piątek, 17 czerwca 2016

Rozdział XIII - Ożenisz się z wujkiem Dzikiem?



    Nur, która od razu po wyjściu Selima z restauracji wsiadła w taksówkę, dotarła do domu w chwili gdy samochód Ergenca znikał z podjazdu.
Przekraczając próg domostwa stanęła niczym biblijna żona Lota. W holu rozgrywały się iście dantejskie sceny, szafka na buty była wywrócona, szklany wazon z komody roztrzaskany w drobny pył a u szczytu schodów leżał Iskander z zakrwawioną twarzą i do połowy opróżnioną butelką whisky.
    - Iskander, na Allaha wszechmogącego co ci się stało?- zapytała zszokowana.
Brat podniósł głowę posyłając Nur pijacki uśmiech.
    - A sso? Nie widać? - zapytał bełkotliwie.
Zaraz po wyjściu Selima i Martyny pociągnął kilka tęgich łyków z wcześniej rozpoczętej butelki a wszystko po to żeby się znieczulić.
    - Kto ci to zrobił? - pytała wstrząśnięta nie rozumiejąc o co chodzi.
    - Taaatuś Martyny! Tffffój Selimek...- wybełkotał.
    - Jaki znowu tatuś?!
    - Nie fiesiałaś?- zapytał. - On jest jej ojcem! Ten sssstary dziad sapłodnił Polkę! I ssso łyso ci?
- Nie rozumiem o co ci chodzi, ale w tym momencie to nie ma znaczenia. Jedziemy na pogotowie! - zarządziła.
    - Nie jadę! Tak będę leżał!
    - Jedziesz!- siostra wkurzyła się nie na żarty. - Jeśli nie wstaniesz to zaciągnę cię sama!

    Mecz skończył się szybkim 3:0. Zaniepokojony nieobecnością Martyny Kubiak próbował się do niej dodzwonić, jednak na próżno. W słuchawce za każdym razem odzywała się poczta głosowa.
    Cokolwiek już zdenerwowany, pojechał do Aksoyów. Otworzyła mu blada jak ściana Nur, a epicki bajzel za jej plecami wręcz bił w oczy.
    - Gdzie jest Martyna? - zapytał Misiek bez wstępów, oczywiście po angielsku. - I co tu się stało?
    - Iskanderowi odwaliło, zamknął Martynę, bo chciała iść na mecz - wyjaśniła Nur.
    - No chyba mu zajebię - zawarczał Michał po polsku.
    - Co proszę? - zdziwiła się Nur. - Martynie nic się nie stało, Selim ją wyciągnął i zabrał do siebie.
Dzik wyglądał jakby z uszu miała mu zaraz trysnąć para.
    - Jaki znowu Selim? - ryknął. - I gdzie jest ten cały Ska... Iskander?
    - Iskander jest w szpitalu, bo się pokaleczył jak robił tę demolkę - odpowiedziała Nur. - A Selim, to Selim Ergenc, czekaj, mam jego wizytówkę z adresem...
    - Ten profesor! - oświeciło Miśka. - Dzięki!
Chwycił wizytówkę i zanim Nur zdążyła dokończyć wypowiedź, Michał już startował z piskiem opon. Do domu Ergenca zajechał w tempie w pełni godnym Szybkich i Wściekłych, stwierdzając przy tym, że jeśli profesorek też startuje do Martyny, to on, Dzik, nie ręczy za siebie.
    Drzwi domu profesora były otwarte, Misiek wparował więc bez pukania. Może i załadowałby się od razu na salony, gdyby nie usłyszał rozmowy, dobiegającej z najbardziej reprezentacyjnego pomieszczenia profesorskiej siedziby.
    - ...nie wiedziałem, że mam dziecko - mówił Selim smętnie. - Ona nic mi nie mówiła o ciąży.
Oho! Dzieciaty! I na litość bierze! Dzik zgrzytnął zębami. Zaraz mu pokaże litość, cwaniaczkowi jednemu!
    - Nie wiedziałeś? - Martyna była wyraźnie wstrząśnięta.
    - Widzisz, ja i twoja matka poznaliśmy się na studiach. To był burzliwy, upojny romans, który skończył się, gdy dobiegł końca mój pobyt w Polsce. Pisałem potem listy do Edyty, ale nigdy nie odpisała. Myślałem, że o mnie zapomniała. Dopiero gdy przyjechałaś na praktyki i zobaczyłem jej zdjęcie w twoim portfolio... Poskładałem fakty i domyśliłem się prawdy... A ona nie zaprzeczyła. Jestem twoim ojcem. Taka jest prawda.
    - Dolej mi tej whisky, proszę - głos Martyny wyraźnie drżał. - To chyba trochę za dużo wstrząsów naraz.
    - Zaraz - Kubi, zapomniawszy ze szczętem o dobrych manierach, wkroczył do salonu.- Jak to pan jest ojcem Martyny?
Selim spojrzał na niego nieufnie.
    - A kim ty jesteś, młody człowieku, oprócz tego, że siatkarzem?
    - Twoim potencjalnym zięciem - powiedziała Martyna słabo, po czym pociągnęła tęgi łyk whisky.
    - I dlatego żywo mnie obchodzi dobrostan Martyny - oznajmił Kubi stanowczo. - Nie rozumiem co tu się dzisiaj dzieje!
    - Skafandrowi zaciął się suwak - whisky wyraźnie zaszumiała w głowie Martyny. - W mózgu. Odwaliło mu na całą kitę. I przy okazji wyszło na jaw, że mój profesor jest także moim ojcem, który wcale nie porzucił mnie prenatalnie.
    - Ja się chyba też napiję. - jęknął słabo Misiek. - Czy mógłbym prosić o kieliszek czegoś mocnego?
    - Pewnie. - odpowiedział Selim.

    Jakąś godzinę później domu Ergenca pojawiła się Nur a ten bez zbędnych informacji opowiedział mu jak się sprawy mają.
Aksoyówna ledwo nie mogła przetrawić tej informacji. Jej facet był ojcem jej przyjaciółki?
    - Czujesz dalej coś do jej matki?- zapytała pełna obaw.
Ergenc spojrzał na nią swymi błękitnymi, przepastnymi oczami.
    - Co najwyżej wstręt. - rzekł poddenerwowany. - Zrozum, ta kobieta pozbawiła mnie bycia ojcem na niemalże ćwierć wieku! Nie widziałem jak moja córka się rodzi i dorasta. Nie nauczyłem jej jeździć na rowerze nie kupiłem pierwszego samochodu. Nie widziałem jak zdaje egzaminy. - schował twarz w dłonie.
Nur podeszła do niego przytulając go najmocniej z całych sił.
    - Ale będziesz ją miał przez resztę swojego życia. - pocieszała głaszcząc go po plecach. - Poza tym Martyna odziedziczyła po tobie talent do fotografii, sam powiedziałeś że to twoja najlepsza studentka.
     - Nur...- zapłakał profesor. - Wiesz że straciłem coś nieodwołalnie i że my razem nigdy nie będziemy mogli mieć dzieci? Powiedz mi po co ci taki stary i bezużyteczny facet?- zapytał.
Turczynka odsunęła się od niego biorąc się pod boki.
    - Nigdy, ale to przenigdy nie mów o sobie stary a tym bardziej bezużyteczny! - zagroziła. - Jesteś miłością mojego życia i jesteś mi bardzo potrzebny! A dzieci możemy adoptować, jeśli tylko będziesz tego chciał.
     Cokolwiek wstawioną łyskaczem Martynę zabrał Kubi, twierdząc, że po wstrząsach należy jej się odpoczynek i już on o to zadba. Martyna nie oponowała, gdyż było jej w gruncie rzeczy wszystko jedno.
    - Do dupy to wszystko - jęknęła, opadając na kanapę w Miśkowym salonie. - Pieprzę takie życie!
Michał wystawił głowę z kuchni, gdzie przygotowywał herbatę.
    - Jakie? - zdziwił sę.
    - No takie! Jak nie bomba, to pomylony Sweter... nie, zaraz, Skafander, jak nie Skafander, to nagłe rewelacje jak z meksykańskiej telenoweli! Ja pieprzę takie coś!
Dzik wyłonił się z kuchni, taszcząc przed sobą tacę, na której znajdowały się szklanki z herbatą, cukiernica i kopiasta miska truskawek.
    - Proszę, herbatka i coś na poprawienie nastroju - rzekł, stawiając cały nabój na stole.
Martyna zrobiła minę człowieka, który spalił sześć wsi i przymierza sę do siódmej.
    - Nic mi dzisiaj nie poprawi humoru - wymamrotała.
    - Nic? - Misiek usiadł obok niej.
    - Nic.
    - A ja myślę - Dzik objął ją jednym ramieniem, wolną ręką zaś sięgnął po truskawkę, którą zamaczał w cukrze. - Że masz zajebiste życie. No bo zobacz: jesteś świetną fotografką, masz zarąbistego nauczyciela, który jest także twoim ojcem, praktyki w egzotycznym kraju, żyć nie umierać!
    - Też mi plusy - parsknęła Martyna, ale wyglądała odrobinę mniej ponuro. - Moja matka wpierała we mnie, że ojciec nie chciał mnie znać! Porzucił mnie zanim się urodziłam!
Misiek pożarł ze smakiem truskawkę.
    - Ale teraz już wiesz, że nie porzucił, wręcz przeciwnie nawet - zauważył pogodnie. - Truskaweczkę?
Obtoczył kolejny owoc w cukrze i podał Martynie. Tak przy tym spojrzał słodko, że dziewczynie coś w środku zmiękła. Otworzyła usta i pozwoliła włożyć w nie owoc, pachnący słońcem, słodyczą i odrobinę Kubiakiem.
    - Poza tym - rzekł Misiek, przytulając do siebie mocniej Martynę. - Nie wspomniałem twojego największego plusa.
    - Jakiego? - zapytała, moszcząc głowę wygodnie na jego szerokiej piersi.
Dzik ze spokojem pochłonął kolejną truskawkę.
    - Mnie! - rzekł po prostu. - Masz mnie, a ja cię będę bronił przed Skafandrami z zaciętymi suwakami.
Martyna uniosła się nieco i popatrzyła na niego.
    - Mmmm - zamruczała. - To brzmi słodko. A'propos słodko, wiesz, że masz cukier w brodzie?
    - Gdzie? - Michał przegarnął zarost wolną dłonią.
    - A tu - zamruczała Martyna, strzepując kryształki z Miśkowego policzka. - I jeszcze tu... Co ty właściwie robisz?
Misiek bowiem zaczął całować jej twarz i usta.
    - Sprawdzam - wymamrotał z ustami gdzieś przy jej policzku. Jego oddech połaskotał jej skórę. - Co jest słodsze, te truskawki, czy ty?
    - I co?
    - To wymaga bardzo szczegółowych badań...
Otoczył ją ramionami i przycisnął do siebie. Martyna przylgnęła do niego bezwiednie. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunkach, przerywanych tylko na chwilowe zaczerpnięcie tchu.
    Michał ułożył dziewczynę na poduszkach pochylając się nad nią niczym mityczny kolos. Nagle wszystkie zmartwienia zniknęły jak zdmuchnięte a w głowie kołatała się tylko to co w tej chwili przeżywała.
    W końcu Misiek się opanował i niechętnie oderwał się od ust dziewczyny. Martyna była wszak pod lekkim ale zawsze to wpływem alkoholu. A on kobiet spożywających nie wykorzystywał.
    - To już koniec?- westchnęła zawiedziona gdy Kubiak odsunął się na stosowną odległość.
    - Wypilaś a poza tym miałaś za sobą ciężki dzień. To nie jest odpowiednia chwila na...
    - Na seks?- weszła mu w słowo. - Przecież to nie byłby nasz pierwszy raz.
    - Ale wtedy głupio wyszło. Rzuciliśmy się na siebie a potem doszło do spięcia i nic nie było tak jak potrzeba. - mruknął.- Ja bym wolał żebyś potem tego nie żałowała.
    - Nie będę.
    - Wiem. Dlatego poczekamy na odpowiednią chwilę. Ale wtedy obiecuję ci polecimy razem do gwiazd.
    - Jak astronauci z NASA!

    Czas płynął jak woda, aż wreszcie stał się kwiecień. W Niedzielę Wielkanocną Andrzej Wrona i Jagna Ignaczak zdecydowali związać się świętym węzłem małżeńskim. Na miejsce uroczystości wybrali urokliwy, drewniany kościółek w Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu. Większość gości zajeżdżała zwyczajnie samochodem przed przynależny do muzealnego kompleksu hotel, gdzie porezerwowane były noclegi dla weselników, państwo Lewandowscy jednak musieli zrobić duże show.
    Narastający ryk silnika gdzieś w niebiesiech zatrzymał Igłę z małżonką i progeniturą, zmierzających spod hotelu w stronę alei głównej, w pół kroku.
    - Co to za cholerstwo? - zdziwiła się Iwona. Na jej pytanie odpowiedział niezwłocznie Sebastian.
    - Tata, patrz, helikopter! - wrzasnął mianowicie.
    - O kurrrr.... - Igła przypomniał sobie o słuchającej młodzieży i się zreflektował. - ...tyna wodna, faktycznie!
Wyjął kamerę i uruchomił ją, celując w powiększający się coraz bardziej czarny punkt na niebie.
Warkot narastał i narastał, aż stał się głośny nie do wytrzymania. Spanikowane konie biegały po pobliskim padoku z rozwianymi grzywami, a z przeciwległej strony głównej alei rozległ się rozpaczliwy ryk przerażonej krowy.
Ignaczakowie wyjrzeli przez główną bramę.
    - Mleko jej się w cyckach zsiądzie z tego wszystkiego - stwierdziła Iwona.
    - Mama, a jakby zjadła truskawki, to by było truskawkowe? - chciała wiedzieć Dominika.
    - Nie, zwykłe - odpowiedział machinalnie Krzysztof, kręcąc śmigłowiec, który przygotowywał się do lądowania.
Usiadł wreszcie na łące przy skansenie, a z wnętrza wysiedli dostojnie państwo Lewandowscy.
    - Chyba się nie spóźniliśmy? - Lewy błysnął uśmiechem numer pięć w kierunku Ignaczaków.
    - Na ślub Andrzejka i Jagny, czy na pogrzeb tych wszystkich zwierzaków, które zeszły na zawał przez ten wasz latający mikser? - zapytał cierpko Krzysztof.
    - No przecież nic takiego się nie stało - odparła Anna, szczerząc się  od ucha do ucha, na wypadek, gdyby w krzakach siedział jakiś paparazzi.
    - Kochana, ty masz jakiś tik? - zatroskała się fałszywie Iwona. - Mam magnez, mogę ci dać!
    - Dziękuję, nie trzeba, ja jestem dietetyczką - odparła chłodno Anna.
Przed pierwszym rzędem ławek w kościele parkowała podwójna spacerówa, w niej zaś siedzieli dwaj eleganccy dżentelmeni, odziani na tę okazję w garniturki i fantazyjne muchy pod szyją. Igła, ujrzawszy swoich chrześniaków, najpierw klasnął z zachwytu, potem zaś zaczął dokładnie ich filmować.
    - Daj - zażądał jeden z miniaturowych dżentelmenów, wyciągając pulchną łapkę w stronę kamery.
    - Krzysiu, nie wolno - zganiła któraś z babć.
    - To Krzysio? - ucieszył się Krzysztof. - Moja krew!
    - DAAAAAAAA! - rozdarł się Krzysio. Igła wyłączył kamerę i podał ją maluchowi.
    - Tylko nie upuść - poinstruował.
Malec obejrzał urządzenie z ciekawością, polizał obudowę, po czym wycelował obiektyw w Igłę.
    - Mejuje! - ogłosił. - Sisio mejuje!
    - A zostaniesz siatkarzem? - zapytał Krzysztof podstępnie.
    - Siaziem! Tiak! - zgodził się malec.
    - Mam następcę! - kwiknął Igła uszczęśliwiony.
    Kilka minut później goście zajęli ławki, pan młody wraz ze swoim drużbą Karolem Kłosem stanęli w odpowiednim miejscu a główną nawą ku ołtarzowi sunęła panna młoda w asyście swojego ojca.
Wrona - dzisiaj odziany w ciemnogranatowy garnitur patrzył wzruszony Jagnę zmierzającą ku niemu w eleganckiej, koronkowej sukni.
    Martyna i Igła szaleli ze swoimi zabawkami, Dudzicka przeklinała szpilki, które za namową Marian zdecydowała się założyć.
    - Chyba nie chcesz wyglądać jak kurdupel i pokraka przy Michale?- zapytałą gdy wybierały się po kiecki.
W istocie nie chciała. I teraz musiała się męczyć w dziesięciocentrymetrowych utrapieniach.
    Dzik spojrzał na Dudzicką w czerwonej sukience i aż spuchł z dumy.
Pięknie dzisiaj wygląda. - pomyślał.
Niecałą godzinę później państwo Wronowie opuścili kościółek obrzuceni płatkami róż, groszówkami i tonami ryżu.
    Martyna robiąca właśnie zdjęcie młodej pary została zaczepiona przez dwie blondynki odziane w różowo-pudrowe sukienki.
    - Cześć. - odezwała się młodsza z nich.
    - Pamiętasz nas?- zapytała starsza. - Mieszkałaś z nami w Arłamowie!
    - Aaaaa księżniczka i wiedźma?!- Martyna w mig sobie przypomniała. - Dzisiaj obie wyglądacie przepięknie. - rzekła z uznaniem, pstrykając im zdjęcia.
    - Mamy do ciebie pytanie. - przemówiła poważnym głosem Manoline- córka Antigi.
    - Słucham?- zapytała równie poważnie Dudzicka.
    - Bo słyszałam jak tata rozmawiał z wujkiem Stefanem i powiedzieli że ty i wujek Dzik romansujecie! - wypaplała Dominika- córka Igły.
    - Ożenisz się z wujkiem Dzikiem?- zapytała Manoline.
Zaskoczona Martyna niemalże wypuściła z rąk aparat, słysząc chrząknięcie opartego o drzewo Kubiaka z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy.
    - No to co ożenisz się ze mną?- zapytał wybuchając śmiechem.

_______________________________________________________________
Witajcie! 
Zgodnie z zapowiedziami rozpoczynamy weekend z Dzikiem i Martyną!
Mamy nadzieję że rozdział przypadnie Wam do gustu! 

Życzymy miłego czytania! 
                                                        Fiolka&Martina :)

niedziela, 5 czerwca 2016

Rozdział XII - Jestem twoim ojcem.



    W końcu ich radosne tête-à-tête zostało przerwane nie przez pokaz sztucznych ogni w wykonaniu Kłosa i Wrony, ale przez płyn do podłogi, który spadł z najwyższej dość rozchybotanej półki.
    - Żyjesz? - zapytał oszołomiony Michał.
Martyna z nielada trudnością zdołała odpowiedzieć na zadane przez niego pytanie.
    - Chyba tak. - uśmiechnęła się tak, że nawet w ciemnościach i bez okularów Misiek miał ochotę na powtórkę z rozrywki.
    Do ukradkowych pocałunków już nie wrócili bo zaraz po Nowym Roku reprezentacja wraz z Martyną i sztabem wylatywali do Berlina.
Przez pierwszą fazę turnieju Polacy przeszli dość gładko ogrywając zarówno Serbów jak i Belgów. Potknięcie nastąpiło w dniu trzecim kiedy ulegli gospodarzom w tie breku 10 do 15.
Z grupy wyszli na miejscu drugim mając się spotkać w półfinałowym starciu z Les Blues. Francuzi aktualni Mistrzowie Europy będąc w gazie rozmłócili nasz zespół 3:0 Bilet do Rio oddalił się na azjatycki kontynent, jednakże żeby móc o niego powalczyć biało- czerwoni musieli ponownie wygrać z Niemcami.
     Pomni porażki przed kilku dni zmobilizowali się na mecz jak nigdy dotychczas. Misiek od rana chodził w bojowym nastroju a Martyna wolała nie wchodzić mu w paradę. Usadowiona na swoim stanowisku fotoreporterskim ze ściśniętym stresem żołądkiem ledwo była w stanie robić zdjęcia.
    Dwa pierwsze sety Polacy przegrali a Niemcy powoli zaczęli wizualizować sobie majowy turniej w Tokio. Zapomnieli jednak, że nigdy nie powinni lekceważyć serc Mistrzów Świata. Podrywany przez kapitana zespół biało-czerwonych stłukł ich boleśnie w secie trzecim w czwartym zaś wygrał na przewagi. Do ostatecznej batalii w secie piątym podeszli niczym polska husaria na nieprzyjaciela. Przy stanie piętnaście do czternastu Bartek Kurek wspiął się na wyżyny swoich zagrywek uderzając w Niemców niczym z armaty, ci jednak perfekcyjnie przyjęli wystosowując atak w stronę naszych, tutaj popracował blok z El Muratore, który perfekcyjnie zastawił atak przeciwników,  jednakże nasi sąsiedzi nie zamierzali się poddać broniąc się niczym lew, ale nawet oni musieli ulec po atomowym gwoździu Mateusza Miki.
    Biało- czerwone trybuny ryknęły zbiorową ekscytacją. Sztab wleciał na parkiet mieszając się w radosnym korowodzie. Redaktor Dębowski płakał w mikrofon całkiem schrypnięty. Martyna cykała zdjęcie za zdjęciem niemalże w transie. Z tego stanu wyrwał ją Michał biegnący w jej stronę niczym szarżujący dzik w poszukiwaniu żołędzi.
   Gdy do niej dobiegł porwał ją w ramiona wyciskając na jej ustach długi i namiętny pocałunek. Potem już wszystko działo się jak na rollercoasterze Dudzicka została wciągnięta do kółeczka wokół którego biegali zasmarkani ze szczęścia siatkarze.

    W tym samym czasie w pewnej wiedeńskiej winiarni, w dzielnicy Griznzig stygł cielęcy wienerschnitzel. Sznycel ów leżał na talerzu, stojącym przed Selimem Ergencem, najzupełniej nietknięty, podobnie jak porcja Kartoffelnsalat w miseczce nieopodal. Nietknięty był również kielich znakomitego białego wina, z którego od wieku słynie Grinzing. W innych okolicznościach profesor     Ergenc spożyłby ów znakomity posiłek z prawdziwą przyjemnością, teraz jednak nic nie chciało przejść mu przez gardło.
Przyczyna nagłego upadku jego apetytu siedziała naprzeciw niego, wkładając w lśniące, czerwone usta zgrabne kawałki sznycla. Selim nigdy nie potrafił się nadziwić jak w szczupłym ciele Edyty Dudzickiej mogą mieścić się takie ilości jedzenia. I jakim cudem pozostaje ono wciąż szczupłe i tak diabelsko seksowne.
    - Czemu nic nie jesz? - zapytały czerwone usta, przerywając konsumpcję, a niebieskie oczy spojrzały z pewnym zainteresowaniem. - A w ogóle to po co za mną łaziłeś po całym Wiedniu?
Selim westchnął. Nie tylko po Wiedniu się za nią uganiał. Gdy przyjechał w grudniu do Warszawy, Edyta wybyła do Londynu. Gdy zaniedbując skandalicznie wszelkie obowiązki zawodowe pognał do Londynu, ona już była w Hamburgu. Złapał ją dopiero we Wiedniu i to złapał całkiem dosłownie, chwytając w objęcia na stacji metra. Tak długo migała się od spotkania z nim, karmiąc go mętnymi wykrętami, że nie pozostało mu nic innego, jak zabawić się w stalkera. A przecież musiał ją o to zapytać.
    - Edyto - rzekł. - Spotkałem niedawno twoją córkę. Właściwie to jest moją studentką.
    - No i co z tego? - Edyta, zakończywszy jedzenie, otarła delikatnie chusteczką wyimaginowane okruszki z ust i odchyliła się na krześle, odrzucając blond włosy do tyłu.
    - To z tego, że wedle wszelkich moich obliczeń to jest także moja córka - Ergencowi skończyła się cierpliwość. - O ile mnie nie okłamywałaś i nie spałaś z połową Warszawy.
Kąciki ust Edyty drgnęły w lekkim uśmiechu.
    - Nie, nie spałam. Tak, Martyna jest twoją córką - odparła spokojnie. - No i?
Selim zacisnął szczęki.
    - Czy ona o mnie wie? - zapytał. - Nie rozpoznała mnie, zakładam więc, że nie.
    - Słusznie zakładasz - Edyta dokończyła wino i skinęła na kelnerkę w ludowym stroju.
    - Można wiedzieć jaką bajeczkę jej sprzedałaś? - spytał zimno Selim.
Dudzicka odczekała aż kelnerka dopełni jej kieliszek.
    - Och, nic takiego - machnęła lekceważąco ręką. - Powiedziałam, że nie chciałeś nas znać i wyjechałeś.
Profesor Ergenc poczuł, że robi mu się ciemno przed oczyma. Pospiesznie grzmotnął sobie wina i pożałował, że nie można tu dostać wódki.
    - Przecież ja nic nie wiedziałem...! - wysyczał.
    - Och doprawdy - Edyta wybuchła perlistym śmiechem. - Tak było prościej. Nie rób z igły wideł, mój drogi.
Selim wybulgotał coś niezrozumiałego, po czym, ponieważ nie chciał wybuchnąć stekiem przekleństw, ukroił sobie kawał nieco przestygniętego sznycla i zatkał nim sobie usta.
    - Widzę, że się skusiłeś - zauważyła Edyta. - Tu mają naprawdę dobre sznycle. A co do Martyny, no przecież możecie sobie wszystko wyjaśnić, prawda?
    - Mhm - mruknął Selim, przełknąwszy. - Jasne.
    - No widzisz - poklepała go po policzku. - Muszę lecieć, zapłacisz za mnie, prawda? Pewnie się jeszcze zobaczymy, bo chcę odwiedzić Martynę w Turcji. No, to pa!
Cmoknęła powietrze koło jego lewego ucha, owiewając go zapachem drogich perfum i wyszła. Selim odprowadził ją wzrokiem do wyjścia, stwierdzając, że tyłek i nogi ma ona tak zgrabne jak kiedyś. Niestety, charakter też się jej nie zmienił od tamtych czasów i dalej jest wybitnie parszywy.
    - No cóż, Selimku - mruknął do siebie, wznosząc kieliszek. - Z taką mamusią Martyna zdecydowanie potrzebuje jednego, nie popierdolonego rodzica. Ogarnij się chłopie i zacznij być ojcem. Ponoć lepiej późno niż wcale...

    Po awansie do turnieju kwalifikacyjnego reprezentanci rozjechali się do swoich klubów.
Martyna i Michał również powrócili do Ankary od razu rzucając się w wir własnych zajęć. Przed tym jednak odbyli krótką i dość burzliwą rozmowę na temat znienawidzonego przez Dzika- Skafandra.
    - Nie chcę żebyś tam mieszkała. - wypalił podczas kolacji poprzedzającej nocny lot do Turcji. - On jest popierdolony jak ruski czołg.
     - Przecież nie zgwałci mnie i nie wcieli siłą do haremu, poza tym zapomniałeś że mieszkam w części domu należącej do Nur. Ona praktycznie cały czas jest ze mną.
Kubiak łyknął na nią koso zza szkieł okularów.
    - Z tego co wiem twoja przyjaciółeczka lata za tym wykładowcą co to z nami leciał do Polski. Selimem jak mu tam...
    - Ergencem. - dodała Dudzicka. - Michał naprawdę nie ma o co siać paniki. Iskander musi się z tym pogodzić że nie jestem osmańską heroiną a on nie jest padyszachem.
    - Wolałbym jednak żebyś przeniosła się do mnie. - niezłomność w głosie Kubiaka wskazywała na to że nie był zadowolony z wyjaśnień dziewczyny. - Nie chcę żeby ten kebab się koło ciebie kręcił.
Prawa brew Dudzickiej uniosła się ku górze.
    - Panie Kubiak czyżby był pan zazdrosny?
    "Jak cholera"- pomyślał, głośno zaś powiedział.
    - Ależ skąd!
    - No właśnie też mi się tak wydaje. - odpowiedziała. - Nie ma sensu  żebyśmy narażali nasz ekhm... kruchy kompromis na szwank. Wiesz że moglibyśmy się pozabijać.
    - Ostatnio jakoś się nie zabiliśmy. - mruknął niezadowolony.
    - Bo byliśmy pod wpływem sportowych emocji i zawiesiliśmy broń. Jednakże w naturalnym środowisku Dzik i Dzicka są raczej bojowo nastawieni.
    - Powinnaś wyprowadzić się od tego pawiana.
    - Pomyślę nad tym ale muszę to zrobić delikatnie, nie chcę żeby Nur się obraziła.

    Na tym temat wspólnego mieszkania spełzł na niczym. Michał nie miał czasu gniewać się na Martynę bo sezon turecki ruszył pełną parą. Ruszyła także praca Martyny, Selim po wojażach europejskich przycisnął wszystkich praktykantów nie oszczędzając nikogo.
    Czasami Martyna miała wrażenie że błękitne niczym niebo nad Bosforem, oczy profesora Ergena patrzą na nią w zamyśleniu. Nie było to jednak roziskrzone spojrzenie jakie kierował na Nur w której ku uciesze Dudzickiej szczerze się zakochał.
Nur latała w chmurach niemalże z nabożną czcią traktując swego ukochanego.
    Iskander zaś snuł się po mieszkaniu jak mgła po bagnach nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Jego nowa książka była już w druku a wydawca jeszcze nie ustalił grafiku spotkań z fanami i promocji. Miał więc Aksoy mnóstwo czasu na rozmyślaniu o Martynie i tym przeklętym Kjubjaku, który bezczelnie i po chamsku wpieprzył się w ich relacje.
    Nur któregoś dnia gdy Martyna była na praktykach oświadczyła mu, żeby dał jej przyjaciółce spokój bo ona coś czuje do Kjubjaka.
    W tym momencie coś w Iskanderze pękło. Nie mógł pogodzić się z myślą że za kilka miesięcy ten przeciętniak odbierze mu miłość jego życia. Tak. Miłość bo czuł że trzewia palą go od uczucia do Polki. Gdyby tylko zechciała to już organizowaliby weselę w najpiękniejszym pałacu nad Bosforem.     Dla niej gotów był wziąć nawet katolicki ślub żeby tylko była szczęśliwa. Nosiłby ją na rękach i zasypywał prezentami, powodzią kwiatów i toną biżuterii. Ale ona wolała jakiegoś boiskowego wyrobnika co to za kilka lat skończy w nędzy. Na to on Iskander Aksoy potomek osmańskich wojowników pozwolić nie mógł. Raz na zawsze wybije Martynie z głowy tego lacha.
    Okazja nadarzyła się szybko, bo już w najbliższą sobotę. Nur wybyła na randkę ze swoim Selimkiem, a Iskander pozgrzytując z cicha zębami, nasłuchiwał krzątania przygotowującej się na mecz tego parszywego Kjubjaka Martyny.
Śpiewała. To na pewno była jakaś pieśń miłosna, myślał Iskander, przyciskając do rozpalonego czoła szklaneczkę z whisky i lodem. Należy do niego i niedługo będzie śpiewać tylko dla niego.
    - Biaaaałoczerwone to barwy niezwyciężone - nuciła Martyna, szczotkując włosy. Jeszcze ostatni raz rzuciła okiem w lustro, oceniając efekt zabiegów kosmetycznych. Makijaż dyskretny, ale seksowny, włosy lśniące i gładkie, może się nie nastroszą, zanim dotrze na halę Halkbanku, strój czysty, nie zmięty, twarzowy i wygodny. W porządku, można lecieć.
Chwyciła w przelocie torebkę, zbiegła ze schodów i zamarła. Oparty o drzwi wyjściowe stał Iskander, w oczach jego zaś płonął jakiś niezdrowy blask.
    - Przepraszam - rzekła, sugerując gestem, żeby się odsunął.
Nawet nie drgnął.
    - Nigdzie nie pójdziesz - oznajmił.
    - Przepuść mnie! - zażądała.
    - Nigdzie nie pójdziesz - powtórzył. - A już na pewno nie do tego siatkarza.
    - Nie twój interes gdzie chodzę - warknęła, mając nadzieję, że nie widać po niej strachu. - Przepuść mnie, natychmiast!
Czarne oczy Iskandera rozszerzyły się i teraz wyglądały jak dwie bezdenne studnie.
    - Ty jesteś moja - oznajmił. - Na zawsze moja. Jesteś mi przeznaczona, jesteś darem od nieba dla mnie. Dlatego właśnie...
Martyna zaczęła się cofać, zastanawiając się, czy jest tu jakieś inne wyjście.
    - Dlatego właśnie będziesz robić co mówię - dokończył.
Skoczył do przodu, próbując ją złapać. Martyna bez namysłu zdzieliła go torebką w ucho, po czym rzuciła się do ucieczki poprzez salon.
    - Tyyyyy... - wybulgotał Iskander, biegnąc za nią. - Ty niewdzięcznico! Powinienem cię rozumu nahajem po białych plecach uczyć!
    - Znalazł się Bohun dla ubogich - parsknęła Martyna.
Iskander stanął jak wryty.
    - Co?
    - To! - Martyna cisnęła w niego wazonem.
Uchylił się, naczynie wylądowało na podłodze, rozmienione na tysiąc kawałków.
Martyna ruszyła sprintem, z nadzieją, że uda jej się przez pracownię dobiec z powrotem do wyjścia z mieszkania. Nie zwracała uwagi po czym biegnie, Iskander jednak od razu zauważył, że pod jej nogami znajduje się długi, wąski dywanik w orientalne wzory. Pochylił się i niczym w kreskówce wyciągnął jej dywan spod nóg.
Rąbnęła plecami na podłogę, aż powietrze uszło z jej płuc w ciężkim stęknięciu. Iskander chwycił ją pod ramiona i powlókł w kierunku kuchni.
    - Tu sobie posiedzisz - rzekł, wpychając ją do składziku na wino. - A potem pogadamy. Muszę się napić.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, w zamku zachrobotał klucz.
Martyna zerwała się na równe nogi.
    - Wypuść mnie stąd, ty zapchlony zboczeńcu! - wrzasnęła.
    - Zamknij się - polecił Iskander. - I zapomnij o tym Kjubjaku. On nie jest dla ciebie. Myśl o naszym weselu.
    - Jak stąd wyjdę, to cię zabiję! - obiecała Martyna, waląc barkiem w drzwi. Nawet nie drgnęły.
Rozejrzała się dokoła. Składzik był wyposażony w jedno, malutkie okienko, przez które może mogłaby się przecisnąć, gdyby nie było zakratowane. Drzwi miał solidne, z litego drewna, a pod ręką nie było niczego, co mogłoby posłużyć za taran. Tylko druciane stojaki z butelkami wina.
    Martyna zaczęła myśleć. Torebka wprawdzie została w salonie, koło tego cholernego dywanika, ale, szczęśliwie, telefon był w kieszeni spodni. Iskander jej nie przeszukał.
Najpierw próbowała zadzwonić do Miśka, jednak bezskutecznie. Dzik pewnie przygotowywał się już do meczu, koncentrował i rozgrzewał,a telefon pewnie leżał wyłączony w szatni.
    - No i jak, zaplanowałaś już ceremonię? - głos Iskandera wskazywał wyraźnie na dalsze obcowanie z whisky. - Musimy zaprosić moją siostrunię, ale nad tym capem, Ergencem, bym się zastanowił.
Profesor! Może on jakoś pomoże! Martyna bez namysłu wybrała jego numer z książki adresowej.
    - Tak? - w głębokim basie Ergenca brzmiało rozmarzenie.
    - Panie profesorze, tu Martyna Dudzicka - starała się być zwięzła. - Wariat zamknął mnie w składziku na wino, czy może mi pan pomóc?
    - To jakiś żart? - zdziwił się Selim.
    - Przysięgam, że nie. Iskander, brat Nur oszalał i mnie uwięził, może pan ją zapytać, ona panu powie, że jest o mnie zazdrosny! A teraz kompletnie mu odwaliło, w dodatku chla! Nie wiem co może jeszcze zrobić, boję się!
    - Dobrze, już jadę - jego głos był niczym balsam dla uszu Martyny. - Postaraj się go nie drażnić przez chwilę, zaraz tam będę.
Selim rozłączył się pospiesznie szykując się do wyjścia z restauracji.
    - Selim?- zapytała zdziwiona Nur. - Coś się stało? - położyła dłoń na jego zaciśnięte w pięść ręce.
    - Stało się. - niemalże warknął. - Twój porąbany braciszek zamknął Martynę w jakimś składziku, schlał się i bredzi!
    - Iskander?- zdziwiła się Nur. - To do niego niepodobne...Selim?! Gdzie ty biegniesz?
    - Ratować moje dziecko!- wyrwało mu się w przypływie emocji.
Zupełnie skonfundowana Nur została sama pośrodku restauracji.
    Tymczasem Ergenc gnał przez zakorkowaną Ankarę łamiąc wszystkie możliwe przepisy drogowe. Fotoradary miały używanie, ale nic nie było w tej chwili ważniejsze od ratowania córki.
Jak złapie tego amancinę to mu pogruchota wszystkie gnaty.
Z piskiem opon zajechał przed dom w willowej dzielnicy Ankary, zaciągając ręczny z taką siłą że niemalże wyrwał gałkę.
Nie bawił się w uprzejmości i pukanie, wparował do domu jakby go sam rogaty gonił.
    - Aaaaksoy!- zaryczał od progu.
Odpowiedziała mu cisza.
    - Wychodź skurwysynu! - zaryczał Selim przeszukując wszystkie pomieszczenia. Jakimś cudem dotarł do drzwi składziku w których zamku wciąż tkwił klucz. Niewiele się namyślając przekręcił klucz otwierając owe drzwi tak, że niemalże wypadły z zawiasów. Z środka wypadła Martyna a gdy zobaczyła że to nie jej oprawca rzuciła się Ergencowi na szyję.
Przytulił ją do siebie głaszcząc po kręconych włosach.
    - Dziękuję panu!- chlipnęła Dudzicka. - Jest pan moim bohaterem!
    - Nic ci nie jest?- odsunął ją na długość ramienia.
    - Nie.
    - To dobrze, spakuj się nie będziesz tu dłużej przebywać. Zabieram cię ze so...- nie dokończył bo z gabinetu wytaszczył się żądny krwi Iskander.
    - Tyyyyyyy!- zaryczał jak ranny łoś wskazując palcem w Selima. - Tyyy zboczeńcu mało ci obracania mojej siostry?- zapytał oskarżycielsko.
    - Zamknij mordę! - syknął profesor biorąc swojego "szwagra" za bety. - Jak śmiesz tak mówić o Nur?
    - Puszcza się z tobą! A ty co?! Jak Romeo ratujesz jej przyjaciółkę?!Ona należy do mnie i ani ty stary capie ani ten siatkarzyna nie będą jej mieć.
    - Nie jestem twoją kozą! - wrzasnęła Martyna.
Selim nie miał zamiaru wdawać się w dalszą dyskusję z pijanym Iskanderem.
Wyrżnął go w twarz prawym sierpowym aż ten zatoczył się na najbliższą ścianę a z jego nosa buchnęła krew.
Ergenc pochylił się nad nim władczo.
    - Jeszcze raz dobierzesz się do mojej córki to wylądujesz na ostrym dyżurze, zrozumiano?!
    - Córki?!- zapytała zza jego plecami Dudzicka.
Selim odwrócił się do niej zmieszany.
    - Jestem twoim ojcem.

________________________________________________________
Witajcie! 
Przed Wami długa i emocjonująca dwunastka.
Korzystając z okazji chciałyśmy Was zaprosić na nasze opowiadanie piłkarskie, pisane specjalnie na Euro2016. Wiemy że większość z Was fascynuje siatkówka, ale nasi kopacze mają w sobie potencjał :D

Vive la Pologne 
                                                               Życzymy miłego czytania! :)