niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział IX - "Przestań z siebie robić Otella dla ubogich!"



    Romantyczny nastrój przerwał nagle telefon, rozdarłszy się znienacka skoczną melodyjką w kieszeni spodni Michała. Martyna się natychmiast odsunęła, Kubi natomiast zaklął w duchu paskudnie i sięgnął po aparat, jednocześnie wstając.
    - Słucham - warknął nieprzyjaźnie do słuchawki.
    - Sie masz Dziku! - po drugiej stronie odezwał się radośnie Igła. - Słuchaj, jest taka sprawa...
    - Pilna? - zapytał Kubi zimno, już w przedpokoju.
    - Co?
    - Pytam, czy pilna.
    - A nie, to wiesz, o imprę chodzi, bo my z Kadziem...
    - Imprę? - Michał fuknął niemal jak prawdziwy dzik. - I dla pieprzonej impry musiałeś mi zrujnować taki moment?
    - Jaki moment, Kubiaczku? - zainteresował się Krzysztof.
    - Osobisty - wykręcił się Kubi.
    - Aaaaa, to ty tam gościa masz? - Igła błysnął domyślnością. - W randce przeszkodziłem?
    - Nie w randce - zdementował stanowczo Michał.
    - Czekaj no, czekaj... Martyna?  - w głosie Krzysztofa zabrzmiało zdumienie. - Ty jakieś zakusy na Kolczatkę robisz? No, no, nie poznaję kolegi!
    - Niczego nie robię! - warknął Michał. - Sam się o to postarałeś! Cześć!
Rozłączywszy się, spiorunował aparat wzrokiem, po czym wrócił do pokoju.
Nastrój zważył się bezpowrotnie. Martyna i Kubi przesiedli się na przeciwległe kanapy, unikając wzajemnie patrzenia na siebie.

    W noc po niedoszłym "momencie" Martyna przewracała się z boku na bok, przy okazji bijąc się z natrętnymi myślami. Żebra właściwie prawie już nie bolały a potężny siniak na lewej łopatce prawie zniknął. Po co ona właściwie nadal siedzi na głowie Kubiaka? Mogłaby spokojnie wrócić do rodzeństwa Aksoyów i zacząć się w końcu zajmować własnym życiem a nie demolować to Kubiaka.     Co by się wydarzyło, gdyby komórka Michała nie rozdzwoniła się nagle? Martyna doskonale znała odpowiedź na to pytanie. Znowu jak skończona debilka przespałaby się z brodatym a potem by żałowała. Co on w sobie takiego miał, że czuła przepływający prąd gdy tylko był w pobliżu. Żadne tam motyle w brzuchu i słodkopierdne kucyponkowe tęcze, tylko bolesne wyładowania. Czy Kubiak był jakimś pieprzonym Teslą? Magikiem od elektryczności?
    Poza tym jak teraz będzie mogła spojrzeć w twarz Iskanderowi. W końcu czuła że między nią a sympatycznym i przede wszystkim romantycznym Turkiem mogłoby się coś wydarzyć. Był uosobienie wszystkiego tego, czego dziewczyna taka jak ona szukała w życiu. Stabilności z nutą ekscytacji. Z Michałem miała ochotę co najwyżej się nawzajem rozszarpać jak dwa wygłodniałe lwy, walczące o udziec z antylopy.
Wreszcie podjęła decyzję i uspokojona natychmiast zasnęła.
    Rano, gdy tylko Michał wybył na trening, ona błyskawicznie spakowała swoje rzeczy i z torbą na ramieniu pomaszerowała na najbliższą stację metra, klucze pozostawiwszy pod opieką sąsiadów. Pół godziny później stała już na progu mieszkania Nur i Iskandera.
Nur się ucieszyła, a jakże, od rzucenia się Martynie na szyję powstrzymała ją wyłącznie ręka w gipsie.
    - Iskander! - zawołała wielkim głosem. - Iskander, chodź tu, pomóż Martynie z torbą!
Wezwany pojawił się w drzwiach salonu, darząc Dudzicką chmurnym spojrzeniem ciemnych oczu.
    - Wróciłaś - zauważył.
    - Owszem - odparła spokojnie Martyna. - Jestem już w zasadzie zdrowa, nietaktem byłoby siedzieć Michałowi na karku.
Iskander podniósł torbę z miną obrażonego następcy sułtańskiego tronu.
    - Ten Kjubjak... Czy traktował cię właściwie? - chciał wiedzieć.
    - Bardzo właściwie - odparła z irytacją Martyna.
    - Jakoś nie przypadł mi do gustu - mruknął Iskander.
    - Tobie nie musiał - wyrwało się Martynie.
Iskander zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem.
    Tymczasem niczego nieświadomy Kubiak, dokonawszy po treningu zakupów, wpadł jak burza do mieszkania, w jednej ręce dzierżąc butelkę wina, w drugiej zaś pakowany próżniowo udziec jagnięcy.
    - Mam ekstra przepis na pieczeń jagnięcą! - wołał od progu. - Dostałem od Stefana! Zrobimy sobie taką wyżerkę, że sułtan by pozazdrościł! Martyna, grzej piekarnik!
Mieszkanie odpowiedziało
głuchą ciszą.
    - Martyna?
Tknięty złym przeczuciem Kubi odstawił wino na stół, udziec cisnął na fotel i popędził do swojej sypialni. Jeden rzut oka poinformował go, że zniknęły utensylia do czesania włosów, połowicznie otwarta szafa zaś demonstrowała brak wszelkiej odzieży damskiej.
Łazienki już nie sprawdził, bo do drzwi zapukał Sumbul.
    - Pani Martyna zostawiła klucze - poinformował. - Proszę.
    - Dziękuję - odparł machinalnie Kubiak.
Klucze rzucił na szafkę w kuchni, z szuflady wyjął korkociąg i wrócił do pokoju. Siadł na kanapie, otworzył wino i patrząc na porzucony udziec, pociągnął tęgi łyk.

    Kolejne dni i tygodnie nieuchronnie zmierzające ku końcowi roku, co za tym idzie celebrowaniem Bożego Narodzenia, minęły Michałowi pod znakiem wściekłości i osobliwemu uczuciu dominującej pustki. Czuł się nie mniej podle niż porzucony na poboczu pies, czekający na swojego właściciela z nadzieją w oczach, która z każdą godziną gasła jak płomień świecy.
    Dni poprzedzające Święta były o tyle nieznośne, że każdy z jego znajomych z klubu, nie ważne czy muzułmanin czy chrześcijanin, okazywali mu przedświąteczne miłosierdzie. Mógł fukać na wszystkich jak kotka przed rują, której poziom hormonów rozwala psychikę, a oni i tak dawali mu taryfę ulgową.  To nie do zniesienia!
    W dodatku po zamachach w Paryżu i mniejszym w Stambule znowu zaczął obawiać się o Martynę. Dlaczego nie bał się o siebie, tylko o tę niewdzięczną Kolczatkę? Przecież uciekła od niego jakby był jakimś pieprzonym despotą albo innym zboczeńcem! Czym sobie na takie coś zasłużył? Tym że prawie doszło między nimi do pocałunku? Tak strasznie się go brzydziła, że wolała uciec do tego całego Skafandera? Przecież nie chciał rujnować jej związku z tym orientalnym pisarzyną. Jak chciała kontynuować znajomość z tym całym lowerem to przecież nie będzie jej się wpieprzał z buciorami w życie. Mogła z nim do jasnej kurwicy pogadać, prawda?!
Chmurne przemyślenia Michała przerwał sms od Zibiego.
"Nie przyjedzie góra do Mahometa to Mahomet pofatyguje się do góry. Jesteśmy z miłością mego życia na lotnisku za cztery godziny meldujemy się u ciebie."
    - Tego mi jeszcze było trzeba...- mruknął niezadowolony do szafki w szatni.

    Martyna, starając się bardzo nie myśleć o tym co zrobiła Kubiemu, udała się na spotkanie z profesorem Ergencem, zresztą umówione nieco wcześniej. Czuła się świetnie, należało zatem wracać do pracy.
Kiedy zjawiła się w jego pracowni, znajdującej się w potwornie nowoczesnym budynku w centrum Ankary, profesor był jakiś zadumany. Siedział za biurkiem o rozmiarach lotniskowca, a pochodzącym na oko z czasów rozkwitu stylu art deco (czyli sprzed wojny) i przeglądał coś w laptopie. Zaprosił Martynę, by usiadła i przekręcił komputer w jej stronę. Na ekranie widniało jedno ze zdjęć pochodzących z jej własnego portfolio.
    - Może nie powinienem pytać - rzekł Selim, dziwnie zakłopotany. - Ale kim jest ta kobieta?
    - To moja matka - odpowiedziała Martyna ze zdziwieniem. - Edyta Dudzicka.
    - Twoja matka? - Ergenc jakby nie dowierzał.
    - Moja - odparła Martyna nieco zgryźliwie. - Rodzona i biologiczna. O tatusia pan też zapyta?
Selim nieoczekiwanie spłonął rumieńcem i pospiesznie zmienił temat.
    - To może zabierzmy się za pracę - rzekł, wstając. - Dzisiaj zajmiemy się zdjęciami w studio. Tamtędy proszę.
    Na ciężkiej pracy u Ergenca upływał Martynie czas. Selim okazał się bardzo wymagający, a jednocześnie te wymagania pozwalały Dudzickiej doskonalić warsztat.
Dzik się nie odezwał, ona zaś czasami się wahała, czy nie zadzwonić, jednak zawsze dochodziła do wniosku, że lepiej nie. Może wychodziła na niewdzięczną i podłą, ale bała się tej elektryczności, która pojawiała się w atmosferze ilekroć znaleźli się gdzieś razem.
    Tymczasem Iskander miotał się dość dziwacznie między wybuchami czułości, kiedy niemal nosił Martynę na rękach, obsypywał kwieciem i zapraszał na urocze randeczki w uroczych knajpeczkach, a okresami wzmożonej podejrzliwości, która uaktywniała mu się, dziwnym trafem, za każdym razem, gdy w grę wchodziła siatkówka. Kiedy w pracowni Selima kilku siatkarzy Halkbanku wykonywało sesję zdjęciową do jakiejś reklamy, Iskandera trafił rzetelny szlag, chociaż niejakiego Kjubjaka na tej sesji akurat nie było. Nic to, z temperamentem w pełni godnym mężczyzny Orientu Iskander wyrażał stanowcze przekonanie, że Misiek musiał tam być i Martyna się z nim zobaczyła. Chyłkiem.
    - Po cholerę miałabym się z nim spotykać chyłkiem? - zirytowała się Martyna. - Gdybym chciała, umówiłabym się z nim zupełnie jawnie!
    - A chciałabyś? - Iskander ściągnął gniewnie czarne brwi.
    - Nie chciałabym - odparła, niezupełnie zgodnie z prawdą. - Iskander, wyhamuj trochę, czy ja zamężna jestem, żeby po kryjomu randkować?
    - Właściwie to nie - odparł Iskander kwaśno.
    - Właściwie? Przestań z siebie robić Otella dla ubogich! - Martyna miała ochotę walnąć go czymś ciężkim w głowę.
    - Ja nie robię z siebie Otella, ale ten Kjubjak to nie jest mężczyzna dla ciebie! - zaprotestował. - On jest nieokrzesanym brutalem, a ty potrzebujesz kogoś bardziej wyrafinowanego.
    - Wyrafinowany to ja mam cukier, a Misiek nie jest brutalem - odparowała.
    - Misiek? - Iskander był gotów do epickiej sceny zazdrości.
Martyna wywróciła oczyma.
    - Nie zaczynaj, bo dostaniesz torebką po łbie! - ostrzegła.

    W przeddzień Wigilii, telefon Martyny wył jak wściekły, gdyż ludzkość przypomniała sobie o jej istnieniu. Dzwonił wujek Adam, martwiąc się o jej zdrowie i samopoczucie przedświąteczne. Dzwoniła także Jagna informując lojalnie o nadchodzącym na Anatolię huraganie w postaci Mariana i sekundującego jej Zbyszka, telefon wykonała także szanowna mamunia.
    - Będę na świętach w Polsce. - sapnęła do telefonu z wyrzutem. - Ola będzie z Karolkiem a ty co? Ile jeszcze siwych włosów mi przysporzysz?! Mam czekać, aż moje JEDYNE dziecko rozerwie bomba?! - krzyczała w słuchawkę przez co Martyna musiała odsunąć urządzenie na stosowną odległość.
    - Spokojnie mamo twój stylista fryzur na pewno pokryje ci to idealną platyną w stylu old hollywood. - wyzłośliwiła się młodsza Dudzicka.
    - I znowu ta sama gadka. - jęknęła Edyta. - Pytam, czy będę musiała przylatywać do tego barbarzyńskiego kraju żeby zobaczyć własne dziecko?!
    - Będę zaraz po świętach. - mruknęła zniecierpliwiona Martyna. - Zatrzymam się u wujka. - Oczywiście! No oczywiście! Jak zwykle masz za nic moje uczucia! Cóż z tego, że chciałabym zobaczyć moje jedyne dziecko w święta, ciebie to nie obchodzi!
    - Mamo...! - jęknęła Martyna.
Rozmowy z matką przypominały jej czasem walenie głową w wyjątkowo kanciasty mur.
    Próbując ochłonąć po konwersacji z rodzicielką siadła do komputera w pracowni Selima i zabrała się za selekcję zdjęć z ostatniej sesji w plenerach. Profesor Ergenc był przeciwnikiem korygowania zdjęć w Photoshopie, domagał się za to, żeby fotografik dawał pilne baczenie na kadr, oświetlenie i inne elementy, zanim naciśnie spust migawki.
    - Nie można robić byle jakiego zdjęcia, zostawiając jego dopracowanie programowi graficznemu - grzmiał któregoś dnia. - Jesteśmy fotografikami, a nie grafikami komputerowymi! To my mamy za zadanie uchwycić jak najlepsze ujęcie w którym zaklęte są emocje chwili i jej piękno, a nie komputer!
    - Ale Annie Leibowitz... - bąknął nieśmiało któryś ze studentów.
    - Annie Leibowitz już dawno przestała być artystką, a została producentką komercyjnych obrazków - prychnął Selim gniewnie. - W związku z powyższym jej twórczości nie zaszkodzą żadne ilości Photoshopa. Nie możecie myśleć "to się poprawi w programie graficznym"! Zróbcie o dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt zdjęć więcej, odsiejcie plewy, a na pewno zostanie wam kilka klejnotów.
    Mając w pamięci nauki profesora Martyna wybierała najlepsze zdjęcia. Było to dla niej trudne, nie lubiła kasować swoich prac, nawet, jeśli miały całkiem poważne defekty. Zawsze jej się zdawało, że właśnie wyrzuca któryś z klejnotów, a nie plewę.
    Debatowała właśnie co  zrobić ze zdjęciem, które miało jakiś dziwny, magiczny urok, może za sprawą miękkiego światła, zamieniającego ośnieżony park w krainę z baśni, a modelkę w elfa, którego hebanowe loki wdzięcznie kontrastowały z wszechobecną bielą śniegu, niemniej jednak było lekko prześwietlone, gdy kieszeń spodni dała jej znać wibracjami, że znowu ktoś dzwoni.
    W pierwszej chwili Martyna była niemal pewna, ze to znowu jej matka, z którą rozmawiać nie miała ochoty. Jedna pogawędka dziennie z mamusią to było aż nadto.
Z niechęcią sięgnęła po aparat i odebrała.
    Po drugiej stronie łącza znajdował się ktoś z biura kadry. Okazało się, że dyżurny fotograf znowu nie może jechać z kadrą, tym razem do Berlina, skutkiem jakichś tajemniczych plag, które spadły mu na głowę, zatem zwrócono się do Dudzickiej jako zastępstwa już przetestowanego.
    - Jak pani odmówi, będziemy musieli wziąć kogoś niesprawdzonego i znowu na każdym zdjęciu będą skarpety Wrony - mówił człowiek z biura znękanym głosem. - To jak, zgadza się pani?
    - Oczywiście! - odpowiedziały zdradzieckie usta Martyny, która miała szczery zamiar odmówić.- Bardzo się cieszę, że będę mogła fotografować naszą drużynę!
Co ona wygaduje? Martyna nie rozumiała sama siebie. Przecież tam będzie ten cholerny Elektryczny Dzik, któremu zrobiła poniekąd świństwo i którego stanowczo wolałaby nie spotkać. Idiotka!

    Tymczasem Elektryczny Dzik podejmował w swym mieszkaniu Bartmanów, których przed godziną odebrał z lotniska. Cieszył się że nie będzie w święta sam, ale mniejszym entuzjazmem napawał go fakt, iż Marian rozpoczęła kampanię wigilijną.
    - Misiaczku, zrobimy ci święta jak ta lala. Przywieźliśmy ze Zbysiem uszka, pierogi, makowiec a nawet sernik. Zbyś sam mielił mak i ser! - zachwycała się rudowłosa piękność.
    - Zmienia zawód?- zakpił patrząc na "Zbysia" znad szkieł okularów.
    - Nie zmieniam. - odpowiedział Zbigniew z godnością. - Ale prawdziwy mężczyzna powinien umieć zachować się w każdej sytuacji, nawet w kuchni.
    - Sugerujesz, że ja nie umiem gotować?- zapytał Dzik.
    - Nic ci nie sugeruję. - odpowiedział Bartman.
    - Chłopcy, chłopcy. - Marian wkroczyła do akcji zanim obaj wpadliby na pomysł testowania swoich umiejętności w kuchni. - Uspokójcie się i ładujcie kupry do samochodu. - zarządził niczym przełożony w wojsku.
    - Gdzie jedziemy, najdroższa?- zapytał Zbigniew.
    - Jak to gdzie?! Po Dudzicką! Mam adres pracowni tego jej wykładowcy. Swoją drogą wyguglałam go sobie i to jakaś lokalna Doda powiatu. Znany i lubiany fotograf i w dodatku nie gej.
    - A na co nam tutaj Kol...Martyna?- zapytał zszokowany Dzik.
Nie dał po sobie poznać, że na sam dźwięk nazwiska Kolczatki, coś w nim drgało. Z jednej strony był na nią wściekły za to, że zwiała z jego mieszkania nie mówiąc ani "Do widzenia ani spierdalaj", z drugiej zaś chciał ją zobaczyć.
Oszalał.
Na starość robił się sentymentalną dziczyzną.
    - Chcę zaprosić ją na Wigilię. Nie po to tłukłam się cztery godziny samolotem, żebym miała spędzić ją z dwoma samcami alfa. Z kim ja się napiję winka?
    - Z nami?- zapytał z nadzieją Misiek.
    - Oj przestań. - rzuciła zniecierpliwiona. - To że zachowujecie się jak żuraw i czapla nie oznacza, że nie możecie zjeść razem wieczerzy i spędzić świąt.
    - A co z jej gospodarzami?- zapytał. - Ich też musimy zapraszać?
    - Oni są niewierzącymi muzułmanin czy jak to się tam nazywa.
Kubi odetchnął z ulgą. Jeszcze by tego brakowało, żeby musiał się męczyć w towarzystwie tego wzdętego bubka, Alexa, Skafandera, czy jak mu tam.
    - No to co, panowie - Marian zatarła ręce. - Załoga do wozu i jedziemy!
Gdy Martyna ujrzała w progu pracowni silną grupę, prowadzoną przez Marian, podzieliła los biblijnej żony Lota i zamieniła się w słup soli.
    - Martyna, powiedz coś? - zaniepokoił się Zibi.
    - Daj jej chwilę - zarządziła Marian.
Misiek przezornie milczał, chowając się za plecami Zbyszka.
    - Zapraszacie mnie na wigilię? Tu? - wybąkała wreszcie Martyna.
    - Nie tu, u Miśka! - sprostował niecierpliwie Zbysio.
    - U Miśka? - Martyna czuła, że znowu kamienieje.
    - No zgódź się! - nalegał Zibi. - Jest Wigilia, wszystkie zwierzęta mówią ludzkim głosem! Kolczatki też!
Marian zdzieliła go łokciem pod żebro aż zadudniło. Tymczasem zza pleców Zbigniewa rozległo się chrząknięcie.
    - Ja cię też zapraszam - rzekł Misiek, wyglądając ponad ramieniem kumpla. - Bardzo.
______________________________________________________________
Witajcie!
Oczywiście post z pierwszego kwietnia był słabym żartem :D
Nie kończymy historii Miśka i Martyny. Za to że miałyśmy ostatnio tyły, rozdział jest dość długi. 
Miłego czytania! 
                                                                             Fiolka&Martina :)

piątek, 1 kwietnia 2016

Ogłoszenie duszpasterskie!

Witajcie! 

Z przykrością zawiadamiamy, że jesteśmy zmuszone zamknąć tego bloga nie kończąc opowieści o Dziku i Martynie :(:(:(
Za kilka dni skasujemy domenę. Mamy nadzieję że nam to wybaczycie! 


Pozdrawiamy Fiolka&Martina