niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział VII - Co za dupek żołędny z ciebie!



    Październik miał się ku końcowi, robiło się coraz chłodniej. Martyna, która zdołała wcześniej przeoczyć, że Ankara leży w środkowej Turcji, cechującej się surowym klimatem kontynentalnym, przynoszącym ostre zimy, poczuła się tym nieco zaskoczona. Nur szybko sprowadziła ją do rzeczywistości.
    - Kochana, tu potrafi tyle śniegu spaść, że po kolana! - oznajmiła pewnego ranka, gdy Martyna napomknęła coś o zimnie. - Albo i więcej nawet. To nie są tropiki!
Rzuciła głębokie, zalotne spojrzenie w lustro, poprawiła usta szminką, po czym odwróciła się do Martyny.
    - Jak wyglądam? Może być?
Dudzicka przyjrzała się jej krytycznie.
    - No ładnie - orzekła.
    - Ma być bardziej niż ładnie - stwierdziła Nur. - Mam zajęcia z Selimem dzisiaj!
Martyna westchnęła. Uczucie, jakie Nur żywiła do swego wykładowcy było ciut przytłaczające.
    - A! - Nur oderwała się od poprawiania niesfornego loka nad czołem. - Słuchaj, ty się w sobotę odwal na bóstwo, bo na imprezę idziemy.
    - Imprezę? Dokąd? - Martyna przegrabiła swoje włosy szczotką i pacnęła się pudrem po twarzy.
    - A taki jeden robi melanż u siebie w domu - odpowiedziała Nur z lekkim roztargnieniem. - Strasznie się we mnie buja, ale do Selima nie ma startu. To kumpel Iskandera, wiesz.
Martyna się wyraźnie ożywiła.
    - Iskander też idzie?
    - No oczywiście - Nur wywróciła oczyma. - Nie ma imprezki u Canera bez mojego braciszka.
Caner mieszkał w nader obszernej willi na przedmieściach Ankary. Kiedy prowadzony przez Iskandera samochód zatrzymał się przed nią, jarzyła się światłami niczym Titanic i grzmiała muzyką.
Drzwi otworzył im niemal dwumetrowy drągal o sympatycznym wejrzeniu, które przywodziło na myśl dużego, przyjacielskiego psa.
    - Alex!
    - Caner!
Panowie padli sobie w objęcia, poklepali się z hukiem po plecach, po czym Alex-Iskander dokonał prezentacji, podczas której Caner wytrwale robił słodkie oczy do Nur. Martyna miała wrażenie, że lada chwila zacznie on merdać ogonem.
    - To jest Caner, mój serdeczny przyjaciel, a to Martyna - Iskander objął ją lekko. - Piękność z Polski!
    - Idiota - mruknęła Nur.
Gospodarz sprawnie pozbawił ich okryć wierzchnich, które jednym rzutem ulokował za drzwiami najbliższego pokoju, po czym poprowadził ich na salony.
    Salony urządzone były w stylu dosyć tradycyjnym, to jest niskimi otomanami, tak, że siedzący na nich ludzie zupełnie znikali z oczu, zasłonięci przez tych, którzy stali. Jeden z nich jednakże podniósł się, akurat w chwili, gdy Martyna weszła na salę.
To był Kubiak.
    - Co on tu robi?! - Martyna szarpnęła Nur za rękaw.
    - On? A nie wiem, to jakiś koleżka Canera - odparła Nur wzgardliwie.
    - To jest twój rodak, podobno dość znany - odezwał się Iskander zza pleców. - Ale dziwny, bo nie lubi imprez, pierwszy raz przyszedł. Nazywa się Kjubjak, czy jakoś tak.
    - To wiem - zgrzytnęła Martyna. - Ale co on tu robi?
Iskander popatrzył na nią z lekkim pobłażaniem.
- Caner jest siatkarzem, gra w Halkbanku Ankara - odparł. - Kjubjak też.

    Tymczasem Kjubjak tak był zajęty gadaniem z kolegami, że nie dotarł do stojącego przy ścianie stołu, na którym znajdowały się napitki i zakąski i nie zauważył wejścia Martyny.
    - Ej, Kubi, jakaś laska się na ciebie gapi - zarżał Le Roux. - Ta co dopiero przyszła.
    - Co? - zdziwił się Michał, wybity z rozmowy z Travicą. - Jaka laska?
    - No patrz, tam stoi, jak wmurowana. Musiałeś ją olśnić swoją urodą! - Dragan miał wyraźny ubaw.
    Kubi spojrzał we wskazanym kierunku i też zamarł, ale tylko na sekundę. Zaraz się odblokował i niczym dzik przez krzaki przedarł się do bufetowego stołu, chwycił najbliższą butelkę i nalał sobie pełny kieliszek. Nie patrząc nawet co pije połknął zawartość naczynia jednym haustem i dopiero dreszcz obrzydzenia uświadomił go, że golnął sobie raki, anyżową wódkę, której szczerze nie znosił.
Milionowa metropolia, a on w niej znowu wpada na tę cholerną kolczatkę. Diabli nadali!
    Przez resztę wieczoru oboje unikali się jak gracze Barcelony skarbówki, bawiąc się w innych częściach przestronnego salonu Canra.
Chociaż zabawa była w tym wypadku dość mocnym nadużyciem, gdyż zarówno Michał jak i Martyna wlewali w siebie kolejne kieliszki wina. Co prawda było to wino z domieszką wody mineralnej ale spożyta ilość mogłaby zwalić z nóg przedstawicieli mniej pijących nacji.
    Iskander brylował w towarzystwie a znajdujące się w pomieszczeniu kobiety co rusz spoglądały na niego z rozmarzeniem. Martyna pewnie też posłałaby mu kilka maślanych uśmiechów, gdyby nie obecność tego tukana- Kubiaka, który samym jestestestwem potrafił podnieść jej ciśnienie.
Czy Alex nie mógł przyjaźnić się z jakimś malarzem albo aktorem? Albo chociaż siatkarzem z innej drużyny. Ale nie. Musiał to być klubowy kolega Kubiaka w dodatku on sam musiał pojawić się na tym przyjęciu.
    - Jesteś dzisiaj nie w sosie?- Nur uwolniwszy się od nadskakującego Cenera, pojawiła się przy stole z drinkami.
    - Po czym wnosisz?- mruknęła Martyna.
    - Zazwyczaj wpatrujesz się w mojego brata jak w swoje fotografie, ale dzisiaj mierzysz wzrokiem tego zarośniętego siatkarza. I on też pożera cię wzrokiem jakby chciał ci przegryźć tętnice. Dość urocza wymiana wzrokowa, nie sądzisz? - zachichotała Turczynka.
Martyna nie trafiła kieliszkiem do ust wylewając zawartość za dekolt. Widzący całe zdarzenie Iskander pośpieszył ze śnieżnobiałą chusteczką chcąc zetrzeć plamę, zaraz jednak zorientował się że owa plama była w miejscu dość krępującym.
    Obserwujący ich z drugiego końca salonu Kubiak zacisnął dłoń na wysmukłej nóżce kieliszka niemalże miażdżąc ją.
Travica i Le Roux patrzyli na wszystko z narastającą wesołością. Ci Polacy to naprawdę dziwny naród.
    Dzik tymczasem dalej obserwował Martynę, która oddawała właśnie Iskanderowi chusteczkę, darząc go wyraźnie maślanym spojrzeniem. Coś mu w duszy wściekle zazgrzytało.
    - Co to za fagas jest? - zapytał Travicę.
    - A to, Iskander, kumpel Canera. Alex na niego mówią - odparł Dragan. - Caner lata za jego siostrą, Nur, dlatego ich zaprosił. Ej, Caner!
Travica przywołał gestem gospodarza.
    - Michał chyba nie lubi twojego kumpla - oznajmił, szczerząc się w uśmiechu. - Alex do jego laski uderza.
    - To nie moja laska! - Dziku wyparł się po raz nie wiadomo który.
    - Alex jest w porządku - zdziwił się Caner. - Co jest?
- Taki tani uwodziciel - Michał wzruszył ramionami.
    Z imprezy wyszedł przed czasem, kłuła go bowiem w oczy obecność Martyny i ten cały Alex, Iskander, czy jak mu tam. Jeszcze trochę i by się przez nich urżnął. Kiepska zabawa.

    Ankara jednak uparcie okazywała się mała i Kubiak wpadł na Martynę kilka dni później w supermarkecie. Z koszykiem w garści pędził właśnie do działu z nabiałem, spiesząc się straszliwie, bo czasu miał mało, gdy zaczepił niechcący piramidę puszek z owocami w syropie. Piramida zatrzęsła się, gibnęła i poleciała na stronę przeciwną, do tej po której stał Michał. Znajdująca się tam osoba odskoczyła, wydając przy tym jakże polski okrzyk.
    - Kurwa mać!
Wylądowała na tyłku gdzieś pod regałem i w tym momencie Kubi ją rozpoznał. Znowu ona.
    - Sorry - rzekł z niejaką skruchą, pomagając jej wstać. - Spieszyłem się i tego... przewróciłem to cholerstwo.
    - Sorry?! - Martyna zionęła furią. - Te pieprzone puszki prawie mi głowę rozbiły! Patrz jak łazisz!
    - To był wypadek - rzekł Michał zimno.
    - Wypadek-sradek - odpyskowała Martyna. - Ty masz po prostu całą subtelność walca drogowego!
    - O, znalazła się delikatna jak pneumatyczny młot! - wściekł się Kubi.
    - Rękę sobie obtarłam, o! - poskarżyła się Dudzicka, demonstrując otarty łokieć.
    - Niech ci ten twój Skafander podmucha - warknął Misiek, bez cienia skruchy.
Martynę trafił rzetelny szlag.
    - Co za dupek żołędny z ciebie! - wrzasnęła, aż się ludzie zaczęli oglądać.

    Podczas gdy Martyna i Michał toczyli wojnę w supermarkecie, Nur wychodziła z wykładów niemalże unosząc się nad ziemią.
    Dzisiejszego dnia profesor Ergenc miał na sobie błękitną koszulę podkreślającą kolor jego oczu. Panna Aksoy przez cały wykład siedziała wpatrzona w niego niczym ciele w malowane wrota. Selim kątem oka zauważył uwielbienie studentki, co mile połechtało jego ego. W przyszłym roku skończy czterdzieści pięć lat i nadal ma powodzenie u kobiet ku jego szczeremu zachwytowi coraz młodszych. Od kilku lat nie zawracał sobie głowy związkami czerpiąć garściami z kawalerskiego życia. Zakochanie było dla młokosów i idiotów,on zaś wielbił kobiety nie pozwalając sobie na uczuciowe galimatiasy.
Romanse- tak. Związki zdecydowanie nie.
    Młoda studentka pożerająca go wzrokiem jak kawałek baklawy była zdaje się koleżanką zdolnej Polki, którą miał zamiar przyjąć na praktykę.
Piękna dziewczyna z tej panny Dudzickiej co wcale go nie zdziwiło bo Polki były piękne.
W jednej nawet był zakochany, ale było to w czasach gdy jeszcze nie uodpornił się na te bzdury. Może wynikało to z samotności? Był nastolatkiem świeżo po szkole średniej w obcym kraju, zmagający się z inną kulturą. Polska nie była wtedy krajem przyjaznym obcokrajowcom. Pomimo tego jakoś się w niej odnalazł a co najważniejsze odnalazł bratnią duszę.
Ale potem mocno się zawiódł. I nie chciał więcej powtarzać błędów młodości z wiekiem dojrzał i na słowo małżeństwo dostawał gęsiej skórki. Nie był stworzony do tej instytucji i już. Co innego romansowanie. Do tego nadawał sie idealnie!
    A skoro o romansach mowa, ta cała Nur była śliczna. Może warto byłoby się z nią umówić? Selim miał na to parę wypróbowanych patentów. W przerwie obiadowej skoczył do kwiaciarni, gdzie nabył jedną, czerwoną różę. Nastepnie udał się do stołówki, bezbłędnie namierzył stolik, przy którym miejsce zajęła Nur i upuścił kwiat na jej tacę, korzystając z tego, że dziewczyna rozmawiała akurat  przy innym wejściu ze swoją koleżanką, tą Polką, która była przeokrutnie wściekła.
Selim spokojnie zajął się własnym obiadem, tymczasem dziewczyny wróciły do stolika. Na widok róży oczy Nur zrobiły się wielkie jak spodki.
    - Róża - wyjąkała. - Ktoś mi ją zostawił.
    - Masz wielbiciela - stwierdziła Martyna, napoczynając kopiastą porcję jedzenia. Ze złości zawsze robiła się głodna.
    - Ale kto to może być? - głowa Nur obracała się niczym zamocowana na gwincie. - Widziałaś tu kogoś?
Martyna przełknęła i popiła herbatą, mocną, gorącą i słodką, dokładnie tak jak lubiła.
    - Jak miałam widzieć, skoro gadałam z tobą? - skrzywiła się. - Potem się dowiesz.
Nur jednak nie mogła się uspokoić, obiad zaś zostawiła prawie nietknięty, czego nie można było powiedzieć o Martynie, która pożarła wszystko, co miała na talerzu. Właśnie wstawała od stolika, by odnieść naczynia do właściwego okienka, gdy profesor Ergenc przemaszerował obok nich, darząc Nur znaczącym i głębokim spojrzeniem.
    - O rany, to on! To naprawdę on! - Nur zatrzepotała dłońmi, po czym chwyciła się za gors. - To on zostawił mi tę różę!
    - No to przechlapane - mruknęła Martyna.
Selim czekał na Nur, ukryty za filarem przy wejściu do audytorium, w którym dziewczyna właśnie miała słuchać wykładu. Wyłonił się bezszelestnie, stanął za nią, kładąc jej dłoń na ramieniu i jął recytować, w pełni świadom głębokiego i aksamitnego brzmienia swego głosu.
    - Cudnowłosa, pięknobrewa, luba, zalotna wybranko!Jak żyć bez ciebie, tyś mi pomocą, moja chrześcijanko! Serce me pełne bólu, płaczę, jam Muhibbi szczęśliwy!
Nur nieomal zemdlała z wrażenia, a kwadrans później, gdy była już umówiona z Selimem na wieczorne spotkanie pojutrze, i zdążyła odzyskać możność oddychania i władzę nad członkami, zadzwoniła do Martyny.
    - ...o Boże, on się ze mną umówił, jutro rano idziemy na zakupy, ja nie mam w co się ubrać, o Boże, idę z Selimem na randkę, musisz mi pomóc wybrać strój, taka jestem szczęśliwa...
Martyna odsunęła słuchawkę od ucha na chwilę.
    - Dobrze, pójdziemy jutro rano, akurat mam wolne, tylko weź wreszcie wdech! - poprosiła.
Rozgorączkowana Nur wywlokła Martynę z domu przed ósmą rano, nie pozwoliwszy jej nawet zjeść śniadania. Ubawiony całą sytuacją Iskander przyłączył się do wyprawy i tym sposobem znaleźli się na ulicach Ankary we trójkę.
    - Nur, opanuj się - jęczała Martyna, której burczało w brzuchu. - Wszystko jest pozamykane!
    - To niemożliwe! - nadąsała się Nur, po czym spojrzała na zegarek. - A rzeczywiście. To co teraz?
    - Idziemy na śniadanie - zarządził Iskander. - Znam świetną knajpkę tu za rogiem.
    Ponieważ świat ciągle był mały, tą samą ulicą maszerował Kubiak, wracający właśnie ze swych porannych biegów. Dostrzegł całą trójkę z daleka i starał się trzymać z tyłu, z nadzieją, że zaraz skręcą.
Tymczasem Nur perspektywa randki z Selimem wyraźnie padła na mózg.
    - Ale w knajpie mam siedzieć? - protestowała. - Ja się muszę przygotować!
    - Możesz stać - zezwoliła Martyna. - Albo zwisać z żyrandola, wszystko mi jedno. Głodna jestem!
    - A musisz tyle jeść? - marudziła Nur. - W końcu nawet ten Kjubjak cię nie zechce!
    - Martyna jest bardzo zgrabna - oznajmił stanowczo Iskander. - I może jeść ile chce. Nie oczekujesz chyba, że będzie głodowała w imię twojej miłości do Selima?
    - No właśnie?
    - Ojej, ale wy jesteście - mruknęła Nur, niezadowolona.
Misiek szedł kilkanaście metrów za nimi, modląc się, żeby Martyna się czasem nie obejrzała. Co się z nią spotykał, to dochodziło do jakiejś katastrofy. Nie wiedział wprawdzie co mogłoby się zepsuć tutaj, na pustawej o tej porze doby ulicy, ale znając Martynę wiedział, że coś by się znalazło.
    Kiedy kłócąca się trójka zniknęła za rogiem, Misiek odetchnął z ulgą. Tym razem katastrofa została zażegnana.
    Pogwizdując, ruszył przed siebie, gdy nagle ziemia ponad jego stopami zadrżała, szyby w pobliskich witrynach i oknach zadzwoniły, a nad dachami przetoczył się potworny huk. Kłęby dymu wypłynęły z wylotu ulicy, w którą przed chwilą skręciła Martyna z przyjaciółmi.
    Michał runął sprintem w tamtą stronę. Cała ulica zasnuta była dymem, asfalt usiany był kawałkami pogiętej blachy i potłuczonym szkłem, a z nieba padały drobne strzępki czegoś niezidentyfikowanego. Samochodowe alarmy wyły w całej okolicy.
Przed niewielką knajpką, zionącą teraz czarnymi jamami powybijanych okien, stała płonąca kupa powyginanego żelastwa, która musiała być kiedyś samochodem. W progu knajpki ktoś leżał.
___________________________________________________________
Witajcie!
Przybywamy z cotygodniową dawką Miśka i Martyny! 
Czytajcie ze smakiem! 
                                                          Fiolka&Martina :) 




czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział VI - Jestem spokojny jak niezmącony kwiat jeziora na tafli lotosu!




     Martyna zaaklimatyzowała się w Ankarze w zasadzie bez problemów, na co wpływ miało kilka czynników. Podstawowym była arcysympatyczna Nur, dokładająca wszelkich starań by przybyszka z Polski czuła się u niej jak u siebie, oraz jej brat. Uroczy, uwodzicielski Alex, znał historię swego kraju na wylot, co zasadniczo nie było niczym dziwnym, bowiem żył z pisania powieści historycznej.     Obdarzony talentem gawędziarza, służył Martynie za przewodnika, odkrywającego przed nią najurokliwsze i najciekawsze zakamarki Ankary.  Czynnik numer dwa stanowił arcycharyzmatyczny profesor Selim Ergenc, człowiek o hipnotyzującym spojrzeniu jasnych oczu i głosie, który mógłby poruszyć nawet kamień. Uczęszczanie na jego wykłady i warsztaty stanowiło samą przyjemność, a że przy tym był świetnym artystą, Martyna dokładała starań, by zakwalifikować się na staż w jego pracowni. Nur jednak koncentrowała się nie tylko na profesjonalnych aspektach wykładowcy.  - On jest boski! - jęczała pewnego razu, gdy siadły do obiadu w stołówce studenckiej.    Stołówka owa, inaczej niż podobne zakłady w Polsce, karmiła smacznie i tanio, oferując szeroki wachlarz dań tureckich i międzynarodowych, co sprawiało, że jadali tam nie tylko żakowie, ale też wykładowcy.     W tym profesor Ergenc. Nur nieomal zderzyła się z nim nad zasobnikiem z którego pobierała pilaw, a kwadrans później wciąż przeżywała ten moment.
    - On jest taki silny! - wzdychała, tworząc widelcem góry i doliny z pilawu. - Podtrzymał mnie, bo mało się nie przewróciłam, a jego ramię było jak dębowa poręcz!  
    - Nie wątpię - rzekła grzecznie Martyna, przerywając na moment pochłanianie pokaźnej porcji inegol kofte, to jest grillowanych kotlecików mielonych, serwowanych z papryką i pomidorem z grilla.
      - A jego klata, o rany! - Nur westchnęła tak, że kilka ziarenek ryżu wypadło z jej talerza. - Miał niedopiętą koszulę, to futro, jak u niedźwiedzia!    Martyna strategicznie zapchała sobie usta pitą i kofte, po czym pokiwała głową na znak, że słucha. Jakkolwiek bowiem szanowała profesjonalne dokonania Selima, jako mężczyzna on jej aż tak straszliwie nie kręcił. Co innego Iskander, to znaczy   Alex, którego własna siostra nazywała pogardliwie głupkiem. No cóż, są gusta i guściki.     Tymczasem najzupełniej nieświadomy obecności Martyny w Ankarze Michał wiódł zwyczajne życie siatkarza, czyli człowieka zarobionego po same uszy. Treningi, mecze i zabiegi regeneracyjne wypełniały mu bez reszty czas. No, prawie bez reszty, zdarzały mu się małe wypadziki na miasto z kumplami z drużyny, w wolnych chwilach gadał zaś przez skype'a z przyjaciółmi z Polski i innych zakątków świata, najczęściej zaś z Zibim. Lubił też biegać wczesnym rankiem, kiedy niebo zaczynało szarzeć, a miasto dopiero się budziło. Pewnego ranka, gdzieś pod koniec października, naciągnąwszy na głowę kaptur bluzy wybiegł z domu na taką właśnie przebieżkę. Nie było jeszcze szóstej, ulice były więc pustawe. Samochodów było mało, przechodni żadnych w zasięgu wzroku.     Bezchmurne niebo porządnie się już zarumieniło na wschodzie, powietrze było zimne i rześkie. Misiek wziął głęboki wdech, potruchtał trochę w miejscu, rozciągnął się i ruszył przed siebie. Trasa jego biegu wiodła tym razem przez Kugulu Park, miejsce, które osoba usposobiona nieco mniej praktycznie uznałaby za romantyczne. Stare drzewa, pochylające się nad krętymi, brukowanymi alejkami, sadzawki, w największej z nich zaś białe i czarne łabędzie, stanowiło to wszystko idealną scenerię do romansu. Kubi jednak na otoczenie uwagi nie zwracał wcale, zajęty bez reszty rozmyślaniami o nowej odżywce, którą stosował od niedawna, poleconej mu przez specjalistę w tej dziedzinie, czyli Zbyszka, Dumając nad właściwościami specyfiku i wpływem na jego formę, Michał pokonał niewielką góreczkę, po czym ruszył z przyspieszeniem w dół, ku największej z parkowych sadzawek. Słońce zdążyło już wyjrzeć zza horyzontu i jego złote promienie przesiewały się przez ostatnie liście na drzewach. Na tle  krzewu, płonącego intensywnym oranżem i czerwienią na przeciwległym brzegu sadzawki, Kubiak ujrzał zjawisko, które sprawiło, że się zatrzymał.   Zjawisko było płci żeńskiej i nachylało się nad wodą, a jego długie, ciemne włosy spływały kaskadami ku lśniącej w promieniach świtu tafli. Oranże i żółcie liści na krzewie za jego plecami, dawały tym włosom nader artystyczną ramę. Z początku Kubi nie widział twarzy, dziewczyna bowiem siedziała z opuszczoną głową, wpatrując się w coś, trzymanego w rękach. Kiedy jednak ją podniosła, ruszył z miejsca, jakby goniłą go sfora wygłodniałych wilków. Ta jesienna rusałka - to była kolczatka! Popędził przed siebie, nasuwając mocniej kaptur na oczy. Nie zauważył wystającej kostki brukowej i mało brakowało a wleciałby do sadzawki przez okalający ją od tej strony karłowaty płotek.

    Do mieszkania wpadł zziajany jakby przebiegł co najmniej trasę maratonu a nie kilka kilometrów. Ze zgrozą spojrzał na wyspę kuchenną  na której stało pudełko z odżywką, szejker i szklanka z niedopitym napojem.
Pot perlił mu się na czole gdy uważnie czytał skład poleconej przez Zbyszka odżywki. Nie no nie było tam nic halucynogennego, może to jakaś podróbka albo trefna seria? Nie bacząc na dość wczesną porę złapał za komórkę kręcąc do Zbyszka.
    Zbigniew tymczasem leżał rozwalony w małżeńskim łożu obejmując ramieniem małżonkę pogrążoną w głębokim śnie. Sam również drzemał po upojnej nocy śniąc o złotym medalu olimpijski, który już prawie zawisł na jego szyi. Niestety senne marzenie rozwiał dzwonek komórki na stoliku nocnym.
    - Ha...halo?- zapytał słabo nie otwierając oczu.
    - Bartman coś ty mi za odżywkę polecił?!- ryknęło po drugiej stronie linii. Niedobudzony Zibi mimochodem odsunął smartfona od ucha. Decybele wydane przez rozmówcę mogłyby zabić.
    - A kto mówi?- stęknął.
    - Jak to kto matole?!- sapnęło. - To ja Kubiak!
    - A Michaś! No co tam u ciebie dziku jeden?! Uskuteczniasz bezsenność w Ankarze?- Zbigniew wysilił się na żart.
    - Jaką tam bezsenność. Jest siódma rano za godzinę jadę na śniadanie do klubu.
    - No to po kiego do mnie wydzwaniasz? Stęskniłeś się?
Michał miał ochotę walnąć głową w stół kuchenny.
    - Bartman! Obudź się! Na wstępie zapytałem coś mi to za odżywkę polecił?! Czy to według ciebie telefon kurtuazyjny?- darł się Dzik.
    - Oj nie złość się tak. - Zbigniew poruszył się gwałtownie budząc przy tym Marian. - Taką samą sam używam i gwarantuję ci że nic po niej nie jest. A co masz problemy z potencją?- zachichotał.
Marian wywaliła oczy ze zdziwienia zastanawiając się z kim to też jej ślubny urzadza takie ranne pogaduszki.
    - Jaką kurwa potencją! Halucynacje jakieś mam! W parku przed chwilą widziałem kuzynkę laski Kłosa! Dudzicką! Kolczatkę.
    - Ona ma chyba imię. - słusznie zauważył Bartman.- Poza tym zachodzi prawdopodobieństwo że ją widziałeś. Mieszka od dwóch tygodni w Ankarze. Gdybyś za każdym razem nie syczał jak obrażony grzechotnik na sam dźwięk jej imienia, to pewnie ktoś by ci doniósł. A tak wszyscy się bali że przegryziesz im aortę ze złości. W końcu po tym fochu na oczepinach można się było po tobie wszystkiego spodziewać.
    - Po jakim fochu? - zaprotestował Michał. - A co ja jestem, tresowany miś, żeby tańczyć, na zawołanie?
    - Nawet tresowany dzik z ciebie nie jest - zaśmiał się Zibi. - Ale przestań mi tu ściemniać, wszyscy widzieli, że się wzajem unikaliście jak zarazy morowej. Coś między wami zaszło w tej Japonii, czy jak?
Kubi poczerwieniał jak piwonia.
    - Nic nie zaszło! - wrzasnął. - I nie przypominaj mi Japonii!
    - Zbysiu - zamruczała Marian. - Następnym razem poleć swojemu przyjacielowi coś na uspokojenie. Jest okropnie nerwowy.
    - Jestem spokojny jak niezmącony kwiat jeziora na tafli lotosu! - zabulgotał Misiek. - Cześć!
Rozłączył się i popatrzył na telefon złowrogo. Co ta cholerna kolczatka robiła w Ankarze?

    Kolczatka właśnie wstała, tylko po to by usiąść do laptopa, rozłożonego przy stoliku kawowym w salonie, boso, rozczochrana i w gustownej piżamie, nadrukowanej w małe świnki. Po raz pięćsetny w przeciągu ostatnich 72 godzin przeglądała portfolio, które miała oddać Selimowi Ergencowi. Od oceny za nie zależało, czy dostanie się na staż.
    Zajęcie pochłonęło ja do tego stopnia, że nie zauważyła nawet iż Nur wstała, otrzeźwił ją dopiero  upojny zapach, a właściwie mieszanina zapachów. Świeży chleb, mocna, turecka herbata, miód i oliwki. I sery. Tureckie śniadanko, najmilsza chwila poranka.
To Nur zaparkowała właśnie na stole tacę z posiłkiem.
    - Oderwij się od tego komputera - zaleciła surowo. - Selimowi na pewno się spodobają twoje zdjęcia. Właściwie - rzekła przechylając z gracją imbryczek nad szklaneczką o kształcie tulipana - to nawet jestem trochę zazdrosna. Ja nie mam takich atutów jak ty.
    - A patrzyłaś w lustro dzisiaj? - Martyna zatrzasnęła laptopa. - Urody tam nie zauważyłaś czasem?
    - Och, Selim jest uduchowionym mężczyzną. Żebyś ty słyszała jak on deklamuje poezje Sulejmana Wspaniałego! - Nur przymknęła oczy w ekstazie.
    - Każdy facet jest uduchowiony, dopóki nie dozna erekcji - mruknęła Martyna, zatapiając zęby w ociekającej płynnym miodem kromce pszennego chleba. - Mmmmm, pyszulka. Dzięki za śniadanko.
Nur parsknęła śmiechem prawie opluwając wszystko pitą herbatą.
Zwabiony zapachami Iskander pojawił się w salonie, słysząc strzępki rozmowy. Rozsiadł się na wyścielanej poduchami kanapie nalewając herbaty do filiżanki.
    - Mówicie o Sulejmanie i jego synu Selimie? Właśnie zabukowałem bilety dla nas na lot do Stambułu za dwa tygodnie. Muszę odwiedzić bibliotekę narodową a przy okazji służę jako przewodnik.
    - A mogłeś zapytać wcześniej?- Nur nie kryła niezadowolenia. - Mam wykład z Selimem.
    - Pijakiem?- zdziwił się brat.
    - Jakim znowu pijakiem?! Iskander obudź się nie rozmawiałyśmy o Sulejmanie i Selimie pijaku tylko o naszym wykładowcy!
     - Ja chętnie się wybiorę do Stambułu. - ucieszyła się Maryna patrząc wprost w czekoladowe oczy rozmówcy. - O czym będzie twoja nowa książka?
    - To powieść o niewolnicy i synu Mustafy, Mehmecie którego ocalono po śmierci ojca i wychowano w tajemnicy. - odpowiedział rozmarzony.
    - A twoje fanki znowu będą robić pielgrzymki do naszego domu. Może od razu przeprowadź się do Topkapi bo tutaj już nie ma miejsca. - złośliwa uwaga Nur  ani trochę nie obeszła Iskandera. Kiedy pogrążał się w rozmyślaniach o historii zupełnie nie zwracał uwagi na kąśliwe docinki młodszej siostry. Dla Nur powieści historyczne były nudne a jedyny i prawdziwy romantyzm wypływał z ust Selima Ergenca.
A przecież Alex tak pięknie opowiadał o Imperium Osmańskim i kulturze wschodniej.
   
    W końcu portfolio wylądowało u Selima Ergenca, który zapewnił, że nazwiska wybrańców poda w drugiej połowie listopada. W końcu jest to poważna decyzja, którą musi podjąć po głębokim i starannym namyśle.
    Ponieważ Martyna czekając bezczynnie okropnie się denerwowała, Nur zadecydowała, że jednodniowy wypad do Stambułu zamieni się w wycieczkę weekendową. Nocleg zapewniał Iskander, szczęśliwy posiadacz dziewiętnastowiecznej willi nad Bosforem, w okolicach Anadolu Hisarli.
Pogoda dopisała wyjątkowo, było bowiem słonecznie i stosunkowo ciepło, prawie dwadzieścia stopni powyżej zera, gdy w piątkowe popołudnie znaleźli się na ulicach legendarnego miasta.
Iskander był w swoim żywiole, wskazując, objaśniając i sypiąc danymi historycznymi jak kombajn pszenicą. Miał już gotowy plan rozrywek, chcąc zacząć od zwiedzenia sławetnej Haggi Sofii, ale Nur wkroczyła zdecydowanie.
    - O nie, mój drogi. Hagię obejrzymy jutro, dzisiaj zaczniemy od czegoś innego.
    - Od czego? - westchnął Iskander.
    - Od Wielkiego Bazaru - oznajmiła. - Nie pojmie i nie poczuje Orientu ten, kto nie był na bazarze.
Tak oto przekroczyli bramę z białego kamienia, na której dumnym łuku wykuto słowa "Grand Bazaar" i zagłębili się w labirynt uliczek, krytych łukowatymi sklepieniami.
Martyna najpierw dostała oczopląsu, a potem zaczęła mieć wrażenie, że przez pomyłkę znalazła się w którejś z opowieści z tysiąca i jednej nocy. Na straganach były bowiem cuda. Ceramika, misternie haftowane kapcie, dywany (Martyna miała ochotę spytać, czy któryś lata), ozdobne szytlety w nie mniej ozdobnych pochwach, tkaniny od których bielało oko, stosy przypraw, a jedna bardziej egzotyczna od drugiej, stroje, w tym również gustowne zestawy do tańca brzucha, torby, torebki i torebeczki, przecudownej urody lampy oliwne, zapewne wyposażone w dżinna, amulety, jak Oko Proroka, czy Ręka Fatmy, instrumenty muzyczne i mnóstwo innych rzeczy, a wszystko wzorzyste, grające orgią soczystych barw, aż do zawrotu głowy.
Oszalała ze szczęścia Dudzicka cykała zdjęcie za zdjęciem, chłonąc to całe wizualne rozpasanie i jednym uchem nasłuchując objaśnień Iskandera.
    - Wielki Bazar założył Mehmed Zdobywca, po to aby zarabiać na przebudowę i utrzymanie Hagii Sofii - mówił. - Początkowo handlowano tu tkaninami, biżuterią, książkami i niewolnikami. To tutaj podobno trafiła najpierw piękna Rusinka z ziem Królestwa Polskiego, która zniewoliła Sulejmana Wspaniałego.
Martyna oderwała się na chwilę od aparatu.
    - Roksolana? to znaczy Hurrem?
    - Właśnie tak - odparł Iskander, posyłając jej powłóczyste spojrzenie. - Słowianki a zwłaszcza Polki słynęły w Turcji ze swej urody. Teraz wiem, że zasłużenie. Bardzo zasłużenie.
    - Podrywacz za dychę - Nur walnęła go w potylicę zwiniętym w rulon dywanikiem, który właśnie nabyła. - Przestań tu zgrywać amanta ze swoich powieści!
Jej złośliwa uwaga została zignorowana, ponieważ Iskander i Martyna nadal debatowali o wspólnej historii Imperium Osmańskiego i Lechistanu.
    - Ale przyznaj, że dostaliście od nas łupnia pod Wiedniem. - w pewnym momencie panna Dudzicka wtrąciła się w opowieść Alexa o podbojach sułtanatu.
    - Lepiej nie mów tego przy innych. Jesteśmy czuli na nazwisko Sobieski. - zaśmiał się.
    - Gdyby wasz ukochany Sulejman nie wymordował co mądrzejszych jednostek wśród swojej progenitury to Imperium trwałoby nadal?- zapytała.
    - Przy śmierci Mustafy brała udział twoja krajanka. - odciął się
Nur obładowana zakupami wtrąciła się do rozmowy.
    - Halo, halo! Idziemy dalej! Kierunek palarnia fajki wodnej!
    - Tak jest szefowo!- oboje unisono zasalutowali.

    Kilka godzin później zmęczona wycieczkami Nur zagłębiła się w przestrzeń internetu, zaś Iskander zaprosił Martynę na wycieczkę.
Do samego końca ukrywał gdzie pojadą.
Celem wyprawy okazało się Wzgórze Kochanków po azjatyckiej stronie dawnego Konstantynopola. Przeszli po promenadzie usianej lokalnymi knajpkami, palarniami fajki wodnej i stoiskami z jedzeniem. Zamówili po paczuszce obłędnej lokmy -mini  pączków tureckich których tradycja sięga Imperium Osmańskiego. Ów przysmak w pałacach sułtańskich był rozdawany przy okazji ważnych wydarzeń.
     Słońce już zachodziło, kryjąc się z wolna za wzgórzami po azjatyckiej stronie. Bosfor lśnił złotem, w mieście zaczynały zapalać się światła.
Martyna z westchnieniem wyjęła kolejną lokmę z torebki i wrzuciła do ust.
    - Pięknie tu - rzekła. - Może ględzę banały, ale Stambuł jest naprawdę cudowny.
    - Jest cudowny - zgodził się Iskander. - To magiczne miejsce, miasto cesarzy i sułtanów, Brama Orientu, gdzie wschód spotyka się z zachodem... O masz, teraz ja jadę banałami.
    - Lepiej zjedz lokmę - doradziła Martyna ze śmiechem.
    - Poczekamy aż się ściemni - powiedział Iskander. - Wtedy miasto wygląda najpiękniej. Tak, jakbyś zaglądała do sułtańskiego skarbca, pełnego lśniących, kolorowych klejnotów. I nie musisz się martwić, opryszków tu nie ma. Trafiają się co najwyżej agresywne dziki.
Martyna prychnęła rozgłośnie.
    - Nie boję się opryszków - oznajmiła dumnie. A z dzikami radzę sobie znakomicie!



___________________________________________________________
Witajcie! 
W dzisiejszym odcinku było dużo historii albowiem obie jesteśmy historycznymi freakami. Historia Imperium Osmańskiego z ich zwyczajami u kuchnią jest godna uwagi i warto przemycić jej trochę do naszego bloga. 
Mamy nadzieję że Wam się spodobało. Martina zmieniła także banner na nieco przyjemniejszy i zabawny bo nasi główni bohaterowie i ich seria pomyłkowych zdarzeń są kolorowi jak baloniki i puchaci jak Vabochan. Także enyojcie i czytajcie!
                                                                    Pozdrawiamy serdecznie Fiolka&Martina