wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział XV- Czułem się jakby moje serce ugodziła płonąca żągiew...


    Weselisko dobiegło końca, wszyscy goście rozjechali się do swoich domów, państwo młodzi udali się na trzydniową podróż w Karkonosze. Bliźniaki zostały rozlokowane u dziadków w Wałbrzychu do którego udał się także Igła z rodziną.
Martyna fruwała kilka centymetrów nad ziemią, właśnie jechali z Michałem do Warszawy w której Dzik obiecał spotkać się ze swoimi rodzicami i bratem.
    - Przyjedziesz do mnie?- zapytał całując ją w usta gdy stali na światłach.
    - Trochę mi głupio. Chcesz się spotkać z rodzicami i bratem, będę się czuła obco.
    - Przecież jesteśmy razem. Nie jesteś obca, jesteś moja.
Dudzicką zalała fala gorąca. Nigdy, żaden facet tak o niej nie powiedział. Pewnie innemu powiedziałaby do słuchu, ale chciała być jego. W ustach Kubiaka brzmiało to jak najpiękniejsza pieśń.
    - Zgoda. Będę.
    - Za dwa dni wracam do Ankary. Nie wiem jak wytrzymamy bez siebie te dwa tygodnie.
    - Może polecę z tobą? - zapytała przejęta.
    - Bałbym się, że ten psychol się o tym dowie i znowu coś odwinie. - mruknął Dzik. - Mam dwa wyjazdowe spotkania o mistrzostwo i cały czas bym się o ciebie martwił.
    - Zostanę.

    Misiek odwiózł Martynę do domu wujka Adama, sam zaś udał się do swojego warszawskiego mieszkania.
Miała tam czekać na niego stęskniona rodzina i mama z wałówką w postaci wszystkich mazurków i dań, których ze względu na ślub Jagny i Wrony zjeść nie mógł.
    Martyna ledwo przekroczyła próg domu, czuła się jakoś dziwnie. Z głębi salonu dolatywały do niej strzępki rozmów prowadzonych po angielsku. To jej kuzynka Olka, która zwinęła się już w niedzielę nie pozwalając Karolowi zostać na poprawinach, rozmawiała z kimś i zaśmiewała się w głos.
    - Bardzo mi się tutaj podoba. - usłyszała męski, dobrze znany głos.
Właściwie nie musiała wchodzić do pomieszczenia gdyż doskonale wiedziała z kim zaraz przyjdzie jej się spotkać.
    Do holu wyszła jej matka, która przyjechała do Polski na plan zdjęciowy do jakiegoś hollywoodzkiego filmu, kręconego we Wrocławiu.
    - Kochanie!- wyszczebiotała nader sztucznie. - Moja córeczka wróciła!
Martyna pozwoliła się objąć, chociaż czuła się nieswojo. Matka nigdy nie okazywała wylewnie swych uczuć(jeśli jakieś posiadała).
    - Co on tutaj robi?!- syknęła młodsza z Dudzickich.
    - Alex? No przyjechał specjalnie do ciebie! Córeczko, nie mówiłaś mi, że spotykasz się z światowej sławy pisarzem! Jestem zachwycona!
    - Doprawdy? Zapomniałaś jednak powiedzieć mi że jestem córką światowej sławy fotografa a on wcale nas nie porzucił. - zakpiła Martyna. - Poza tym masz niesprawdzone informacje. Nie jestem w żadnym związku z Iskanderem. Tata zaręczył się z jego siostrą.
    - Selim nie jest twoim ojcem...To znaczy jest ale nie wychowywał cię! - matce prawie żyłka pękła na wieść, że Ergenc spotyka się z młodszą kobietą.
    - A ty mnie wychowywałaś?- zapytała gorzko.
    - Wiesz, że nie miałam możliwości wziąć cię do Stanów. Było ci źle u wujostwa? Miałaś wszystko o czym zamarzyłaś.
    - Chciałam mieć rodziców.
    - Nigdy nie związałabym się z Selimem na zawsze. Pochodzimy z różnych światów. - Edyta była wyniosła jakby miała w rodowodzie co najmniej księcia koronnego.
    - Skończ. - młodsza Dudzicka wyminęła ją wchodząc do salonu.
Iskander na jej widok zerwał się z fotela chcąc ją uściskać, ona jednak wywinęła mu się niczym węgorz.
Wujostwo spojrzeli na siebie zdziwieni a na obliczu Olki malowała się złośliwa satysfakcja.
    - Co tutaj robisz?- zapytała go najspokojniej jak umiała, chociaż w środku wszystko się w niej gotowało.
    - Przyjechałem do ciebie. - odpowiedział szczerze.
Martyna pociągnęła go za rękaw wyprowadzając z pokoju.
    - Muszę z nim pogadać na osobności.
Gdy dotarli do gabinetu wujka Adama, zatrzasnęła za nimi drzwi aż futryna zadrgała.
    - Co tutaj robisz?!- ponowiła pytanie a jej głos był ostry jak brzytwa.
    - Kocham cię!- Iskander padł jej do kolan. - Te miesiące były torturą! Czułem się jakby moje serce ugodziła płonąca żągiew. Nie mogłem spać, jeść i nic nie mogłem! Pisałem tylko! Moja następna powieść będzie o tobie!
    Martyna słuchała tego wyznania zastanawiając się czy na pewno jej się to nie śni. Ten facet całkiem zdurniał!
    - Wstawaj! - odsunęła się jak od zarazy. - Czy ty jesteś normalny?!
    - Miłość to obłęd! Jestem obłąkany przez ciebie!- ciemne oczy Iskandera przewiercały ją na wskroś.
    - Skąd znasz mój adres?! - wrzasnęła.
    - To nieistotne, liczy się tylko nasza miłość! - podskoczył jak wyrzucony sprężyną, łapiąc jej ręce i ciągnąc ją ku sobie. - Oszaleje jeśli cię nie pocałuje!
W pomieszczeniu słychać było trzask. To Martyna zdzieliła niechcianego amanta prosto w policzek.
    - Odsuń się! Ja mam chłopaka!
    - Tego polskiego brodacza?! To plebs, nie jest godzien ciebie!
    - A ty jesteś porąbany. Masz w tym momencie wstać i opuścić mieszkanie mojego wujka...
Iskander pocałował ją chcąc wedrzeć się językiem do wnętrza jego ust. Martyna z całej siły kopnęła go w krocze, gdy zgiął się niczym scyzoryk wyrżnęła go z łokcia w kark.
    Brat Nur upadł na dywan jak rażony gromem a Martyna wybiegła z domu wujostwa jakby gonił ją sam rogaty.
    Schowawszy się za chudym żywopłotem, oddzielającym chodnik od jezdni kilka domów dalej, drżącymi dłońmi sięgnęła po komórkę i wybrała numer Dzika.
     - Martynaaaaa! - zawył na całą ulicę Iskander. Psy zaczęły szczekać w kilku miejscach. - Martynaaaaa, ja cię kochaaaaaaam!
    - Misiek, on tu jest! - Martyna wyszeptała w słuchawkę, nie spuszczając oka z kuśtykającego środkiem jezdni Iskandera. - Iskander jest u mojego wujka! Uciekłam mu, goni mnie!
    - Kurwa - usłyszała w odpowiedzi. - Jadę do ciebie!
    - Martynaaaaa! Miłości mojaaaaaa! - zawył Iskander., teraz bliżej.
    Kubi rozłączył się, a Martyna, zgiąwszy się w pół, przebiegła pod osłoną tego nędznego żywopłotu kilkanaście metrów, po czym zanurkowała do czyjegoś śmietnika, ogrodzonego murem i nakrytego daszkiem. Drzwiczki od ulicy, wykonane z desek, były szczęśliwie niedomknięte, więc Dudzicka wśliznęła się w niezbyt przyjemnie pachnącą ciemność, po czym, oparłszy plecami o kubeł, zamknęła drzwi za sobą.
     Michał porzucił niedojedzone frykasy i zdumioną rodzinę, której obiecał wszystko wyjaśnić później i łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości pojechał do Dudzickich. Mieląc pod nosem wszelkie znane mu przekleństwa, skręcił na właściwe osiedle, potem we właściwą ulicę, po czym wyhamował z wizgiem opon, bo przed maską wyrósł mu Iskander, szarpiący się z wujem Martyny, przy czym starszy i nie trawiony szałem Adam wyraźnie nie dawał sobie rady z rozszalałym amantem.
    Kubi wyskoczył z samochodu i runął na Iskandera niczym prawdziwy, szarżujący dzik. Zanim ktokolwiek zdołał się obejrzeć, zaprawił znienawidzonego Skafandera prawym sierpowym w zęby, poprawił lewym z drugiej strony, po czym wykończył dyszlem w żołądek. Turek wypuścił z uścisku wuja Adama i zwinął się na asfalcie w kłębek.
Bez krzty litości Michał podniósł Iskandera za ciuchy do góry.
    - Co ty, koralu złoty, się do Martyny przypierdalasz? - zapytał rzeczowo. - Ona cię, kurwa, nie chce, nie zauważyłeś?
    - Ja ją kocham - stęknął Iskander. Z pękniętej wargi ciekła mu krew. - To przeznaczenie.
    - No chyba cię suty drą - prychnął Michał. - Masz się od niej odjebać raz na zawsze, rozumiesz?
W odpowiedzi Iskander zdzielił go pięścią w ucho. Panowie potoczyli się w zwarciu po ulicy, ale  prowadzący rozrywkowy tryb życia pisarz, nawet napędzany szaleństwem, nie miał szans z silnym, wysportowanym i zionącym furią Kubim. Po chwili Misiek siedział na nim okrakiem, trzymając go za szyję.
    - Michał, zostaw! - ryknęła Martyna gromko.
Kubi zwolnił uścisk i obejrzał się, w sam czas by zobaczyć, jak jego ukochana wypada ze śmietnika.
    - Ona ma rację - rzekł smętnie Adam, który dopiero doszedł do siebie. - Uszkodzisz tego wariata, a odpowiesz jak za człowieka.
Po namyśle Michał zlazł ze sponiewieranego Skafandera i postawił go na nogi.
    - Słuchaj no mnie uważnie, skurwysynu - rzekł do rywala głośno i wyraźnie. - Spierdalaj stąd w podskokach i nie waż się nigdy więcej zbliżyć do Martyny. Jeden włos z głowy jej spadnie, a ci nie daruję, rozumiesz? Rybki w Bosforze tobą nakarmię, ty zjebie!
W jego oczach płonęła taka furia, że Iskander, mimo wszystko, się przestraszył.
    - No już! - ponaglił Michał. - Jazda na Okęcie i adiu fruziu! Żebym cię tu więcej nie widział!
Sponiewierany Iskander posłusznie rzucił się do biegu. Ten Polak był naprawdę niebezpieczny.
Tymczasem Dzik chwycił w objęcia Martynę.
    - Nic ci nie zrobił? - zapytał.
    - Nie, nic - odparła z ulgą. - Dobrze, że jesteś.
Wracający z drobnymi zakupami dla Oli Karol zatrąbił na zastygłą na środku jezdni grupę.
    - A co tu się stało? - zapytał zdumiony przez otwarte okno samochodu.
Misiek rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Kto dał adres Martyny temu zjebanemu Skafandrowi? - zaindagował.
    - Poczekaj, pogadamy w domu - rzekł Kłos.
Nie wypuszczając Martyny ani na chwilę z objęć Michał wkroczył do domu, za nim zaś szedł wujek Adam oraz Karol.
    - Skąd ten pojebaniec miał adres Martyny? - zapytał Dzik bez wstępów, tocząc wściekłym okiem po obecnych.
    - A co to cię obchodzi? - odpyskowała z mety Ola.
Michała szlag trafił na miejscu.
    - A jak myślisz? - warknął jadowicie. - Pewnie ty mu zakablowałaś, co? Bawi cię, że Martyna musi się po śmietnikach chować?
    - Nawet jeśli dałam, to co? Korona jej z głowy spadła, że z nim pogadała? - Olka wzruszyła ramionami.
    - Przecież Ola nie miała nic złego na myśli - wtrącił Karol.
    - Jasne - mruknęła Martyna. - Niewinna jak zwykle.
Michał wywrócił oczyma.
    - Karol, przypomnij mi dlaczego związałeś się z taką idiotką?- zapytał zjadliwie Dzik.
    - Nie wiem. - odpowiedział zszokowany Kłos. - I chwilowo nie chcę się nad tym zastanawiać. - powiedziawszy to wyszedł z domu Dudzickich.
    - Przepraszam za moją córkę. - wuj Adam był mocno zmieszany. - Za bardzo ją rozpuściliśmy.
Olka płonąć ze złości wybiegła z salonu.
    - My też już pójdziemy. - Misiek nie wypuszczając Martyny z objęć podał rękę ojcu Olki.
    - Masz zamiar zostać u pana Kubiaka?- mamunia wtrąciła się do rozmowy.
    - Mam zamiar. Nie muszę pytać cię o pozwolenie. - mruknęła jej córka.
    - Ależ oczywiście że nie musisz. - Edyta posłała Michałowi olśniewający uśmiech, jednak on tylko się wzdrygnął. Ta kobieta to modliszka. Jakim cudem była rodzoną matką kogoś tak wspaniałego jak Martyna? Może Olka to jej córka?
    Wyszli z domu  w milczeniu. Martyna nie odzywała się przez całą drogę na Mokotów, gdzie znajdowało się nowe mieszkanie Michała.
    Rodzina Kubiaków zdążyła ewakuować się zostawiając tony jedzenia dla Miśka. Dzik niczym prawdziwy kogut domowy nie pozwolił dziewczynie sobie pomóc, zamiast tego usadowił ją na kanapie w salonie, sam zaś przyniósł talerz wypełniony smakołykami. Znajdowały sie na nim kruche babeczki wypełnione owocami i budyniem, dwa rodzaje makowca, sernik rosa, kawałki babki ze skórką pomarańczową i lukrem a do tego wino roboty jego ojca.
    - Chcesz mnie utuczyć?- zapytała Martyna gdy wsunął jej do ust babeczkę. Poczuła słodki budyń, winogrona, cząstki pomarańczy i borówek amerykańskich. - To pyyyyychne. - powiedziała z pełnymi ustami.
    - Chcę tylko o ciebie zadbać. - rzekł poważnie a jego morskie oczy taksowały jej twarz.
    - Dbasz. Aż nadto. - odpowiedziała dotykając dłonią jego zarośniętego policzka.
    - Nigdy nie będzie mi mało. - przymknął powieki poddając się pieszczocie jej dłoni, mruknął jak zadowolony kot.  Oparł się o zagłówek przestronnej sofy, pociągając ją na siebie.
    Martyna usiadła na nim okrakiem obdarzając go niezliczoną ilością delikatnych pocałunków. Dłonie Michała spoczęły na jej talii, powoli i systematycznie wsuwając się pod jej bluzkę. Ona zaś pochylała się nad nim a końce jej włosów łaskotały tors i szyję siatkarza.
    Jej usta opadły na jego usta i zaczęli się całować tak zachłannie, jakby od tego zależało ich życie.
Ich garderoba fruwała po pomieszczeniu, ostatnim elementem były białe koronkowe majtki Martyny, które Michał cisnął za siebie a te niczym biały gołąb poszybowały majestatycznie w górę i opadły na klamkę od okna.
     Świat przestał istnieć, gdy Michał wszedł w nią w dzikim zapamiętaniu, całkowicie zapominając o tym co wydarzyło się po południu. Martyna otoczyła jego szczupłe biodra swoimi nogami, przytrzymując go bliżej siebie. Razem dążyli  do czegoś co bezlitośnie miało ich spopielić. Martyna zamknęła oczy czując jak jej ciało przeszywa słodki ból spełnienia, zaraz za nią szczyt osiągnął Michał. Czuła jak opada na nią mocno trzymając w ramionach. Po chwili błogostanu, czegoś co kołysało ich jak morskie fale, Dzik przetoczył się na bok przyciągając ją do siebie. Jeszcze nie do końca świadomy szepnął;
    - Jeśli to nie jest miłość to chyba oszalałem. Kocham cię.
Z ust Martyny wyrwał się urwany szloch.

________________________________________________________________
Witajcie! 
Lądujemy z kolejną częścią zupełnie znienacka jak majtki Martyny i hiszpańska inkwizycja. Miało nie być w tym tygodniu, bo zajęte jesteśmy okrutnie, ale dla Dzika zrobiłyśmy wyjątek.
Miłego czytania! I niech płonąca żągiew będzie z Wami! 

                                                                F&M :)