piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział III - Jak będę chciał spotykać się z heterą ,to umówię się z teściową mojego brata.

Do końca imprezy urodzinowej t.j. późnych godzin nocnych, Martyna starała się nie przebywać w bliskim otoczeniu Kubiaka. Taniec z nim rozstroił ją nerwowo i chociaż nie miała ochoty zadźgać go widelcem, to jednak wolała unikać jakichkolwiek kontaktów z brodaczem.
Pod koniec przyjęcia Karol wszedł na salę z lekko zakłopotanym wyrazem twarzy.
- Martynka mamy problem noclegowy. – rzekł prosto z mostu. – Zapomniałem wcześniej zabukować ci pokoju a dzisiaj wieczorem zjechali się dentyści i protetycy na jakieś sympozjum i wszystko pozajmowali.
- Spoko, prześpię się w samochodzie. Mam śpiwór. – odpowiedziała spokojnie.
Stojąca nieopodal Olka nawet nie próbowała ukryć triumfalnego uśmieszku.
- A może zanocujesz z nami w pokoju? Prześpicie się z Olą na łóżku a ja pościele sobie na podłodze?- zapytał Karol.
- Nie ma mowy nie będę z nią spała!- oburzyła się jego dziewczyna.
Martyna spojrzała na nią niczym na rozjechaną ropuchę.
- Imaginuj sobie, że ja również nie mam ochoty dzielić z tobą jakiejkolwiek przestrzeni. – parsknęła brunetka.
Stojący nieopodal Igła, który mimo wypicia kilku lampek wina miał nastawione radary uszne, postanowił interweniować.
- Pardon. – rzekł po francusku. – Ale chyba mam rozwiązanie waszej sytuacji.
- Mianowicie?- zapytał Karol.
- Martyna może przespać się w pokoju z moją Dominiką i Manoline, Stefana. Dziewczynki mają wspólny pokój i są tam dwa łóżka, one i tak śpią w jednym.
- Igła spadłeś nam jak z nieba!- Karol miał ochotę porwać libero w ramiona i zawirować z nim po parkiecie.
- Spoko. – wyszczerzył się Ignaczak. – Odpłacicie mi w naturze!
Resztka nocy minęła Martynie spokojnie, ale wczesnym rankiem obudził ją chichot dobiegający z drugiego łóżka.
Z wysiłkiem otworzyła najpierw jedno potem drugie oko, ogniskując dwie dziewczęce postaci na sąsiednim posłaniu.
- Cześć!- odezwały się unisono dziewczynki. – Jesteś dziewczyną wujka Kubiaka?- zapytała mniejsza z dziewczynek.
Wyglądała jak mała, żeńska kopia Krzyśka Ignaczaka. Druga z dziewczynek o płowych włosach musiała zatem być Francuzką, córką trenera i jego małżonki.
- Co? - zapytała Martyna nieprzytomnie.
Miniaturowa wersja Igły, czyli Dominika, podskoczyła na łóżku.
- No chodzisz z wujkiem Michałem, nie? - w jej głosie brzmiała triumfalna nuta.
- Nie! - wrzasnęła Martyna, siadając na łóżku. - Nie chodzę z wujkiem Michałem. Nigdzie z nim nie chodzę!
- A na grzyby? - chciała wiedzieć Manoline.
- Też nie! - oznajmiła Martyna z całą stanowczością.
Dominika zmarszczyła nos.
- Wyglądasz jak czarownica, wiesz? - podskoczyła jeszcze raz na łóżku. - A masz miotłę?
- Zostawiłam w domu, bo nie mieści mi się w samochodzie - odparła godnie Martyna. Wylazła z pościeli i przejrzała się w lustrzanych drzwiach szafy. Jej ciemne loki były rozczochrane i nastroszone, istotnie upodabniając ją do wiedźmy, która leciała na sabat mając wiatr w plecy.
- Też chcę wyglądać jak czarownica! - oznajmiła Dominika i oburącz rozczochrała sobie włosy. Manoline tymczasem okręciła się prześcieradłem.
- Ja nie jestem czarownica - oznajmiła. - Ja jestem księżniczka!
Martyna wygrzebała z torby obszerną, czarną bluzę z kapturem.
- Masz, czarownico, przyda ci się - powiedziała, podając ją Dominice.
Kiedy pół godziny później do pokoju wparował Igła, zastał obie dziewczynki, pozujące w kostiumach skomponowanych z czego się dało (w roli etnicznego nakrycia głowy Dominiki wystąpiła błyszcząca powłoczka poduszki, przynależnej do fotela), do zdjęć, robionych przez Martynę.
- O, przepraszam - Igła spąsowiał, widząc, że pani fotograf jest wciąż w piżamie. Flanelowej i zakrywającej co się dało, ale jednak. - Zapomniałem, że tu śpisz.
Odwrócił się, tymczasem jego córka wzięła się pod boki i zmarszczyła groźnie brwi.
- Tata! Ty pukaj zanim wejdziesz! Tu są kobiety! - wypaliła.
- Toooo ja w takim razie wyjdę - oznajmił dyplomatycznie Krzysztof. - A wy, kobiety, się ubierzcie. Pora na śniadanie!
Ubrane kobiety opuściły gęsiego pokój po niespełna kwadransie.
- A Martyna nam zdjęcia robiła! - pochwaliła się Manoline.
- No - poparła ją Dominika. - Ja byłam czarownicą!
- A ja księżniczką!
- Nic nowego, nic nowego! - śmiał się Krzysztof.
Dominika podskoczyła jak piłeczka i wdrapała się na ojca, który nie miał innego wyjścia jak wziąć ją na ręce.
- I byłam najlepszym na świecie ri... lebi... libero!
Igła uniósł brwi.
- Taaaak? To znaczy kim? - zapytał podstępnie.
- Tobą! - Dominika wycisnęła mu na policzku soczystego całusa.
Martyna, taktownie odczekawszy, aż Igła skończy się wzruszać, podała mu kartę pamięci.
- Żebyś się nie musiał martwić, że wykorzystam zdjęcia dziewczynek do niecnych celów - oznajmiła. - Jedyna kopia.
- O, dzięki - ucieszył się. - Będzie czaderska pamiątka. – Idziemy na śniadanie!
Martyna w tym momencie zorientowała się, że nie zabrała z pokoju telefonu komórkowego, a czekała na telefon w sprawie październikowej wymiany studenckiej.
- Idźcie beze mnie zaraz do was dołączę, zapomniałam telefonu!- to rzekłszy zniknęła na korytarzu.
Zamyślona przeszła obok pokoju z uchylonymi drzwiami w którym toczyła się rozmowa. Nie zwróciłaby uwagi gdyby nie rozpoznała jednego z wydobywających się z wnętrza głosów.
- Mówię ci ta kuzynka, Karolowej Olki leci na ciebie. Niebrzydka więc mógłbyś się zabawić. – odezwał się niezidentyfikowany osobnik.
- Nie mam w zwyczaju sypiać z kolczatkami. – odezwał się Kubiak, będący drugim z rozmówców. – Mógłbym się pokłuć.
- Nie ma róży bez kolców. – rzekł ten drugi sentencjonalnie.
- Jak będę chciał spotykać się z heterą to umówię się z teściową mojego brata. – zaśmiał się Michał.
Martynę zamurowało.
To ona była w stanie wybaczyć mu zepsucie aparatu i wczorajsze grubiaństwo a ten wyzwał ją od heter i kolczatek?! Już ona mu pokaże z kim ma do czynienia! Popamięta ruski miesiąc, będzie ją na kolanach błagał o wybaczenie!
Z marsowym obliczem i czarnymi jak chmura burzowa myślami, Martyna zeszła na śniadanie. Na szczęście dla Kubiaka podczas spożywania pierwszego posiłku siedział na drugim końcu stołu, przez co niemożliwe było żeby na siebie wpadli.
Pani fotografka, jak nazwały ją dziewczynki po śniadaniu obfotografowała wszystkie dzieci siatkarzy a potem dla odreagowania stresu udała się do pobliskiego lasu. Balsamiczne powietrze, szelest liści i trele ptaków zdołały jakoś uspokoić nerwy Martyny.
Czuła się jak kwiat lotosu na spokojnej tafli jeziora. Do czasu aż nie weszła do jadalni i pierwszą i jedynym wolnym miejscem było to obok jej wroga numer dwa.
Bez słowa odsunęła krzesło, przewieszając na jego oparciu etui z aparatem. Zębaty siatkarz z naprzeciwka wyszczerzył się jak pijany krokodyl w odpowiedzi dostając jedną z najwredniejszych min w palecie mimiki Martyny.
Jako że dzisiaj wypadał dzień pański czyli niedziela na stoły wjechały wazy z rosołem a w porcelanowych czarkach pojawił się makaron posypany solidnie pietruszką.
Przez umysł Martyny niczym bolid Kubicy, przeleciała myśl o idealnej sytuacji do zemsty na tym brodatym patafianie. Gdy kelner nalał jej rosół niewiele się namyślając wyrwała mu z ręki naczynie wylewając całą zawartość na krocze zaskoczonego Kubiaka.
- Jjjjjjjaaaauuuu! - wrzasnął Dzik, odsuwając się razem z krzesłem od stołu. - Parzy!
Siedzący po drugiej stronie Michała ,Zibi próbując uratować klejnoty rodowe przyjaciela, bez namysłu chlusnął na nie wodą z lodem i limonką, której szklanka akurat stała przed nim. Kostki lodu z grzechotem potoczyły się po podłodze, a plasterek limonki osiadł wdzięcznie w międzynożu Kubiaka.
W stołówce zapadła cisza, tak głęboka, że można byłoby usłyszeć muchę, przelatującą nad Bieszczadami.
Kubi zacisnął wargi, ujął limonkę w dwa palce, wręczył osłupiałemu Zbigniewowi i wstał z krzesła, prostując się na całą niebagatelną wysokość przed Martyną.
- Ty... Ty świrusko! - zaryczał. - Coś ty zrobiła?
- To za kolczatkę! - odwrzeszczała Martyna. - I za heterę!
Dzik fuknął przez nos niczym prawdziwy reprezentant leśnych parzystokopytnych.
- To była prywatna rozmowa! - wrzasnął. - Skąd miałem, kurwa, wiedzieć, że będziesz podsłuchiwać?!
Dominika szarpnęła ojca za rękaw.
- Tata, a wujek się wyraża! - oznajmiła z zachwytem.
Tymczasem Martyna podetknęła Michałowi pod nos palec wskazujący, co wyglądało dość zabawnie, bo musiała w tym celu unieść rękę dość wysoko.
- Nigdy więcej nie nazywaj mnie w ten sposób, bałwanie! - wysyczała.
- A ty nie podsłuchuj moich prywatnych rozmów! - odwarczał Kubiak. - Wariatka!
Igłę odblokowało.
- Jak chcecie na gołe klaty, to może na dwór? - zaproponował, podchodząc do pary awanturników.
Zębaty typ prychnął rosołem, opluwając siedzących naprzeciwko Zibiego i Marian.
- Pawian, ty cymbale patagoński! - ryknęła Ruda głosem Gorgony.
- A co to jest cymbał patagoński? Tata, powiedz mi! - domagała się Manoline.
Stefan Antiga westchnął głęboko.
- To taki instrument z Ameryki Południowej - odparł, po czym zajął się kryzysem na sali. - Kubi, miałeś ćwiczyć panowanie nad sobą, pamiętasz?
- Panuję nad sobą - odpowiedział Kubi, głosem duszonej Furii. - Jeszcze jej nie powyrywałem nóg z tyłka.
Tego było dla Martyny za wiele. Złapała stojącą na stole szklankę i chlupnęła wodą z lodem w twarz Kubiaka. Plasterek limonki smętnie zawisł na rudawej brodzie siatkarza, a Martyna, nie zjadłszy rosołu, opuściła jadalnię.
- No kurwa - rzekł Michał z rezygnacją, sięgając po serwetkę.
Szczęśliwie, acz wbrew sztuce kulinarnej, rosół nie był zbyt gorący, dzięki czemu wrażliwe fragmenty anatomii Kubiego nie poniosły żadnego uszczerbku. Uszczerbek poniósł za to Fabian, który za plucie rosołem oberwał od Marian torebką w łeb.
Do bitwy na gołe klaty którą proponował Igła nie doszło, gdyż Martyna zaraz po wyjściu z jadalni spakowała swoje manatki ruszając w drogę do Krakowa.
Karol poczuł się w obowiązku przeprosić Dzika za zachowanie dziewczyny, gdyż Olka odmówiła jakichkolwiek rozmów na temat znienawidzonej kuzynki. Tym bardziej nie zamierzała nikogo przepraszać za tę „niezrównoważoną idiotkę” jak raczyła się wyrazić.
Michał chcąc nie chcąc przeprosiny przyjął bo nie oczekiwał spotkania z tą wariatką w najbliższej przyszłości, a nie chciał żeby afera rosołowa odbiła się na atmosferze w kadrze. W końcu Karol miał powody żeby być złym, gdyż Stefan zmienił decyzję co do stanowiska kapitana kadry narodowej. Kłos jednak nie był Robertem Lewandowskim i nie czuł ciśnienia na bycie kapitanem. O waśniach na modłę piłkarską nie mogło być mowy, tym bardziej że Dzik wywiązywał się ze swoich obowiązków wzorowo.
Półtora tygodnia później wyznaczono termin corocznej sesji do kalendarza z którego koszt miał zasilić fundację Herosi.
Tym sposobem nasi siatkarscy gladiatorzy wypachnieni, ostrzyżeni i odpowiednio przygotowani czekali w Spale na fotografkę, która co roku pstrykała im urocze zdjęcia. Jakie było ich zdziwienie gdy z studenckim spóźnieniem na sali pojawiła się Martyna Dudzicka niosąc ze sobą sprzęt do sesji. Za nią truchtał pomocnik, dygujący reflektory na ciężkim statywie i zwinięty w rulon ekran, mający służyć jako tło.
- Ty, co ona tu robi? - Dzik zaświszczał do ucha stojącemu najbliżej Pitowi.
- A skąd ja mam wiedzieć? - odświszczał Pit.
Martyna przedstawiła się w krótkich, żołnierskich słowach i rozdała panom wcześniej przygotowane kartki z grafikiem zdjęć, tak, żeby każdy wiedział o której stanie przed obiektywem. Asystent pracowicie rozstawiał ekran i podłączał oświetlenie, w kącie sali zaś instalowały się panie z charakteryzacji, mające za zadanie tuszować ewentualne defekty i pudrować nosy. Między tym wszystkim zaś uganiały się dzieciaki, które miały pozować wraz z siatkarzami.
Dzik spojrzał mimochodem na swoje odbicie w charakteryzatorskim lustrze. Zbójecka gęba z długą, zmierzwioną brodą, jakiej by się sułtan Sulejman nie powstydził, jakoś mu się nie spodobała. A ponieważ do jego sesji zostało jeszcze sporo czasu, chyłkiem wycofał się z sali...
Nadmiar roboty szczęśliwie nie pozostawił Martynie czasu na myślenie, co zrobi, gdy stanie twarzą w twarz z Kubiakiem. Gdy tylko cały sprzęt został zainstalowany, a światło z reflektorów padło na ekran. panna Dudzicka zapadła w stan głębokiej koncentracji, graniczący niemal z transem. Jak zawsze podczas fotografowania w jej głowie nie było miejsca na nic innego, oprócz aktualnie wykonywanego zdjęcia.
Flesz błyskał, Martyna cykała fotkę za fotką, siatkarze pozowali mniej lub bardziej wdzięcznie, dzieci zaś na ogół świetnie się bawiły. Włodi wprawdzie przyprawił jedną dziewczynkę o łzy, próbując ją rozśmieszyć, sytuacja jednak została uratowana przez Bieńka, który okazał się mistrzem w pocieszaniu dzieci.
Ciężkim orzechem do zgryzienia okazał się Rafał Buszek, ponury niczym kondukt w deszczu pod wiatr. Po pięciu minutach bezskutecznych prób wpłynięcia na zmianę przez niego wyrazu twarzy, Martynie wyrwał się z piersi jęk.
- Chłopie, na litość boską! Nie pozujesz do reklamy trumien, tylko do wesołego kalendarza! Uśmiech, kurna, uśmiech!
Rafał prychnął śmiechem, przełamując tym chwilowo swój grobowy nastrój.
- Nnno... - Martyna otarła pot z czoła i chwyciła za aparat.
Busz zszedł ze sceny, zastąpiony przez Igłę, który był w swoim żywiole, wygłupiając się z dzieciakami za trzech.
- No dobra - oznajmiła Martyna, gdy Krzysio i rozchichotane dzieci opuścili już miejsce przed ekranem. - Następny! Kto teraz? A, Kubiak!
- Niech ktoś jej zabierze wszystkie płyny - mruknął Pit.
- Ciężkie przedmioty też bym zabrał - odmruknął Mateusz Mika.
- Ostre też - dodał Zati. - A w ogóle najlepiej wybić ściany materacami.
- Klamki też zdjąć? - prychnął ubawiony Konar.
Tymczasem Kubi z godnością sułtana wstąpił w krąg światła, rzucanego przez reflektory. Wszystkim siatkarzom rzuciła się od razu w oczy zmiana w jego wyglądzie.
Bujna broda Michała została przystrzyżona na krótko, co znacznie go odmłodziło.



_____________________________________________________ 
Witajcie!
Dzisiaj krótko, zwięźle i na temat! 
Życzymy miłego czytania!
                             Fiolka&Martina :)

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział II -Dzik prosi Dzicką...

Martyna zaszyła się w lobby hotelu, ziejąc niechęcią do Kubiaka niczym Smok Wawelski ogniem. Ten, brodaty neandertalczyk nie dość że rozwalił jej aparat to jeszcze upokorzył przy swoich kumplach, Karolu i co najgorsze Oluni.
Wcale Martyny nie zdziwiło, gdy wyżej wymieniona pojawiła się w lobby prując do przodu niczym okręt wojenny podczas manewrów wojskowych.
- Ty tępa idiotko!- zaczęła niezwykle uprzejmie, sycząc niczym rozzłoszczona kocica. Zielonkawe jak u węża oczy zwęziły się w szparki a gdyby wzrok mógł zabijać niczym u Bazyliszka, Martyna niechybnie leżałaby u stóp Oli.
Ciemnowłosa panna Dudzicka wcale nie zamierzała potulnie wysłuchiwać utyskiwań kuzynki. Nauczyła się już bronić przed tą jędzą o twarzy i włosach anielicy, zawsze nienagannie umalowanej i ufryzowanej.
- Tępa w tym towarzystwie jesteś tylko ty. – odpysknęła jej się.
- Doprawdy?- zaszydziła jasnowłosa panna Dudzicka. – To ja wyskakuję z krzaków z teleobiektywem i wpadam prosto pod nogi Michała Kubiaka a potem drę na niego niewyparzoną mordą?! – słowa Olki cięły powietrze jak brzytwa, ale mówiła na tyle cicho żeby nie wywołać skandalu.
Pewnie, bo gdyby wyładowała swoje emocje publiczne, to zniszczyłaby reputację grzecznej i kulturalnej Oleńki, wspaniałej córki i idealnej narzeczonej.
- Nie wyskakiwałam z krzaków. Wyszłam kulturalnie i robiłam zdjęcia, nie wiem czy wiesz ale to jest mój zawód. Nie moja wina, że ten brodacz wyskoczył za piłką i mnie potrąci. Nie będę ci przypominać jak rozdarłaś mordę na Karola, kiedy stłukł twoje ulubione perfumy. Był płacz, wyzwiska i zgrzytanie zębów aż biedak poszedł i kupił ci nowe.
- Nie porównuj perfum od Gucciego do zwykłego aparatu!- wypaliła dziewczyna Kłosa.
- Za sam obiektyw kupiłabym sobie dziesięć takich pachnideł. – Martyna czuła jak opadają jej ręce. Co za pustak z tej kuzynki. Jak Karol może chodzić z kimś tak próżnym i zwyczajnie głupim?
Nieświadomy rozkmin Martyny Karollo wparował do lobby i chwycił Oleńkę w objęcia. Natychmiast odpowiedziała wzmożonym łopotem rzęs. Martyna resztkami sił ducha powstrzymała się od wywrócenia oczyma.
Furia po utracie aparatu trzęsła ją jeszcze długo. Nawet nie chodziło o jego cenę, chociaż była niebagatelna, ale urządzenie owo leżało w dłoni Martyny jak ulał, co w wypadku wielkich i ciężkich lustrzanek cyfrowych nie zdarza się często. No i klops z kapustą i powidłami, już go nie potrzyma, bo ten brodaty baran ją rozbił. A ona, Martyna, nie wytrzepie przecież na poczekaniu takiej kasy, jaka jest potrzebna na nowy aparat, no bo skąd?
Wciąż była ponura, gdy szła do jednej z pomniejszych sal jadalnych, na urodzinową bibkę Karola. Pomniejszych, bo w największej sali bankietowej tego hotelu można by spokojnie wyprawić dworski bal na sto par i jeszcze zostałoby trochę przestrzeni.
Włodi i Pit opanowali sprzęt grający, zostając didżejami imprezy, tymczasem Karol pełnił honory gospodarza, odbierając życzenia, zapraszając do konsumpcji dań ze szwedzkiego stołu i napełniając kieliszki. Martyna wycałowała go z dubeltówki, nie bacząc na kwaśną minę Oli, po czym gorliwie podstawiła kieliszek, zaczynając od wytrawnego, czerwonego wina.
- Kalecik Karasi - pochwalił się Karol, podstawiając jej butelkę pod nos. - Tureckie, bardzo dobre!
- No, kolorek ma przepiękny - Martyna uniosła kieliszek pod światło, podziwiając głęboką, bardzo ciemną czerwień trunku.
- Wolę kalifornijskie wina - mruknęła Ola.
- Twoje zdrowie, Karolciu - Martyna wzniosła kieliszek i spełniła toast. - Mmmm, pycha!
Kłos poruszył zabawnie brwiami.
- A widzisz, mówiłem! - oznajmił z triumfem.
Kiedy Karola chwycił w niedźwiedzi uścisk któryś z kolegów, co dopiero przyszedł, Martyna pobrała talerzyk i widelec, po czym ruszyła na podbój szwedzkiego stołu. Bystrym okiem wypatrzyła stojące na przeciwległym jego krańcu sushi, które uwielbiała. Lawirując między wielkoludami z repry i ich normalnych rozmiarów partnerkami, dotarła do półmiska ze swoim przysmakiem. Już sięgała po tkwiący w nim widelec, gdy ponad nią wyciągnęło się wielkie łapsko i przejęło sztuciec.
Obejrzała się. Górując nad nią niczym wieża, za jej plecami znajdował się Kubiak, tym razem już ubrany i z okularami na nosie, które nadawały mu nieco pocieszny wygląd. W dłoni trzymał widelec z półmiska.
- O, przepraszam, też chciałaś sobie nałożyć? - rzekł elegancko. - Proszę bardzo.
Podał jej sztuciec dwornym gestem, który sprawił, że nagła chęć strzelenia go talerzykiem w czółko, gwałtownie sklęsła w jestestwie Martyny. Proszę, proszę, Dzik - neandertalczyk ma całkiem niezłe maniery!
- Dziękuję bardzo - odparła równie dwornie i z lekkim ukłonem odebrała mu narzędzie.
W głębi sali Igła oderwał na moment oko od kamery.
- Proszę, proszę, a myślałem, że zaczną się tym widelcem nawzajem dźgać - skomentował.
- Kto? - zdziwił się niezmiernie stojący obok niego Zati.
- No Dziku i ta laska, kuzynka Oli Kłosa - odparł Igła. - Nie widziałeś co się dzisiaj działo na boisku do plażówki? Massssakra i groza!
- Tam zaraz groza - mruknął Bienio. - Obyło się bez ofiar śmiertelnych.
- A coś było, fakt - przypomniał sobie Zator. - Kubi jej coś popsuł, nie?
- Cały Kubiak - podsumował Jarosz. - Człowiek demolka!
- Czy wspomniałem już, że z tej mieszanki coś może być?- zapytał filozoficznie Krzysiek.
- Niby co? – zapytał nadchodzący Wrona. Przód jego koszulki był cały w zielono-pomarańczowe cętki.
- Amooooore!- odpowiedział śpiewająco Igła. – A tak bajdełejem to jakiś nowy model koszulki
Wrona uśmiechnął się pod nosem.
- To robota mojego syna a twojego imiennika Krzysztofa, który opluł mnie swoją zupką z brokuła a potem Stefanek poprawił marchewkową.
- Zdolne chłopaki. – zaśmiał się Zbigniew, który pływał na falach szczęścia gdyż wielkimi krokami zbliżał się jego ślub z Marian.
- A co tu tak wesoło? – do towarzystwa postanowił włączyć się jubilat, który kończył dzisiaj okrągłe dwadzieścia sześć lat.
- Rozmawiamy o synach Wronki i rodzącej się miłości pomiędzy Kubim a kuzynką twojej Oli. – zrelacjonował zgodnie z prawda Zati.
- Mi…co?! – zdziwił się Karollo. – Martyna i Misiek? No chyba was drze. – zaśmiał się na całe gardło.
- A co nas ma niby drzeć?- zapytał Mateusz Bieniek. – Przecież kto się lubi…
- Przecież oni się nienawidzą. – wszedł mu w słowo Karol. – Poza tym jak znam Martynę to prędzej mu grzmotnie w potylicę niż da się wciągnąć w romans. To nie jest łatwa dziewczyna, między nią a moją Olą cały czas są jakieś spięcia a przecież wychowały się pod jednym dachem.
- Mówiłeś że to kuzynki? – zapytał zdziwiony Igła.
- Kuzynki, jej matka to siostra ojca Oli. To jakaś dziwna, rodzinna sytuacja ale Edyta, matka Martyny mieszka na stałe w LA. Byliśmy u niej kiedyś z Olką, dziwna babka ale ma wypasiony dom gdzieś w Calabasas. Jej sąsiadką jest matka Kardashianek.
- Kogo? – zapytał niedoinformowany Zati.
- Takie siostry z ustami jak pontony, cyckami jak boje i tyłkami jak szafa trzydrzwiowa. – podpowiedział mu Zbyszek.
Igła spojrzał na Bartmana ze zdziwieniem.
- A skąd ty znasz takie szczegóły?
- Jak nie ma nic w tiwi to oglądam ich reality show. – zaśmiał się Zbigniew.
- Zbychu, Marian pozwala ci oglądać takie rzeczy? - w głosie Wrony drgała lekka nutka złośliwości.
- Marian wie, że ja jestem normalny facet i na plastikowe kaszaloty nie lecę - odparł spokojnie Zibi.
Tymczasem Martyna, nałożywszy sobie sushi na talerz, minęła Kubiaka łukiem, na tyle szerokim, na ile pozwalało na to zagęszczenie na sali, spenetrowała jeszcze parę półmisków, dołożyła tego i owego, uzupełniła poziom wina w kieliszku i zadokowała koło jubilata.
Impreza toczyła się w najlepsze. Co chwila wznoszono toasty za zdrowie jubilata, przy czym najoryginalniejsze wymyślali Igła, Wrona i Włodi, kiedy tylko oderwał się od odtwarzacza CD. Wino krążyło w żyłach, atmosfera stawała się coraz bardziej wyluzowana, a nawet doszło do pokazu tanecznego, do wtóru ogłuszającej techniawki, zapodawanej przez Włodeczka. Tańczącymi byli Konar, Gacek, Łomacz i Olek Śliwka.
- Co to jest za taniec? - zapytała Marian, nieufnie mrużąc kocie oczy.
- Świętego Wita - mruknęła stojąca obok Martyna, zanim Zibi zdążył otworzyć usta.
Rudowłosa piękność spojrzała na nią z aprobatą.
- No, to by się zgadzało - roześmiała się.
W tym momencie Pit zdecydowanym gestem odsunął Włodiego od "konsolety". Techniawka urwała się jak nożem uciął.
- Dosyć tego łubu-dubu - oznajmił zdecydowanie do mikrofonu. - Czas na uczciwe tańce męsko-damskie! Panowie proszą panie!
Z głośnika popłynęły pierwsze takty "Walca Embarras" Przybory i Wasowskiego. Panie kwiknęły z uciechy i rzuciły się wlec swych samców do tańca. Nawet Możdżon, dostojny niczym Wieża Eiffela, wypłynął na parkiet ze swą wybranką.
- Mogę prosić? - Damian Wojtaszek szurnął przed Martyną stopami.
Zgodziła się, chociaż wolałaby uciec, bo nigdy nie umiała ogarnąć w tańcu wszystkich swoich kończyn i innych fragmentów. Damian jednak prowadził bardzo dobrze, dzięki czemu Martynie udało się nie skompromitować tak zupełnie.
Przynajmniej do momentu, gdy wlazła na czyjąś stopę niebagatelnego rozmiaru.
- Au! - zahuczało na wysokościach.
Martyna spojrzała w górę i ujrzała nastroszoną brodę Kubiaka, tańczącego z tą rudą, Marian.
- Przepraszam! - też się odruchowo nastroszyła.
- Nie umiesz tańczyć? - zripostował.
- Nie, bo co? - Martyna pożałowała, że go jednak nie trzasnęła tym talerzem.
- Kubi, jeśli..., przepraszam, jak masz na imię? - wtrąciła się Marian.
-Martyna.
- Jeśli Martyna nie umie tańczyć, to bądź dżentelmenem i ją naucz - kontynuowała Ruda.
- Ja mam ją uczyć?! - Dzik zbaraniał ze szczętem.
- A co, nie potrafisz, czy pękasz? - Marian bezlitośnie przydepnęła mu ambicję. - Na razie bądź łaskaw dokończyć taniec ze mną!
Michał, o dziwo posłuszny, jął się dalej kręcić w walcu, to samo uczynił Damian, porywając w obroty Martynę. Kiedy utwór dobiegł końca, panna Dudzicka przepłukała gardło kolejnym kieliszkiem wina, po drodze mijając Karola, ze zwieszającą się z niego niczym pnącze Olą.
Tymczasem Dzik podążył wielkimi krokami do stanowiska didżejów.
- Macie tam jeszcze jakiegoś walca? - zapytał bez wstępów.
Pit i Włodi spojrzeli na niego zgodnie takim wzrokiem jakby właśnie wyrosła mu druga głowa.
- Misiu, ile wypiłeś? - sondował Włodeczek.
- Nie twoja sprawa. Pytam, czy macie jakiegoś walca - cisnął Kubiak.
Pit rzucił się przeglądać płyty.
- "Nad pięknym modrym Dunajem" - zaraportował. - Może być.
- Dawaj ten Dunaj! - Dzik nie był wybredny. - I rób zapowiedź.
Zabrzęczało, zachrzęściło i po całej sali rozległ się głos Włodiego, z trudem powstrzymujacego chichot.
- Dzik prosi Dzicką, powtarzam, Dzik prosi... aua, no Kubi, ty brutalu! No dobra, pani Martyna Dudzicka proszona na parkiet, celem nauki walca! Pani Martyna Dudzicka!
Martyna słysząc swoje nazwisko prawie zakrztusiła się przełykaną właśnie tartinką, z pomocą przyszła Jagna Ignaczak, waląc ją w plecy z potężnym dudnięciem. Panna Dudzicka czym prędzej pochłonęła resztkę wina, modląc się w duchu o siłę która powstrzyma ją przed zamordowaniem tego brodatego pacana.
- Nie wyjdziesz? – Jagna spojrzała na nią pytająco. Znała Martynę i bardzo ją lubiła, czego nie mogła powiedzieć o jej kuzynce Aleksandrze.
- Wyjdę. – Martyna z hukiem odstawiła pusty kieliszek na stół. Idąc ku środkowi parkietu czuła na sobie wzrok kilkudziesięciu par oczu. Wreszcie gdy stanęła przed Michałem, który podał jej rękę mówiąc:
- Zatańczymy?
- A mam inne wyjście? – odpowiedziała lekko stremowana.
DJ Cichy Pit podkreślił głośniki, pozwalając utworowi Straussa powoli napływać. Kubiak porwał Martynę w objęcia kręcąc zaczynając powoli, aż muzyka dojdzie do momentu w którym wymagane jest kręcenie kółek wokół sali. Panna Dudzicka czuła jakby unosiła się kilka centymetrów nad parkietem. Jej zazwyczaj nieskoordynowane ciało poddało się rytmowi i stanowczemu prowadzeniu Michała.
Trzeba mu było przyznać, tańczył znakomicie, dawno się tak nie bawiła. Momentalnie przypomniała jej się początkowa scena z Roztańczonego buntownika, filmu jej dzieciństwa. Była niezależna, zbuntowana i silna zupełnie jak tytułowy bohater Scott Hastings. Nawet nie zauważyła jak dziesięciominutowy utwór skończył się a ona dalej znajdowała się w objęciach siatkarza. Już nie miała ochoty rąbnąć mu ani powiedzieć czegoś wrednego. Zupełnie nie kontaktowała gdzie się znajduje. Bujała gdzieś w obłokach, przypominając sobie lata dziecięce gdy na weselach w rodzinie tańczyła z wujkiem Adamem. Jedynym mężczyzną, który był dla niej kimś ważnym. Adam Dudzicki był nie tylko wujem był dla niej ojcem, którego nigdy nie miała. Człowiekiem, który ukształtował ją i stworzył piękne dzieciństwo. Niestety był także rodzonym ojcem Olki o czym nielubiana kuzynka dość często jej przypominała.
- Dziękuję - Michał niechętnie wypuścił ją z objęć.
- Co? - Martyna drgnęła, jak obudzona ze snu.
- Dziękuję ci bardzo za taniec - Kubiak zgiął się w wytwornym ukłonie, po czym złożył na jej dłoni elegancki pocałunek.
Martynę zamurowało radykalnie i na amen. Kto zamienił tego nieokrzesanego Dzika z krzaków, na stojącego przed nią człowieka, o manierach angielskiego lorda?













________________________________________________________

Witajcie! 
Dziękujemy Wam za tak liczny odzew pod pierwszym postem. Liczymy na to, że razem z kolejnymi rozdziałami polubicie Miśka i Martynę równie mocno jak Jagnę i Andrzeja oraz Rafała i Julkę. 
Niezmiennie życzymy Wam miłego czytania! 
                                                                         Fiolka&Martina

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział I - Kto się czubi, ten się lubi.

Droga z Dżwinacza Dolnego do Arłamowa, jak wszystkie drogi w Bieszczadach wiła się wręcz nieprzyzwoicie w tysięcznych zakrętach pośród gór. Wicie to jednak było niezaprzeczalnie malownicze, a obficie rosnące w okolicy lasy oprócz zwiększania owej malowniczości, dostarczały także litościwie nieco cienia na szosę. Ponieważ zaś upał panował niemiłosierny, każdy skrawek cienia był nad wyraz pożądany.
Niewielki samochodzik pokonywał wytrwale kolejne wzniesienia i doliny na trasie. Gdyby był to przeciętny osobowy pojazd, jego kierowca mógłby się niepokoić, że górska trasa źle wpłynie na jego kondycję, wóz ten jednak był prawdziwą, terenową Vitarą. Jego właścicielka i kierowczyni w jednej osobie mogła zatem mieć wszelkie potencjalne problemy mechaniczne w swym wdzięcznie zadartym nosku.
Martyna Dudzicka, tak się bowiem zwała, westchnęła rozdzierająco. Westchnęła na samą myśl o swej kuzynce Oli, z którą, co było nieuniknione, miała się dzisiaj spotkać. Nie, żeby miała na to ochotę, prawdę mówiąc wolałaby się raczej wytarzać nago w mrowisku, ale nie chciała robić przykrości Karolowi, który, tak się niefortunnie złożyło, miał dzisiaj urodziny i był chłopakiem Oli.
Wyprawiał je właśnie w Arłamowie, a Martyna była akurat w pobliżu, to jest w odległym o 30 km Dźwinaczu, fotografując konie huculskie w tamtejszej stadninie. Nie mogła się zatem wykręcić od zaproszenia, złożonego przez Karola telefonicznie, poza tym jego akurat lubiła. Cóż chłopak za to mógł, że zakochał się akurat w Oli, tej Oli którą matka wytrwale stawiała jej za wzór od dzieciństwa, patrz, Olunia taka grzeczna, tak ładnie wygląda, ma takie dobre oceny, a ty? Patrz, jakiego Olunia ma chłopaka, sławnego siatkarza, a ty co? Starą panną zostaniesz, ale nic dziwnego, wyglądasz jak jakieś czupiradło, w ogóle nie umiesz się ubrać, nie to, co Olunia!
Rodzicielka Martyny wygłaszała córce takie perory za każdym razem, gdy jej się akurat przypomniało, że jest matką i powinna jakoś wychowywać własne dziecko. Nie były to częste chwile, niemniej jednak wystarczająco częste, żeby Martyna dostawała drgawek na dźwięk imienia kuzynki. Fakt, że uważała Olę za beznadziejny pustostan intelektualny, bynajmniej nie pomagał.
Przekonała się o tym przez kilkanaście lat wspólnego mieszkania, bowiem ojciec o rok starszej Olki był jej wujem. Wujek Adam - człowiek który wychował ją jak własne dziecko, bo biologiczny dawca spermy raczył ulotnić się jeszcze wtedy gdy Edyta Dudzicka- jej mamunia dowiedziała się że jest w błogosławionym stanie.
Adam Dudzicki pomimo tego, że sam posiadał dwoje dzieci z chęcią zaopiekował się również siostrzenicą? Jak do tego doszło?
Edyta zaraz po studiach wyjechała na staż za granicę podrzucając bratu i bratowej owoc swojego płomiennego romansu. Mała Martyna była jej kulą u nogi i przeszkodą w zrobieniu kariery zagranicznej. Panna Dudzicka była bowiem charakteryzatorką, która za wszelką cenę chciała pracować ze znanymi nazwiskami. Udało jej się.
Po latach spędzonych w Los Angeles, gdzie mieściło się jej stałe lokum, niezliczonych wyjazdach po całym globie, mogła wpisać do swojego CV pracę dla takich sław jak Polański, Spielberg czy Jackson u którego charakteryzowała aktorów przy Władcy pierścieni i Hobbicie.
Martyna wielokrotnie wyjeżdżała do Stanów by odwiedzić matkę, nierzadko podróżowała razem z ulubienicą rodzicielki- Olą, ale nigdy nie chciała zostać u niej na zawsze. Upiorna mamunia nawet nie zaproponowała jej przyjazdu na stałe a dumna córka nigdy by jej o to nie poprosiła. U wujostwa było jej dobrze a teraz mieszkała w Krakowie dokąd wyprowadziła się na studia. Matka raz w życiu tknięta matczyną troską, kupiła jej niewielkie, dwupokojowe mieszkanko na Kazimierzu. Jak mówiła było ją na to stać i nie chciała aby jej dziecko tułało się po akademikach albo stancjach lub co gorsza mieszkając z hołotą.
Martyna nie sprzeciwiła się temu pomysłowi, ostatecznie byłoby głupia gdyby odmówiła matce, nawet jeśli wiedziała, że rodzicielka robi to tylko po to, żeby do końca nie czuć się złą matką.
Jaka była wiedzieli wszyscy. Wszyscy oprócz jej ukochanej kuzynki, która ją wprost ubóstwiała.
Wśród takich rozmyślań Martyna dotarła do ośrodka. Zaparkowała starannie swoją "Wiertarę", mając nadzieję, że nie napatoczy się żaden cymbał i nie obetrze jej karoserii, samochód bowiem traktowała niemal jak istotę żywą. Z przyzwyczajenia zarzuciła na ramię jeden z aparatów fotograficznych.
W hallu głównym owionął ją przyjemny chłód klimatyzowanego pomieszczenia, ale to była jedyna korzyść, bowiem recepcjonista nie miał zielonego pojęcia gdzie mianowicie podziewają się siatkarze. Z westchnieniem Martyna wydobyła komórkę.
- Karolciu, aaaaallo! - rzekła zdecydowanie do aparatu. - Przyjechałam do ciebie, ale nie wiem gdzie jesteś!
- Na boisku do siaty plażowej - odparł Karol.
- Łomatko to też tu mają? - zdziwiła się Martyna.
- Wszystko mają - w głosie Kłosa dźwięczała pewność. - Zaraz ci powiem jak iść.
Wiedziona wskazówkami Karola zabłądziła zaledwie raz. Skręciła w zupełnie niewłaściwą stronę, wlazła potem w jakieś krzaki i trafiła na boisko do siatki plażowej z jakiejś dziwnej strony. Nie alejką jak normalny człowiek, tylko przez trawnik z ozdobnymi krzewami.
Perlisty damski śmiech, bez wątpienia należący do Oli, zawiercił Martynie w uszach. Tylko jej kuzynka mogła śmiać się tak sztucznie i piskliwie, jakby styropianem po szybie ciągnął.
Z niechęcią wyjrzała zza krzaków, jej oko padło na boisko i w tym momencie jej wewnętrzny fotograf zapiał z zachwytu.
Czterech opalonych facetów, odzianych tylko w krótkie gatki, demonstrowało na tle złotego piasku swą muskulaturę, w akrobatycznych wyskokach i innych wariacjach. Jak nie cierpiała siatki, tak to się domagało uwiecznienia. Te ciała, te fontanny piasku, te pozycje...! Bez namysłu wyjęła aparat z futerału, włączyła i stanąwszy na granicy krzewów i piaszczystego obszaru jęła przymierzać się do strzału, pomagając sobie przy tym językiem.
Migawka cykała cicho, aparat trzaskał zdjęcie za zdjęciem. Oczywiście trzeba je będzie potem poddać selekcji, ale Martyna była pewna, że będzie warto. Na pewno znajdzie się tam kilka perełek.
Nagle, po zagrywce, uderzona mocno piłka śmignęła nad głową Martyny w krzaki. Dziewczyna odwróciła odruchowo głowę, śledząc jej lot, Gdy spojrzała znowu w stronę boiska, jakiś ułamek sekundy później, przed sobą miała rozpędzonego dwumetrowego brodacza, z wściekłym błyskiem w oczach goniącego w ślad za piłką.
Nie zdążyła się uchylić a brodaty osobnik wleciał w nią z impetem, aparat który trzymała odskoczył w bok uderzając w sporej wielkości kamień. Ona sama leżała rozpłaszczona na piasku jak wyrzucona na brzeg śnięta ranna orka a brodacz częściowo na niej.
- Kuuuuuuuuurrrwa!- wyrwało jej się soczyście i mało elegancko. – Coś ty narobił kretynie skończony?
Siatkarze przerwali grę a zgromadzeni gapiowie – w tym Oleńka, wpatrywali się w rozpłaszczoną Martynę i jej oprawcę jak cielęta w złote wrota.
Gdyby Martyna nie była w tym momencie potwornie wkurwiona, śmiałaby się z głupawej miny kuzynki, która zastygła z otwartymi ustami niczym żona Lota przed walącą się Sodomą i Gomorą.
- Kogo nazwałaś kretynem?- odezwał się brodacz, podnosząc się z niewygodnej pozycji i otrzepując z piasku.
- A kogo miałam nazwać? Ducha Świętego? Ciebie matole skończony!- parsknęła jak rozzłoszczona kotka.
Wstała z nie lada trudem, podnosząc również swoje cacko z roztrzaskanym obiektywem.
- Nie zrobiłem tego celowo!- mruknął dwumetrowiec. – Poza tym tylko idiotki wyskakują z krzaków jak oślice.
- Oślice?- darła się na cały Arłamów. – Ty…ty baranie! Ty buraku pastewny…Ty…
- Dziku. – zaśmiał się jeden z gapiów trzymający w rękach kamerę. – To Dzik.
Cała grupka zarżała jak gimbazeria przy kawale jednego ze szkolnych gagatków.
- Martynka?- zza winkla wyszedł Karol trzymając w rękach smartfon. – Jednak trafiłaś? Dlaczego kłócisz się z Michałem? – zapytał zdziwiony.
- Bo ten patafian zepsuł mi aparat!
- To twoja kuzynka?!- wkurzony Kubiak zwrócił się do Kłosa. – Weź jej coś powiedz bo nie ręczę za siebie!
- To kuzynka Oli. – odpowiedział Kłos. – Właśnie, Olka co tu się dzieje? – zwrócił się do blondwłosej piękności, która pałała żądzą mordu na własnej kuzynce. Ta roztrzepana kretynka musiała narobić jej wiochy przy wszystkich. Co za kuriozalna sytuacja, czy ona się nigdy od niej nie uwolni? Dlaczego musiała przyjechać tu właśnie dzisiaj?
- A skąd ja mam wiedzieć dlaczego ta idiotka czai się po krzakach i napastuje Kubiego? - odparła lodowato.
- Ja napastuję...?! - Martyna zawrzała jak czajnik na gazie. - No chyba ci słońce w czerep przygrzało! Takiego debila...?1 I to jeszcze własnym aparatem?!
- Ej, ej, ja sobie wypraszam! - Kubiak gniewnie nastroszył brodę. - Przestań mnie, do cholery, wyzywać! Ja ci kazałem skradać się po krzakach?
Karol wzniósł oczy do nieba, po czym spojrzał błagalnie na typa z kamerą.
- Igła, może ty mi wyjaśnisz co tu się dzieje?
- Dziku poszedł za piłką jak dzik w żołędzie - zachichotał Igła. - I po drodze stratował to dziewczę.
- A dlaczego dziewczę czaiło się po krzakach? - chciał wiedzieć Kłos.
- Robiłam zdjęcia - wyznała niechętnie Martyna. - Które szlag trafił przez tego... - spojrzała na wkurzonego Michała i ugryzła się w język. - Przez tę nierogaciznę parzystokopytną.
- Myślałam, że nie lubisz siatki - rzekła Ola, pogardliwie wydymając wargi.
- Nienawidzę - warknęła Martyna. - Ale co kadr, to kadr.
- I co ciała, to ciała - rzekł niewinnie drągal o urodzie Travolty i imponującym zgryzie.
- No kurwa, podglądaczki ze mnie nie róbcie! - Martynę znowu trafił szlag.
- A kto cię tam wie - Kubiak spojrzał na nia podejrzliwie.
Dziewczyna wciągnęła powietrze z ostrym świstem i zabiła go wzrokiem.
- Prędzej w piekle igloo zbudują, a Lucyfer będzie sprzedawał lody - oznajmiła uroczyście. - Prędzej rybią łuską porosnę, prędzej w tej twojej brodzie wróble gniazdo uwiją, niż się tobą zainteresuję jako facetem!
To rzekłszy, pchana ostateczną furią, wetknęła mu w ręce rozwalony aparat, odwróciła się na pięcie i znikła w krzakach.
- Kto się czubi, ten się lubi - rzekł sentencjonalnie Igła.
Kubi spojrzał na niego niemal z obrzydzeniem.
- Nie w tym życiu - oznajmił stanowczo.

____________________________________________________________________________
Ostatnio przez jeden z komentarzy, przypomniałyśmy sobie że Run to you i Jestem Julką łączą się luźno pewnymi bohaterami. Na razie dość nieśmiało, ale planujemy to jakoś mocniej zacieśnić. A skoro trylogie są popularne to my również popełnimy takową. Co za tym idzie wytężyłyśmy nasze umysły w poszukiwaniu bohatera, którego obie równie mocno lubimy i który różnił by się charakterem od Andrzeja i Rafała. Wybór padł na naszego nowego kapitana Michała Kubiaka. Dzik popularnym siatkarzem jest, ale nie to nami kierowało. Chcemy zetrzeć ze sobą dwie bardzo silne osobowości a Misiek ma idealne predyspozycje. Mamy nadzieję, że pomysł spodoba się i Wam. W końcu opowiadania są dla Was. :) Jeśli chcecie być informowane, prosimy o wpisywanie się do zakładki. Informujemy na asku, GG a także w zakładkach na blogach.Wiadomość o nowościach pojawia się także na asku Fiolki.


Pozdrawiamy mocno i życzymy udanej lektury
Fiolka & Martina