prostak!
Kubiak złapał brakujący element odzieży i zerwał się z maty.
    - Powinni nazwać twoim imieniem jakiś huragan! - oznajmił gniewnie.
Odsunął drzwi i chciał ruszyć ostro do przodu, ale nogi zaplątały mu się w coś czarnego, prawie niewidzialnego w panujących w pawilonie ciemnościach. Zamiast tego runął więc na twarz, amortyzując upadek rękami.
    - Zabieraj te racice z mojego stanika! - ryknęła bojowo Martyna, odplątując swoją własność, zamotaną wokół adidasów Kubiaka.
    - Kolczatka, pokrzywa i żelazna dziewica! - fuknął Michał, wstając. Sięgnął ręką za siebie, po czym się zreflektował. - Co za zjebany kraj, ta Japonia, nawet drzwiami trzasnąć nie można!
Ściskając pod pachą odzyskany fragment garderoby Martyna pomaszerowała do swojego pokoju, przysięgając sobie, że nie tknie więcej tego brodatego żłoba nawet narzędziem na bardzo długim trzonku.
Podczas powrotu do kraju unikali siebie nawzajem bardzo starannie, traktując się wzajem jak powietrze.

    Martyna nie wyjechała z reprezentacją na Mistrzostwa Europy w Bułgarii, gdyż do pracy zdążył wrócić etatowy fotograf.
Chłopcy zmęczeni po wojażach w Japonii ostatecznie skończyli przygodę z turniejem na ćwierćfinale, po sensacyjnej i spektakularnej przegranej ze Słowenią. Jedynym pocieszeniem dla Mistrzów Świata był fakt, że Słoweńcy dotarli do finału przegrywając z silnym zespołem francuskim.
    Tymczasem unikająca wszystkich związanych z  światem siatkówki, Martyna została zaskoczona w swoim krakowskim mieszkaniu przez Jagnę i Marian.
    - Witaj dziewczę!- Marian uśmiechnęła się do zaskoczonej fotografki wyjmując z torebki butelkę chianti. - Skoro góra nie przybyła do Jagny i Rudej to Jagna i Ruda przybyły do góry!- wyminęła dziewczynę wchodząc do mieszkania a za nią ubawiona Jagna.
    - Eeeee co wy tu robicie?- Martynę nagle odblokowało.
    - Gdzie masz kieliszki?- zawołała Jagna z kuchni.
    - Pierwsza szafka po lewej. - odpowiedziała Dudzicka. - Ponawiam moje pytanie. - spojrzała na Rudą rozsiadającą się na kanapie.
    - Przyjechałyśmy na shopping przedślubny. - Ruda wyszczerzyła się szeroko. - Wiesz, że za tydzień wychodzę za Zbysiaczka. Wysłałam ci zaproszenie!
    - Wiem. Nie miałam czasu oddzwonić. - zełgała Martyna. - Nie oddzwoniła bo głupio jej było odmówić a przecież doskonale wiedziała, że Marian zapyta o przyczynę. Co miała powiedzieć? "Sorry Ruda, ale przespałam się z Kubiakiem i wolałabym nie spotkać go ponownie?"
    - Terefere!- parsknęła Ruda. - Kręcisz nam tutaj coś Martynko.
    - I to bardzo! - przytaknęła jej Jagna.
    - Gadaj jak na spowiedzi! Krzysiek nam wszystko wygadał! - molestowała Marian.
    - Andrzej też mi coś wspominał. - mrugnęła dziewczyna Wrony.
Martyna złapana w krzyżowy ogień pytań w końcu skapitulowała.
    - Dobra muszę się wam do czegoś przyznać. - rzekła lekko zakłopotana . - W sumie to dość głupie.
    - Nooo?!- zapytały unisono Jagna i Marian.
    - Bo ja...bo ten...- plątała się Dudzicka.
    - No mówże kobieto! - wypaliła Ruda.
Martyna sapnęła jak parowóz, przymknęła powieki i wypaliła jak karabin maszynowy.
    - Przespałam się z Michałem!
    - Z kim?- Jagnę zatkało.
    - No z Kubiakiem!
    - Matkoboskukochany icoico? - dopytywała się Marian.
    - I jajco! - parsknęła Martyna. - Było szybko jak w pendolino, eksplozji żadnej, a te dźwiękotrzaski z powieści to jakieś kurde bujdy na resorach.
Marian i Jagna spojrzały na siebie wymownie.
    - Dzik jest taki słaby?
    - Toż to tragedia narodowa! Dzik bez ognia!
    - I nie było pożogi!
    - A jego broda łaskotała - dodała Martyna.
    - W co? - wyrwało się Marian.
Dudzicka spojrzała na nią z ukosa.
    - Za dużo chciałabyś wiedzieć - odparła.
    - Ja to nawet lubię jak broda łaskocze - wyznała w zadumie Jagna.
    - Aaaa! - Ruda potrząsnęła triumfalnie kieliszkiem. - Aha! To dlatego Wroniasty zapuszcza zarost na Rasputina! Wydało się!
    - Nie, zapuszcza na Rasputina, bo jest głąbem - wyjaśniła spokojnie Jagna. - Ale zgoli, jak go odstawię od łoża zgoli migusiem.
    - No więc - Martyna lekko podniosła głos. - No więc ten brodaty pata... znaczy chciałam powiedzieć Kubiak, będzie na waszym weselu. I będzie tak trochę niezręcznie.
    - Zaręczam ci, że Kubi będzie grzeczny jak aniołek - oznajmiła uroczyście Marian. - Już moja w tym głowa. Nawet mu powieka w twoim kierunku nie drgnie, choćbym musiała mu kaganiec nałożyć. Masz być na moim weselu! Odmowy nie przewiduję!
    - Ale ja ten... - zamamrotała Martyna.
    - Ten i tamten - Jagna dolała sobie wina. - Kieckę masz? Jak nie, to bierzemy cię z nami na ten szopink.
     Tym sposobem Martyna wzbogaciła się o nową kreację, w którą wbiła się jednak we właściwym dniu niechętnie. Nie, żeby kreacji cokolwiek dolegało, skądże znowu, piękna była i elegancka jak senne marzenie, ale myśl o spotkaniu Michała odbierała jej właścicielce chęć na jakiekolwiek rozrywki.
    Zgodnie jednak z zapowiedzią Marian, Kubiak na uroczystościach ślubno-weselnych prezentował maniery lorda. Martynę obrzucił jednym spojrzeniem, a stalowe oprawki jego okularów błysnęły przy tym niczym lodowce Arktyki i na tym się skończyły ich wzajemne kontakty, gdyż przezorna     Marian nakazała ich usadzić w przeciwległych krańcach sali. Bawiono się szampańsko, Igła wykonał około miliarda zdjęć i nakręcił materiał wideo wystarczający na film pełnometrażowy, oraz podkapował obecnym, że Andrzej Wrona oświadczył się Jagnie na schodach. Świeżych narzeczonych od razu wciągnięto na salę, wzniesiono mnóstwo wyczerpujących toastów, po czym przyszedł czas na oczepiny, skrócone do rzucania welonem przez młodą i muszką przez młodego.     Welon zleciał na głowę próbującej się dyskretnie ewakuować z sali Martynie, natomiast ciśnięta przez Zibiego muszka wyleciała łukiem pod sufit, przeleciała nad stołem, po czym wdzięcznie łopocząc końcami opadła akurat na konsumowanego przez Kubiaka dewolaja.
    - Kubiiii, wstawaj! - zaryczeli unisono Zibi, Igła i uchachany Kadziu.
    - Ja tego nie złapałem - oznajmił z zimną krwią Kubiak, podnosząc muszkę z talerza widelcem. - Zabierzcie to sobie.
Martyna miała ochotę zapaść się pod parkiet, albo wejść pod stół. Wszystko, byle nie taniec z Kubiakiem.
    - Dziku, wybranka czeka! - oznajmił gromko Zibi. - Au! No co?
To Marian, uświadomiwszy sobie niezręczność sytuacji, kopnęła go w kostkę.
    - Zamknij się - wysyczała półgębkiem.
    - Ja tego nie złapałem - Michał cisnął trzymaną na widelcu muszką w głąb sali. Poplamiona nieco tłuszczem ozdoba wylądowała na ramieniu stojącego na parkiecie Bieńka.
    - No to sobie potańczcie!
Przepojona ulgą Marian wepchnęła Martynę w objęcia Bienia z taką energią, że Dudzicka zaparkowała twarzą w gorsie jego koszuli.
Przetańczyli ten jeden obowiązkowy taniec, a reszta wesela przebiegła bez zgrzytów.

    Tydzień później Martyna objuczona jak juczna kobyła wtoczyła się do hali odlotów warszawskiego lotniska.
Po czterogodzinnym locie wylądowała w samym sercu Anatolii- Ankarze. Na lotnisku przywitała ją długonoga turecka piękność o olśniewającym uśmiechu, czekoladowych oczach w ciemnej oprawie rzęs i burzy kasztanowych loków.
    - Witaj. - przywitała Martynę tradycyjnymi dwoma pocałunkami w policzki. - Nur Aksoy.
    - Martyna Dudzicka. -
    - Martina Du cicka - powtórzyła niegramatycznie Nur. - Macie śmieszne nazwiska w tej Polsce. Ale jakoś się nauczę. - zaśmiała się perliście.
    - Wasz język też nie jest łatwy. - odpowiedziała rozbawiona Martyna.
    - Dla was - Europejczyków mówimy jak Yoda z Gwiezdnych Wojen!
    - Dokładnie. Macie dziwny szyk zdań.
    - Nie musisz się jednak stresować zajęcia na uczelni dla wymiany będą po angielsku. Nasi wykładowcy dają radę, zwłaszcza Selim Ergenc! Och on jest boski! - na piękną twarz Nur wypłynął krwisty rumieniec.
    - No, no - mruknęła Martyna, patrząc na spłonioną koleżankę. - To musi być wyjątkowy gość.
    - Naprawdę jest wyjątkowy! - zapewniła Nur ogniście. - Zresztą sama zobaczysz. Ta wiedza, ta elokwencja, te oczy, ten głos...!
    Tak rozmawiając zapakowały się do samochodu Nur. Owa subtelna piękność prowadziła jak szatan, bez trudu radząc sobie w rozpasanym ruchu ulicznym Ankary. Mieszkała zaś w nowoczesnym, dwupoziomowym apartamencie, mieszczącym się w równie nowoczesnym budynku.
    - Tutaj, na parterze mieszka mój brat, którym się absolutnie nie przejmuj - nadawała Nur. - Jest absolutnie nieszkodliwy, chociaż bywa idiotą. Nasze pokoje są na piętrze.
Wspinając się za nią po schodach, Martyna z lekką zawiścią podziwiała lekkie, pełne wdzięku ruchy Nur. Ta dziewczyna nie chodziła, ona płynęła nad ziemią, jak jaka bogini.
Bogini tymczasem zaprezentowała uroczy salonik, sypialnie i łazienkę, a panna Dudzicka uświadomiła sobie, że jej bagaże zostały w samochodzie. Jednak gdy napomknęła o tym Nur, ta uniosła dłoń gestem, godnym sułtanki.
    - Przecież nie będziesz sama tego dźwigać - oznajmiła stanowczo. - Iskander! Iskander!
Zeszła na dół, Martyna za nią.
    - Iskander! Gdzie ty znowu jesteś!
    - Wołałaś mnie siostro? - niski głos wlał się niczym płynna czekolada w uszy Martyny. W progu kuchni ukazał się ciemnowłosy mężczyzna z krótką brodą i przepastnymi, brązowymi oczyma.
    - To jest Martyna - dokonała prezentacji Nur. - A to Iskander, mój brat. Chociaż upiera się, aby mówić do niego Alex. - wywróciła oczyma.
    - Miło mi panią poznać - rzekł Iskander - Alex tym swoim urzekającym głosem. Martyna stwierdziła, że oddałaby mu się w jasyr bez chwili namysłu.


__________________________________________________________________

Witajcie! 
Przybywamy z piątym rozdziałem Dzika i Martyny!
Miłego czytania! 

                                                          F&M :)

PS. A tak wyobrażamy sobie sexy Iskandera aka Alexa!
:D



czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział IV- Dzik jestem, czasem dziabię kłem.




    Na sali zapadła nagła cisza. Można by pomyśleć, że wszyscy kontemplowali świeżo ostrzyżoną brodę i przyczesaną czuprynę kapitana.
    - No co się tak gapicie? - zapytał Kubiak.
    - A bo się odstawiłeś jak szczur na otwarcie kanału - Fabian Drzyzga wyszczerzył swe imponujące uzębienie. - Nie poznaję kolegi!
    - Trzeba jakoś wyglądać, nie? - odparł Michał z godnością, udając, że nie słyszy złośliwego chichotu, dobiegającego zza wycelowanego weń aparatu. - Możemy zaczynać? Te jupitery strasznie smażą.
    Na plan wprowadzono dzieci, które bez najmniejszej trwogi obsiadły groźnego Dzika i Martyna przystąpiła do dzieła.
Całkiem przystojny był ten Kubiak, stwierdziła. I świetnie się dogadywał z dzieciakami. Żeby jeszcze charakteru nie miał takiego wrednego...
Czas pędził nieubłaganie do przodu i wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila, w której siatkarze nasi udać się mieli do Japonii, na turniej Pucharu Świata. Nadzieja przepełniała wszystkich, zawodników i fanów, lśniła także w pięknych oczach trenera  Antigi. To było pewne, Polacy jechali tam po awans na igrzyska olimpijskie.
    - A ten złoty garnek będzie ładną pamiątką - twierdził Wrona.
Sam kapitan czuł się zmotywowany jak nigdy w życiu, a wizja olimpijskiego złota lśniła mu na horyzoncie niczym gwiazda przewodnia.
O Martynie od tamtej sesji nie myślał wcale, bo dlaczegóż miałby myśleć o takiej szurniętej jędzy. No dobrze, łaskawie mógł przyznać sam przed sobą, że była dobrą fotografką, ale żeby za jeden głupi tekst jaja w rosole...? Lekka przesada. Tak więc, wywietrzała mu z głowy, zaraz po tym jak przejrzał zdjęcia z sesji do kalendarza. Miał przecież ważniejsze sprawy na głowie.
    Dwudziestego ósmego sierpnia o poranku cała reprezentacja znalazła się na Okęciu, skąd miała polecieć do Japonii. Bez większych problemów odprawili bagaże, dopiero na bramce wykrywającej metal wybuchło lekkie zamieszanie, wywołane zresztą przez Kubiego.
Wrzucił do stojącej na taśmie kuwetki wszystkie metalowe przedmioty jakie miał w  kieszeniach i przeszedł przez bramkę. Bramka zawyła.
Cofnął się, z przepraszającym uśmiechem, ponownie zrewidował kieszenie. Były puste. Przeszedł. Bramka znowu zawyła.
Badanie ręcznym wykrywaczem metalu wykazało, że poszukiwany obiekt znajduje się w okolicach krocza Kubiaka.
Funkcjonariuszka Straży Granicznej spojrzała na niego z lekkim wyrzutem.
     - No i co panu tak piszczy, co?
    - To jego jaja ze stali - rzekł Grzesiu Łomacz z głęboką powagą.
Funkcjonariuszka oblała się purpurą, Dziku zaś zapłonął szkarłatem i zabił Grzesia wzrokiem. Przez zgromadzony w punkcie kontrolnym tłumek przeleciały chichoty i śmieszki.
    - Proszę pana - odezwała się śmiertelnie speszona funkcjonariuszka. - Jak pan tego czegoś nie znajdzie, to będę musiała pana poprosić na osobistą.
    - Zazdroszczę - wyrwało się jej koleżance obsługującej maszynę do skanowania bagażu podręcznego. Gdy uświadomiła sobie, co powiedziała, również spłonęła rumieńcem.
Kubi, czując, że płoną mu już nawet uszy, pomacał się po sobie desperacko. Nagle sobie przypomniał, że te cholerne portki mają ukrytą w kieszeni malutką kieszonkę, na drobne, albo na prezerwatywę. Sięgnął do niej i z ulgą wydłubał turecką monetę.
    Wyplątawszy się z cholernej kontroli ledwie zdążył klapnąć na krzesełku w poczekalni przy bramce, gdy trafił go nowy wstrząs.
Z hallu wpadła rozczochrana, czerwona jak burak i zadyszana Martyna, holująca na plecach torbę podręczną, wypakowaną sprzętem fotograficznym.
     - Jestem! - wyziajała, podbiegając do menedżera Tomaszewskiego. - Ledwie zdążyłam, korki, uff!
    - Dobrze, bo się bać zaczynałem - odparł Tomaszewski. - Stefan, to jest nasza nowa fotograf.
Antiga kiwnął Martinie głową z uśmiechem topiącym lodowce, tymczasem Dzik nie wierzył własnym uszom.
    - Co do ciężkiej cholery ona tu robi?! - wysyczał do Kłosa głosem wściekłego grzechotnika.
    - No słyszałeś, fotografem jest - odparł Karol wymijająco.
    - Ale dlaczego ona? - warczał Michał.
    - Bo nasz etatowy fotopstryk zaszedł w ciążę albo złamał nogę, nie pamiętam dokładnie co - wtrącił się Pit. - W każdym razie nie mógł lecieć.
Kubi spojrzał na Kłosa wzrokiem strasznym.
    - Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytał.
    - A bo ten, nie chciałem cię denerwować - Kłosik przybrał na oblicze wyraz niewiniątka. - Taki ważny turniej i tego...
    - Trzymaj ją ode mnie z daleka - zażądał Kubiak stanowczo. - Bo nie ręczę za siebie.
    - Możesz być spokojny, nie będę ci się rzucać w objęcia - ociekający jadem głos Martyny podziałał na Michała jak dotknięcie elektrycznego pastucha.
    - Znowu podsłuchujesz? - zmrużył oczy.
    - Musiałabym być głucha, żeby cię nie słyszeć - odparła, splatając ramiona na piersi gestem Indianina ze starych westernów. - Te twoje szepty słychać w całej poczekalni.

    Loty do Tokio i docelowo do Hammamatsu przebiegły bez zbędnych zawirowań i turbulencji. Nowo otwarte połączenie Polski z Japonią ułatwiło sprawę. Nie trzeba było tłuc się do Niemiec albo Holandii a stamtąd dopiero do kraju kwitnącej wiśni. Pierwsza część turnieju chociaż uciążliwa upłynęła biało- czerwonym jak mrugnięcie powieką. Co prawda w niektórych meczach oddawali charytatywne sety ale w gruncie rzeczy przez cały turniej przeszli niczym tornado.
Nie zatrzymały ich nawet Stany Zjednoczone przegrywając z nami sromotnie w czterech setach ugrywawszy tylko jednego. Pan od dopingu (nota bene lekko Martynę wkurzający) ekscytował się krzycząc donośnie POLYSKA! Kubi w przypływie radości rzucił się na lokalną maskotkę Vabochana przytulając się do niej i niemiłosiernie ją maltretując. Martyna strzelała zdjęcia wpychając się ze swoim teleobiektywem pomiędzy lokalersów z zabaweczkami najwyższej technologii.
    - Kuuuubi!- zapiszczała jej zza pleców istota mierząca metr pięćdziesiąt na obcasach, mocno upudrowana z różowymi niczym Helloł Kitty usteczkami.
Martyna spojrzała nań swoim całym metrem sześćdziesiąt siedem, czując się przy tym jak olbrzymka.
    - Ti zinasz Kubiego?!- zapytała patrząc podejrzliwie na biało-czerwoną koszulkę Martyny.
    - Zinam...- odpowiedziała Martyna, momentalnie się poprawiając.- To znaczy znam.
    - Och! Ja go kochiam! Jestem Sara, moja mami być z Polyska! - wydęła drobne usteczka. - Jestem jego fankom!Zrobisz mi zdjęcie?- podała Martynie najnowszy iphone 5 w etui z różowego futerka i króliczymi uszkami.
    Panna Dudzicka nie miała za bardzo ochoty przepychać się na boisko i fatygować do tego neandertalczyka, ale jakaś wredna istota wewnątrz jej podpowiedziała że tak należy zrobić.
A co tam! Ona przecież wyświadcza tylko przysługę rodaczce! Przecież polscy siatkarze przybywają do Japonii raz na jakiś czas, prawda?
Nie mogła poprosić Kubiaka wprost, bo od razu wydarłby się że napuszcza na niego napalone Japonki.
W tym celu złapała Andrzeja Wronę, przechadzającego się po parkiecie z kijem do selfie.
    - Mistrzu!- wyrwało jej się.
Wroniasty odwócił się na dźwięk swojej ksywki.
    - Słucham?- rzekł spokojnie.
Martyna nie zastanawiając się zbyt długo wcisnęła mu króliczo- rożowego iphone'a, wskazując ruchem głowy na Japonkę czekającą przy bandzie.
    - Ta panienka to fanka Kubiaka, weź go zawołaj i zrób im zdjęcie.
    - A dlaczego sama tego nie zrobisz?- zapytał zdziwiony.
Dudzicka spojrzała na niego jak na okaz muzealny.
    - Wiesz że z nim nie rozmawiam. Nie chcę wchodzić mu w drogę, poza tym to dziewczę jest ewidentnie napalone.
    - Aha. - usta mistrza wygięły się w cwaniackim uśmieszku. - Znaczy będzie wieszanie na ramieniu? - zachichotał jak nastolatka.
     - Dokładnie tak.
    - Namówiłaś mnie!
    Po chwili Martyna obserwowała z bezpiecznej odległości, jak Wrona, trzymając uszate cacko w dwóch palcach,  rozmawia z Kubiakiem, a ten, po chwili, z miną człowieka idącego na ścięcie, maszeruje w stronę fanki.
    Sara zareagowała ekstatycznym piskiem w dwóch językach i trzepotaniem rączek w pełni godnym postaci z anime. Martyna była gotowa przysiąc, że przez chwilę widziała w jej oczach dwa wielkie czerwone serca. Kubi, daremnie próbując przywołać na oblicze przyjemny wyraz, ustawił się do zdjęcia, natomiast jego miniaturowa fanka usiłowała się wokół niego opleść, co utrudniały jej wydatnie gabaryty: jej własne mizerne, a okazałe Dzika. Mistrz obserwował to wszystko, uśmiechając się złośliwie pod wąsem.
    Nic w życiu nie trwa wiecznie, a zwłaszcza zaś tyczy to dobrej passy. Ta urwała się Polakom znienacka i w najmniej odpowiednim momencie, bo podczas decydującego meczu z Włochami. Po dramatycznym pierwszym secie, przegranym na przewagi, panowie wyszli na parkiet zwarci i gotowi, co zaowocowało zwycięstwem w secie drugim, do dwudziestu dwóch.
    A potem zaczął się koszmar. Polakom nic nie wychodziło, nic się nie kleiło, blok się rozsypywał jak babka z piasku, ataki więdły w zaraniu. Włosi ogrywali nas jak chcieli. Kubiak szalał, jakby go było co najmniej trzech, wściekły i bezsilny, Stefan Antiga robił co mógł, żeby podtrzymać upadającego ducha w zespole, na próżno.
Trzeci set, przegrany do dwudziestu dwóch.
Czwarty do dziewiętnastu.
Trzecie miejsce Polaków w turnieju stało się faktem.
Trzecie. Nie dające awansu do igrzysk.
Siatkarze nie kryli łez, prawie każdy ocierał oczy, a Fabian wręcz ryczał jak bóbr. Kubi opadł na krzesełko obok zapłakanego Drzyzgi i wsparł głowę na złożonych dłoniach. Martyna uwieczniła tę scenę, widząc podwójnie, bo jej też cisnęły się łzy do oczu.
    Na dekorację polscy siatkarze poszli w grobowej atmosferze. Stefan był blady jak ściana i wyglądał jakby ktoś mu przyłożył czymś ciężkim w ciemię.
    - Mam gdzieś taki medal - wymamrotał pod nosem Dzik, maszerując w stronę podium.
    - Kurwa, dziesięć wygranych meczy - odmamrotał Kurek. - I wszystko w pizdu.
    - Chujnia z grzybnią - mruknął Zati. Od płaczu miał oczy czerwone jak królik.
Gdzieś w szatni dla maskotek płakała różowa Vabochan.
    W hotelu nastąpiła stypa. Stypa po przegranym turnieju i straconym awansie. Mówiono niewiele, głównie pito. Pił, co dowodziło powagi sytuacji, nawet Możdżonek.
Martyna usiadła w rogu sali jakby chcąc być niewidzialną. Była blada jak ściana o którą się oparła. Chociaż nie przepadała za siatkówką to przez ten czas poczuła sie w pewnym stopniu częścią teamu. Było jej w tym momencie nie mniej przykro i źle jak chłopakom, którzy zostawili na parkiecie serca, przelewając pot, krew i łzy. Fotografka miała ochotę urwać wyrwać serca  FIVB tępą łyżką a potem rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom.
    Wychyliwszy szklaneczkę z sake wcale nie poczuła się lepiej. Alkohol nieprzyjemnie rozlał się po gardle trafiając do ściśniętego ze stresu żołądka. Mało jadła dzisiejszego dnia i za dużo wypiła a to nie zwiastowało niczego dobrego. Gdy wstała poczuła lekkie zawirowanie, normalne dla zawianej osoby. W duchu poprosiła swój organizm żeby jednak zrobił jej tę uprzejmość i przestał się buntować. Odstawiła szklankę na najbliższy stolik, zmierzając jednocześnie ku drzwiom prowadzącym na taras.
    Wrześniowa tokijska noc była ciepła a wiatr z nad morza delikatnie szeleścił w liściach miłorzębu, bonzai, klonów i ibuków rosnących w przyhotelowym ogrodzie w stylu japońskim. Martyna lekko orzeźwiona morską bryzą, zeszła z tarasu wprost na usypaną drobnymi kamyczkami ścieżkę. W świetle latarenek kamienie skrzyły się jak jakby były prawdziwymi księżycowymi okazami. Gdzieś niedaleko słychać było plusk w sadzawce nad którą rozciągał się mostek. Całość niewątpliwie była urokliwa i w normalnych okolicznościach Martyna pobiegłaby, po aparat by uwiecznić tę piękną noc. Nie dzisiaj. - pomyślała ponuro.
    Powinna skupić się na myśli o wyjeździe do Ankary. Na turnieju zarobiła całkiem niezłą sumkę, za którą będzie w stanie wynająć coś przyzwoitego i przynajmniej w najbliższym czasie nie być z zdaną na łaskę matki.
Rodzicielka nie była zachwycona jej wyjazdem do Ankary. Właściwie to była wściekła na nią i na bogu ducha winnego wujka Adama. Szanowna mamunia zapomniała jednak że Martyna nie ma pięciu lat a dwadzieścia cztery i nie może decydować o jej życiu.


    Dziewczyna westchnęła, po czym okrążyła uformowany w kształt półkuli cis. I zamarła w pół kroku.
Na ławeczce, nad wysrebrzoną księżycowymi promieniami sadzawką, siedział Kubiak, nawet nie zauważyła kiedy wyszedł z sali. Ponieważ ławeczka była dostosowana wymiarami raczej do Japończyków, niż do europejskich siatkarzy, Kubi trzymał głowę niemal między własnymi kolanami, a palcem jednej dłoni rysował coś w żwirze. W oczach malował mu się taki smutek, że Martynie, która go wszakże nie znosiła, ścisnęło się serce.
Bez namysłu, może popychana wypitą wcześniej sake, klapnęła na siedzisku obok Dzika.
    - Wszystko w porządku? - zapytała cokolwiek idiotycznie.
    - Taaaa... - mruknął. - Jak cholera.
- O rany, wiem, że nie jest w porządku - Martyna zagryzła wargi. - Tylko no... Chciałam ci jakoś pomóc, czy coś.
Kubi łypnął okiem.
    - A myślałem, że przyszłaś kopać leżącego.
    - Daruj sobie złośliwości - prychnęła, zrywając się z ławki. - Ja naprawdę chciałam pomóc, ale łaski bez.
Ruszyła w stronę hotelu, gdy Dzik złapał ją za rękę.
    - Poczekaj - powiedział, jakoś tak miękko. - Nie idź.
Martyna nastroszyła się nieufnie.
    - Bo co?
    - Bo przepraszam. Dzik jestem, czasem dziabię kłem, a dzisiaj jest najbardziej zjebany dzień mojego życia.
    - Spoko. wybaczam od ręki - odpowiedziała, siadając z powrotem. - A swoją drogą te zasady awansu do igrzysk, to o kant potłuc.
    - Tajest - mruknął Michał. - Kurwa, jesteśmy mistrzami świata, a musimy się tłuc po kwalifikatorach i pucharach.
Tyłek zsunął mu się z wypolerowanego siedziska i teraz Dziku siedział na żwirze, oparty o nogi Martyny.
    - Wiesz co jest najgorsze? - powiedział w zadumie. - Jak widzisz ludzi, kibiców, tę nadzieję w ich oczach, że się uda i będzie awans, i wiesz, że tym awansem możesz oddać im cząstkę tego co oni nam dali swoim wsparciem... a potem, kurwa, widzisz ich rozczarowanie. I to boli najbardziej.
Ręce Martyny bez konsultacji z mózgiem zaczęły gładzić zwichrzoną czuprynę Kubiego.

___________________________________________________________
Witajcie! 
Po pięciu miesiącach przerwy, Fiolkowej podróży do Azji,  wracamy na nasze blogi. Głównie dzięki Wam, bo nie zapomniałyście o nas(a my takie dupy niezorganizowane) i przypominałyście nam o blogaskach. Także jesteśmy i mamy nadzieję że jakoś wspólnie dotrwamy do końca! 
                                                                              Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)