poniedziałek, 18 lipca 2016

Rozdział XIV - Poszli jak Dzik w żołędzie!


     Martyna spłoniła się niczym dziewiętnastowieczna dziewica, gdyż nie wiedziała czy Dzik żartuje czy mówi poważnie.
Między obojgiem iskrzyło bardziej niż w gniazdku elektrycznym a powietrze między nimi można było kroić nożem.
Pytanie Dzika zawisło w powietrzu i na czas wesela Jagny i Andrzeja zostało bez odpowiedzi.
    Tymczasem weselicho rozpoczęło z trzaskiem dwóch kieliszków rozbitych o brukowany podjazd przed hotelem.
Goście huknęli gromkim sto lat, orkiestra rozbrzmiała instrumentami a rozochocony Wrona wbił się w usta swej małżonki. Jakiś czas potem podano obiad, najpierw uraczono gości wiejskim rosołem, później zaś na stoły wjechały przeróżne mięsiwa, sałatki i dodatki obiadowe.
    - Ile tu glutenu...- mamrotała pod nosem pani Lewandowska, którą usadzono na wprost Ignaczaków.
Iwona wywróciła oczami, elegancko nabijając na widelec solidnie wypieczonego devolay'a.
Anka w tym czasie pałaszowała deser składający się z owoców polanych jogurtem i zasypanych jagodami goji.
    - Zawsze zaczyna pani od deseru?- Igła spojrzał na to ze zgrozą.
    - Tak powinno się jeść. - odpowiedziała sucho Anka. - Zaczynanie od obiadu to błąd żywieniowy.
    - Mamo, dlaczego ty zawsze każesz nam najpierw zjeść obiad a później deser?- zapytał ciekawsko Sebastian.
Manoline i Dominika nadstawiły uszu.
    - Syneczku, gdybyście zaczęli od deseru nie zjedlibyście obiadu.
    - To co? Pani mówi że deser jest zdrowy...
    - Tylko owoce i bezglutenowe desery.
    - A ciasto czekoladowe?- chciała wiedzieć Manoline.
    - A makowiec i jabłecznik?- dopytywała Dominika.
    - Jeśli są bez jajek.
    - A jak kura jest wybiegana?- drążyła młoda Ignaczakówna.
    - Jaka?- zdziwiła się Anka.
    - No taka co sobie biega po podwórku i dziobie. - odpowiedziała dziewczynka.
     - Jaja są niezdrowe. - pouczała dietetyczka.
    - Anka, jesteśmy na weselu. - Lewy stracił cierpliwość. - Nie czas udzielać ludziom rad dietetycznych.
     W dalszej części stołu zabawa zaczynała się na dobre. Karollo czyli samozwańczy podczaszy polewał wódkę do kieliszków, ku ogólnej uciesze wszystkich.
    - No w końcu jeden dzień kiedy można sobie chlapnąć. - rzekł nieco filozoficznie Zbigniew.
    - Zbysiu od wódki rośnie bebzon. - Ruda poklepała małżonka po miejscu w którym bardzo nie chciałaby, żeby pojawiła się  oponka a juz ze zgrozą przyjęłaby bojler.
    - Eeee tam od czasu do czasu łyknę se koło lasu. - zaśpiewał Zbigniew.
    - No to chluśniem bo uśniem!- Zati tak szybko wstał iż omal nie wywróciłby się razem z krzesłem.
    Igła widząc że tamta część bawi się lepiej czym prędzej włączył kamerkę i wraz ze swym szklanym okiem poleciał uwieczniać imprezkę.
    Olka - kuzynka Martyny obserwowała ją niczym cerber. Wiedziała jak Kubiak patrzy na młodszą Dudzicką z zazdrością. Ona była z Karolem już tyle lat, planowali ślub w niedalekiej przyszłości, ale nie czuła już wielkiego pierdolnięcia. A ci dwoje? Aż iskrzy między nimi.
    W Kubiaka jakby coś wstąpiło, bo nie wypuszczał Martyny z rąk, przez chwilę nie chciał nawet by zatańczyła z panem młodym. Musiała go solidnie kuksnąć pod żebra, by przypomniał sobie na jakiej uroczystości się znajduje i kto tu jest bohaterem wieczoru.
Z wyraźną niechęcią przekazał zatem Martynę w objęcia Wrony, sam zaś usiadł i obserwował co się dzieje.
Orkiestra, stosownie do miejsca ludowa, zapodawała żywiutką poleczkę, Andrzej pląsał z wielkim rozmachem, niemal zamiatając Martyną po ścianach, Igła zaś z zapałem kręcil jego wyczyny taneczne.
    - Andrzejku, do Tańca z Gwiazdami kiedy się zgłosisz? - zakpił Zbigniew.
    - Jak ty pójdziesz do "Rolnik szuka żony"! - odciął się Andrzej.
    - Jako rolnik? - zainteresował się Szalupa, obtańcowujący właśnie pannę młodą.
    - Nie, jako żona! - wyjaśnił Wrona, jednocześnie okręcając Martynę jak frygę.
Towarzystwo wybuchło radosnym śmiechem, nieomal zagłuszając orkiestrę.
    Wesele trwało dalej. Orkiestra zasygnalizowała wjazd tortu i goście wrócili z parkietu do stołu. Tort był malinowy i arcysmaczny, jak zgodnie stwierdzili goście, wyłamała się tylko Anna Lewandowska która stanowczo odmówiła spożywania smakołyku.
    - W tym jest gluten, kazeina, laktoza, jajka, cukier - wymieniała z obrzydzeniem. - Jak można to jeść!
    - Jak to jak? - zdziwił się bardzo Stefan. - Ze smakiem!
Sięgnął po widelczyk i po chwili cała rodzina Antigów demonstrowała jak można i należy jeść dobry tort.
Robert wyciągnął rękę po wzgardzony przez żonę kawałek tortu, jednak błysk w oczach Anny był wręcz morderczy.
    - Tylko spróbuj to zjeść, a będziesz spał na podłodze - wysyczała.
Lewy posłusznie opuścił rękę i spojrzał na tort wzrokiem zbitego spaniela.
    Po konsumpcji torciku na sali zrobiło się sennie i leniwie. Orkiestra grała jakiegoś przytulańca, światła na parkiecie przygasły, przy stołach toczyła się niespieszna rozmowa.
Martyna i Kubi kołysali się w rytm muzyki, przytuleni do siebie. Ona złożyła głowę na jego piersi, on zaś nie mógł się powstrzymać i najpierw ukradkowo całował jej włosy, a potem, znacznie mniej ukradkowo, jej usta.
    Wreszcie, jakby wiedzeni telepatią, wymknęli się bez słowa z sali weselnej, przemknęli korytarzami i wsiedli do windy, gdzie, ledwie drzwi się zamknęli, jęli się całować jak szaleńcy. Kubi na oślep wcisnął guzik piętra i winda ruszyła.
    Kiedy się zatrzymała, a drzwi otworzyły się z cichym pufnięciem oboje byli już potargani i z garderobą w nieładzie. Misiek miał rozwiązaną muchę i koszulę wyłażącą białym jęzorem z portek oraz przekrzywione okulary, Martyna zaś kieckę podciągniętą z jednej strony i zaczepioną rąbkiem o koronkę majtek.
    Michał poprawił okulary, chwycił ukochaną na ręce i niemal pogalopował w stronę pokoju. Pobłogosławił klucze magnetyczne, wymagające tylko machania kartą, otworzył drzwi, nie wypuszczając Martyny z objęć (i nie przestając jej całować), zamknął je kopnięciem, cisnął kartę gdzieś, zdaje się, że na podłogę i złożył ukochany ciężar na łóżku.
    - Już nie mogłam wytrzymać - zamruczała Martyna, rozpinając mu koszulę. - Przez cały wieczór miałam ochotę się na ciebie rzucić.
    - Ja na ciebie też - wymamrotał Misiek, walcząc z  zamkiem błyskawicznym na jej plecach.
Nie ma takiego zamka, który by nie ustąpił przed szarżującym Dzikiem, wiec po chwili suknia Martyny wylądowała na podłodze, zaraz obok koszuli Michała.
Dzik spojrzał na Martynę, leżącą na łóżku w samej tylko bieliźnie i pończochach. Zachwyt odebrał mu na chwilę zmysły, a kiedy wróciły,  Michał jednym gestem pozbył się spodni, drugim zaś skarpet, bo gdzieś w zakamarkach mózgu kołatało mu przypomnienie, że nie ma bardziej kretyńskiego widoku, niż goły facet w skarpetach.
    Po chwili do porozrzucanej po pokoju odzieży dołączyła bielizna obojga, Michał jednak nie zamierzał się spieszyć. Pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł, ale nie wtedy, gdy trzeba ukochaną kobietę zabrać do nieba bram.
Smakował przeto jej ciało wolno i z namaszczeniem, centymetr po centymetrze, tymczasem jej dłonie zwiedzały mapę jego umięśnionego ciała. Oddechy rwały się, jęki dobywały się z gardeł, gdy wzlatywali wspólnie coraz wyżej i wyżej.
    Kiedy wreszcie w nią wszedł, rozkosz była tak obezwładniająca, że Martyna miała wrażenie, że zaraz eksploduje. Nie eksplodowała, mimo, że rozkosz stawała się coraz silniejsza, aż wreszcie  Martyna mogła tylko trzymać się kurczowo pleców Michała i wykrzykiwać jego imię w nieskończoność, aż wszystkie bramy Niebios otwarły się dla obojga równocześnie.

    Podczas gdy Martyna i Misiek przeżywali najpiękniejsze momenty w swoim życiu, weselisko na dole weszło w fazę decydującą, czyli podziękowania dla świadków, rodziców, dziadków i tradycyjne rzucanie muchami czy welonami. Jako, że Jagna welonu nie posiadała postanowiła rzucać podwiązką, błękitną, koronkową i filuterną.
    - Gdzie jest Kubiak i Martyna?- zdziwił się Karol. - Przydałaby nam się jakaś konkurencja. - spojrzał na Olę.
    - A skąd ja mam to wiedzieć?- wydęła lśniące od błyszczyka usta. - Pewnie gdzieś wyleźli.
    - Ja ich widziałem. - odezwał się Szalupa. - Jak wymykali się w stronę foyer i wsiedli do windy.
    - To może chodźmy po nich?- zapytał Grzesio Łomacz zabawnie poruszając brwiami.
    - Prrrrr okiełznajcie swe rumaki, panowie. - Możdżonek przemówił niczym Rysiek Petru na wiecu wyborczym. - Nie przeszkadzajmy im.
    - Pewnie, bo jeszcze zobaczymy kubiakowego rumaka i ktoś zemdleje a inny dozna palpitacji serca. - zarechotał Kadziu.
    - Boże nie na moim weselu...- załamał się Wrona. - I nie przy kobietach.
    - A to co my nie wiemy do czego służą rumaki?- zapytała złośliwie Ruda. - Ja jednego nawet hoduję. - w zielonych oczach pani Bartmanowej zabłysły iskierki przekory.
    - A chlamydię w łazience macie?- chciał wiedzieć Igła.
    - Drodzy państwo...- konwersację przerwał im aksamitny głos wodzireja. - Zapraszamy na parkiet panią i pana Wronę oraz niewiasty i kawalerów stanu wolnego.
    - Galopujemy...- zachęcał Bienio.
    - I poszli...jak Dzik w żołędzie. - zachichotał Igła.
    - Chyba Dzik w Martynę...- zarecholił mu do ucha Kadziu.

    Tymczasem ponad dwa tysiące kilometrów dalej w Ankarze, Iskander nie mógł zasnąć. Dochodziła trzecia nad ranem a on dalej wlewał w siebie kolejne kieliszki brandy.
    Alkohol wcale nie chciał ukoić pożaru szalejącego w jego duszy, jeszcze bardziej wzniecał ogień palący go od środka.
Nie mógł wytrzymać tego że Martyna nie wróci w najbliższym czasie do Ankary. Jej uroczy tatulek otwierał studio fotograficzne w Warszawie i wysłał ją do nadzorowania wszystkiego. Naukę w Ankarze zakończyła z początkiem kwietnia a pracę magisterską mogła pisać w każdym miejscu na świecie. W dodatku Nur nabrała wody w usta i po przeprowadzce do Ergenca nie chciała z nim gadać a tym bardziej podać namiarów na Martynę.
    - Daj jej spokój. - powiedziała tylko.
    Jak bardzo ona go nie rozumiała. Martyna utkwiła w jego duszy jak płonący cierń. Wiedział, po prostu wiedział, że są sobie przeznaczeni, że ich związek byłby nie tylko połączeniem ciał, ale i astralnym połączeniem dusz, tymczasem świat jakby się sprzysiągł, żeby mu ją odebrać.
     Ale Iskander w swym mniemaniu był prawdziwym mężczyzną Orientu, osmańskim wojownikiem, spadkobiercą duchowym Sulejmana Wspaniałego i nie zamierzał się poddawać. Zdobędzie ją, tak jak Sulejman zdobywał kolejne połacie Europy!
    W sukurs przyszła mu całkiem niespodziewanie paląca zazdrość Oli Dudzickiej. Szlag ją po prostu trafiał, Olę nie zazdrość, na widok Martyny, pławiącej się w szczęściu, w dodatku u boku jednego z najpopularniejszych siatkarzy w Polsce. Nawet ciotka Edyta, pierwsza do krytykowania swej córki, tym razem pochwaliła jej wybór. W dodatku Kubiak był tak na nią napalony, że niemal iskry z nozdrzy wypuszczał, a może i nawet rżał po kątach. Zaraz, czy Dziki rżą? Tego Ola nie wiedziała, postanowiła za to zepsuć nieco szczęście kuzyneczki. Wymknęła się zatem z wesela, siadła w jednej z kanap w lobby, wyciągnęła smartfona i jęła grzebać w internecie.
    Historię szalonego Skafandera - Iskandera znała dobrze, głównie od Karola, podobnie jak jego nazwisko. Jako że był on dosyć znanym pisarzem, zlokalizowanie go na facebooku nie zajęło Oli zbyt wiele czasu. Napisanie wiadomości, zawierającej dokładny adres zarówno aktualnego miejsca zamieszkania Martyny, jak i studia tego całego Ergenca, trwało jeszcze krócej. Wreszcie z szatańskim chichotem nacisnęła "wyślij".
    Gdyby Martyna wiedziała, co czyni jej kuzynka, zapewne wpadłaby do lobby i wydarła jej z głowy pewną ilość kłaków, prawdziwych i sztucznych (zagęszczające pasemka były pilnie strzeżoną tajemnicą Oli). Ponieważ nie wiedziała, mogła leżeć w stanie absolutnej błogości na wielkim łożu, wsparta na piersi Michała.
    - Mówił ci ktoś, że jesteś cholernie piękną kobietą? - zapytał Dzik, któremu szeroki uśmiech nie schodził z twarzy.
    - I nawzajem - odparła Martyna. - To znaczy nie jesteś kobietą, ale cholernie pięknym facetem. Chętnie bym ci zrobiła sesję nago.
    - Nago? - prawa brew Kubiego zadrgała niepokojem.
    - No... Tak jak sobie ostatnio robił jeden siatkarz.. - rozmarzyła się Martyna. - Conte chyba. Nago i w ruchu. Byłbyś cudowny!
Michał postanowił sobie, że jak tylko spotka Facu, da mu w mordę za głupie pomysły.
    - Wiesz co... - mruknął, głaszcząc nagie plecy Martyny. - Nago wolałbym nie...
    - Ty pruderyjny Dziku - zaśmiała się, całując go w usta.
    - Ej, kiedy jestem pruderyjny to jestem! - rzekł, przewracając ją na plecy i nakrywając swym potężnym ciałem. - Pokazać ci, że teraz nie?
    - Zademonstruj - zażądała Martyna, całując go ponownie. - Tylko dokładnie i powoli, żebym nic nie przeoczyła.
    - Tak jest proszę pani - mruknął Kubi, zabierając się do całowania jej szyi. - Bardzo dokładnie i powoli...

______________________________________________________________
Witajcie! 
Naczekałyście się miesiąc, ale stwierdziłyśmy iż najwyższa pora wstawić rozdzialik.
Życzymy miłego czytania! 

                                                      Fiolka&Martina :)