czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział VI - Jestem spokojny jak niezmącony kwiat jeziora na tafli lotosu!




     Martyna zaaklimatyzowała się w Ankarze w zasadzie bez problemów, na co wpływ miało kilka czynników. Podstawowym była arcysympatyczna Nur, dokładająca wszelkich starań by przybyszka z Polski czuła się u niej jak u siebie, oraz jej brat. Uroczy, uwodzicielski Alex, znał historię swego kraju na wylot, co zasadniczo nie było niczym dziwnym, bowiem żył z pisania powieści historycznej.     Obdarzony talentem gawędziarza, służył Martynie za przewodnika, odkrywającego przed nią najurokliwsze i najciekawsze zakamarki Ankary.  Czynnik numer dwa stanowił arcycharyzmatyczny profesor Selim Ergenc, człowiek o hipnotyzującym spojrzeniu jasnych oczu i głosie, który mógłby poruszyć nawet kamień. Uczęszczanie na jego wykłady i warsztaty stanowiło samą przyjemność, a że przy tym był świetnym artystą, Martyna dokładała starań, by zakwalifikować się na staż w jego pracowni. Nur jednak koncentrowała się nie tylko na profesjonalnych aspektach wykładowcy.  - On jest boski! - jęczała pewnego razu, gdy siadły do obiadu w stołówce studenckiej.    Stołówka owa, inaczej niż podobne zakłady w Polsce, karmiła smacznie i tanio, oferując szeroki wachlarz dań tureckich i międzynarodowych, co sprawiało, że jadali tam nie tylko żakowie, ale też wykładowcy.     W tym profesor Ergenc. Nur nieomal zderzyła się z nim nad zasobnikiem z którego pobierała pilaw, a kwadrans później wciąż przeżywała ten moment.
    - On jest taki silny! - wzdychała, tworząc widelcem góry i doliny z pilawu. - Podtrzymał mnie, bo mało się nie przewróciłam, a jego ramię było jak dębowa poręcz!  
    - Nie wątpię - rzekła grzecznie Martyna, przerywając na moment pochłanianie pokaźnej porcji inegol kofte, to jest grillowanych kotlecików mielonych, serwowanych z papryką i pomidorem z grilla.
      - A jego klata, o rany! - Nur westchnęła tak, że kilka ziarenek ryżu wypadło z jej talerza. - Miał niedopiętą koszulę, to futro, jak u niedźwiedzia!    Martyna strategicznie zapchała sobie usta pitą i kofte, po czym pokiwała głową na znak, że słucha. Jakkolwiek bowiem szanowała profesjonalne dokonania Selima, jako mężczyzna on jej aż tak straszliwie nie kręcił. Co innego Iskander, to znaczy   Alex, którego własna siostra nazywała pogardliwie głupkiem. No cóż, są gusta i guściki.     Tymczasem najzupełniej nieświadomy obecności Martyny w Ankarze Michał wiódł zwyczajne życie siatkarza, czyli człowieka zarobionego po same uszy. Treningi, mecze i zabiegi regeneracyjne wypełniały mu bez reszty czas. No, prawie bez reszty, zdarzały mu się małe wypadziki na miasto z kumplami z drużyny, w wolnych chwilach gadał zaś przez skype'a z przyjaciółmi z Polski i innych zakątków świata, najczęściej zaś z Zibim. Lubił też biegać wczesnym rankiem, kiedy niebo zaczynało szarzeć, a miasto dopiero się budziło. Pewnego ranka, gdzieś pod koniec października, naciągnąwszy na głowę kaptur bluzy wybiegł z domu na taką właśnie przebieżkę. Nie było jeszcze szóstej, ulice były więc pustawe. Samochodów było mało, przechodni żadnych w zasięgu wzroku.     Bezchmurne niebo porządnie się już zarumieniło na wschodzie, powietrze było zimne i rześkie. Misiek wziął głęboki wdech, potruchtał trochę w miejscu, rozciągnął się i ruszył przed siebie. Trasa jego biegu wiodła tym razem przez Kugulu Park, miejsce, które osoba usposobiona nieco mniej praktycznie uznałaby za romantyczne. Stare drzewa, pochylające się nad krętymi, brukowanymi alejkami, sadzawki, w największej z nich zaś białe i czarne łabędzie, stanowiło to wszystko idealną scenerię do romansu. Kubi jednak na otoczenie uwagi nie zwracał wcale, zajęty bez reszty rozmyślaniami o nowej odżywce, którą stosował od niedawna, poleconej mu przez specjalistę w tej dziedzinie, czyli Zbyszka, Dumając nad właściwościami specyfiku i wpływem na jego formę, Michał pokonał niewielką góreczkę, po czym ruszył z przyspieszeniem w dół, ku największej z parkowych sadzawek. Słońce zdążyło już wyjrzeć zza horyzontu i jego złote promienie przesiewały się przez ostatnie liście na drzewach. Na tle  krzewu, płonącego intensywnym oranżem i czerwienią na przeciwległym brzegu sadzawki, Kubiak ujrzał zjawisko, które sprawiło, że się zatrzymał.   Zjawisko było płci żeńskiej i nachylało się nad wodą, a jego długie, ciemne włosy spływały kaskadami ku lśniącej w promieniach świtu tafli. Oranże i żółcie liści na krzewie za jego plecami, dawały tym włosom nader artystyczną ramę. Z początku Kubi nie widział twarzy, dziewczyna bowiem siedziała z opuszczoną głową, wpatrując się w coś, trzymanego w rękach. Kiedy jednak ją podniosła, ruszył z miejsca, jakby goniłą go sfora wygłodniałych wilków. Ta jesienna rusałka - to była kolczatka! Popędził przed siebie, nasuwając mocniej kaptur na oczy. Nie zauważył wystającej kostki brukowej i mało brakowało a wleciałby do sadzawki przez okalający ją od tej strony karłowaty płotek.

    Do mieszkania wpadł zziajany jakby przebiegł co najmniej trasę maratonu a nie kilka kilometrów. Ze zgrozą spojrzał na wyspę kuchenną  na której stało pudełko z odżywką, szejker i szklanka z niedopitym napojem.
Pot perlił mu się na czole gdy uważnie czytał skład poleconej przez Zbyszka odżywki. Nie no nie było tam nic halucynogennego, może to jakaś podróbka albo trefna seria? Nie bacząc na dość wczesną porę złapał za komórkę kręcąc do Zbyszka.
    Zbigniew tymczasem leżał rozwalony w małżeńskim łożu obejmując ramieniem małżonkę pogrążoną w głębokim śnie. Sam również drzemał po upojnej nocy śniąc o złotym medalu olimpijski, który już prawie zawisł na jego szyi. Niestety senne marzenie rozwiał dzwonek komórki na stoliku nocnym.
    - Ha...halo?- zapytał słabo nie otwierając oczu.
    - Bartman coś ty mi za odżywkę polecił?!- ryknęło po drugiej stronie linii. Niedobudzony Zibi mimochodem odsunął smartfona od ucha. Decybele wydane przez rozmówcę mogłyby zabić.
    - A kto mówi?- stęknął.
    - Jak to kto matole?!- sapnęło. - To ja Kubiak!
    - A Michaś! No co tam u ciebie dziku jeden?! Uskuteczniasz bezsenność w Ankarze?- Zbigniew wysilił się na żart.
    - Jaką tam bezsenność. Jest siódma rano za godzinę jadę na śniadanie do klubu.
    - No to po kiego do mnie wydzwaniasz? Stęskniłeś się?
Michał miał ochotę walnąć głową w stół kuchenny.
    - Bartman! Obudź się! Na wstępie zapytałem coś mi to za odżywkę polecił?! Czy to według ciebie telefon kurtuazyjny?- darł się Dzik.
    - Oj nie złość się tak. - Zbigniew poruszył się gwałtownie budząc przy tym Marian. - Taką samą sam używam i gwarantuję ci że nic po niej nie jest. A co masz problemy z potencją?- zachichotał.
Marian wywaliła oczy ze zdziwienia zastanawiając się z kim to też jej ślubny urzadza takie ranne pogaduszki.
    - Jaką kurwa potencją! Halucynacje jakieś mam! W parku przed chwilą widziałem kuzynkę laski Kłosa! Dudzicką! Kolczatkę.
    - Ona ma chyba imię. - słusznie zauważył Bartman.- Poza tym zachodzi prawdopodobieństwo że ją widziałeś. Mieszka od dwóch tygodni w Ankarze. Gdybyś za każdym razem nie syczał jak obrażony grzechotnik na sam dźwięk jej imienia, to pewnie ktoś by ci doniósł. A tak wszyscy się bali że przegryziesz im aortę ze złości. W końcu po tym fochu na oczepinach można się było po tobie wszystkiego spodziewać.
    - Po jakim fochu? - zaprotestował Michał. - A co ja jestem, tresowany miś, żeby tańczyć, na zawołanie?
    - Nawet tresowany dzik z ciebie nie jest - zaśmiał się Zibi. - Ale przestań mi tu ściemniać, wszyscy widzieli, że się wzajem unikaliście jak zarazy morowej. Coś między wami zaszło w tej Japonii, czy jak?
Kubi poczerwieniał jak piwonia.
    - Nic nie zaszło! - wrzasnął. - I nie przypominaj mi Japonii!
    - Zbysiu - zamruczała Marian. - Następnym razem poleć swojemu przyjacielowi coś na uspokojenie. Jest okropnie nerwowy.
    - Jestem spokojny jak niezmącony kwiat jeziora na tafli lotosu! - zabulgotał Misiek. - Cześć!
Rozłączył się i popatrzył na telefon złowrogo. Co ta cholerna kolczatka robiła w Ankarze?

    Kolczatka właśnie wstała, tylko po to by usiąść do laptopa, rozłożonego przy stoliku kawowym w salonie, boso, rozczochrana i w gustownej piżamie, nadrukowanej w małe świnki. Po raz pięćsetny w przeciągu ostatnich 72 godzin przeglądała portfolio, które miała oddać Selimowi Ergencowi. Od oceny za nie zależało, czy dostanie się na staż.
    Zajęcie pochłonęło ja do tego stopnia, że nie zauważyła nawet iż Nur wstała, otrzeźwił ją dopiero  upojny zapach, a właściwie mieszanina zapachów. Świeży chleb, mocna, turecka herbata, miód i oliwki. I sery. Tureckie śniadanko, najmilsza chwila poranka.
To Nur zaparkowała właśnie na stole tacę z posiłkiem.
    - Oderwij się od tego komputera - zaleciła surowo. - Selimowi na pewno się spodobają twoje zdjęcia. Właściwie - rzekła przechylając z gracją imbryczek nad szklaneczką o kształcie tulipana - to nawet jestem trochę zazdrosna. Ja nie mam takich atutów jak ty.
    - A patrzyłaś w lustro dzisiaj? - Martyna zatrzasnęła laptopa. - Urody tam nie zauważyłaś czasem?
    - Och, Selim jest uduchowionym mężczyzną. Żebyś ty słyszała jak on deklamuje poezje Sulejmana Wspaniałego! - Nur przymknęła oczy w ekstazie.
    - Każdy facet jest uduchowiony, dopóki nie dozna erekcji - mruknęła Martyna, zatapiając zęby w ociekającej płynnym miodem kromce pszennego chleba. - Mmmmm, pyszulka. Dzięki za śniadanko.
Nur parsknęła śmiechem prawie opluwając wszystko pitą herbatą.
Zwabiony zapachami Iskander pojawił się w salonie, słysząc strzępki rozmowy. Rozsiadł się na wyścielanej poduchami kanapie nalewając herbaty do filiżanki.
    - Mówicie o Sulejmanie i jego synu Selimie? Właśnie zabukowałem bilety dla nas na lot do Stambułu za dwa tygodnie. Muszę odwiedzić bibliotekę narodową a przy okazji służę jako przewodnik.
    - A mogłeś zapytać wcześniej?- Nur nie kryła niezadowolenia. - Mam wykład z Selimem.
    - Pijakiem?- zdziwił się brat.
    - Jakim znowu pijakiem?! Iskander obudź się nie rozmawiałyśmy o Sulejmanie i Selimie pijaku tylko o naszym wykładowcy!
     - Ja chętnie się wybiorę do Stambułu. - ucieszyła się Maryna patrząc wprost w czekoladowe oczy rozmówcy. - O czym będzie twoja nowa książka?
    - To powieść o niewolnicy i synu Mustafy, Mehmecie którego ocalono po śmierci ojca i wychowano w tajemnicy. - odpowiedział rozmarzony.
    - A twoje fanki znowu będą robić pielgrzymki do naszego domu. Może od razu przeprowadź się do Topkapi bo tutaj już nie ma miejsca. - złośliwa uwaga Nur  ani trochę nie obeszła Iskandera. Kiedy pogrążał się w rozmyślaniach o historii zupełnie nie zwracał uwagi na kąśliwe docinki młodszej siostry. Dla Nur powieści historyczne były nudne a jedyny i prawdziwy romantyzm wypływał z ust Selima Ergenca.
A przecież Alex tak pięknie opowiadał o Imperium Osmańskim i kulturze wschodniej.
   
    W końcu portfolio wylądowało u Selima Ergenca, który zapewnił, że nazwiska wybrańców poda w drugiej połowie listopada. W końcu jest to poważna decyzja, którą musi podjąć po głębokim i starannym namyśle.
    Ponieważ Martyna czekając bezczynnie okropnie się denerwowała, Nur zadecydowała, że jednodniowy wypad do Stambułu zamieni się w wycieczkę weekendową. Nocleg zapewniał Iskander, szczęśliwy posiadacz dziewiętnastowiecznej willi nad Bosforem, w okolicach Anadolu Hisarli.
Pogoda dopisała wyjątkowo, było bowiem słonecznie i stosunkowo ciepło, prawie dwadzieścia stopni powyżej zera, gdy w piątkowe popołudnie znaleźli się na ulicach legendarnego miasta.
Iskander był w swoim żywiole, wskazując, objaśniając i sypiąc danymi historycznymi jak kombajn pszenicą. Miał już gotowy plan rozrywek, chcąc zacząć od zwiedzenia sławetnej Haggi Sofii, ale Nur wkroczyła zdecydowanie.
    - O nie, mój drogi. Hagię obejrzymy jutro, dzisiaj zaczniemy od czegoś innego.
    - Od czego? - westchnął Iskander.
    - Od Wielkiego Bazaru - oznajmiła. - Nie pojmie i nie poczuje Orientu ten, kto nie był na bazarze.
Tak oto przekroczyli bramę z białego kamienia, na której dumnym łuku wykuto słowa "Grand Bazaar" i zagłębili się w labirynt uliczek, krytych łukowatymi sklepieniami.
Martyna najpierw dostała oczopląsu, a potem zaczęła mieć wrażenie, że przez pomyłkę znalazła się w którejś z opowieści z tysiąca i jednej nocy. Na straganach były bowiem cuda. Ceramika, misternie haftowane kapcie, dywany (Martyna miała ochotę spytać, czy któryś lata), ozdobne szytlety w nie mniej ozdobnych pochwach, tkaniny od których bielało oko, stosy przypraw, a jedna bardziej egzotyczna od drugiej, stroje, w tym również gustowne zestawy do tańca brzucha, torby, torebki i torebeczki, przecudownej urody lampy oliwne, zapewne wyposażone w dżinna, amulety, jak Oko Proroka, czy Ręka Fatmy, instrumenty muzyczne i mnóstwo innych rzeczy, a wszystko wzorzyste, grające orgią soczystych barw, aż do zawrotu głowy.
Oszalała ze szczęścia Dudzicka cykała zdjęcie za zdjęciem, chłonąc to całe wizualne rozpasanie i jednym uchem nasłuchując objaśnień Iskandera.
    - Wielki Bazar założył Mehmed Zdobywca, po to aby zarabiać na przebudowę i utrzymanie Hagii Sofii - mówił. - Początkowo handlowano tu tkaninami, biżuterią, książkami i niewolnikami. To tutaj podobno trafiła najpierw piękna Rusinka z ziem Królestwa Polskiego, która zniewoliła Sulejmana Wspaniałego.
Martyna oderwała się na chwilę od aparatu.
    - Roksolana? to znaczy Hurrem?
    - Właśnie tak - odparł Iskander, posyłając jej powłóczyste spojrzenie. - Słowianki a zwłaszcza Polki słynęły w Turcji ze swej urody. Teraz wiem, że zasłużenie. Bardzo zasłużenie.
    - Podrywacz za dychę - Nur walnęła go w potylicę zwiniętym w rulon dywanikiem, który właśnie nabyła. - Przestań tu zgrywać amanta ze swoich powieści!
Jej złośliwa uwaga została zignorowana, ponieważ Iskander i Martyna nadal debatowali o wspólnej historii Imperium Osmańskiego i Lechistanu.
    - Ale przyznaj, że dostaliście od nas łupnia pod Wiedniem. - w pewnym momencie panna Dudzicka wtrąciła się w opowieść Alexa o podbojach sułtanatu.
    - Lepiej nie mów tego przy innych. Jesteśmy czuli na nazwisko Sobieski. - zaśmiał się.
    - Gdyby wasz ukochany Sulejman nie wymordował co mądrzejszych jednostek wśród swojej progenitury to Imperium trwałoby nadal?- zapytała.
    - Przy śmierci Mustafy brała udział twoja krajanka. - odciął się
Nur obładowana zakupami wtrąciła się do rozmowy.
    - Halo, halo! Idziemy dalej! Kierunek palarnia fajki wodnej!
    - Tak jest szefowo!- oboje unisono zasalutowali.

    Kilka godzin później zmęczona wycieczkami Nur zagłębiła się w przestrzeń internetu, zaś Iskander zaprosił Martynę na wycieczkę.
Do samego końca ukrywał gdzie pojadą.
Celem wyprawy okazało się Wzgórze Kochanków po azjatyckiej stronie dawnego Konstantynopola. Przeszli po promenadzie usianej lokalnymi knajpkami, palarniami fajki wodnej i stoiskami z jedzeniem. Zamówili po paczuszce obłędnej lokmy -mini  pączków tureckich których tradycja sięga Imperium Osmańskiego. Ów przysmak w pałacach sułtańskich był rozdawany przy okazji ważnych wydarzeń.
     Słońce już zachodziło, kryjąc się z wolna za wzgórzami po azjatyckiej stronie. Bosfor lśnił złotem, w mieście zaczynały zapalać się światła.
Martyna z westchnieniem wyjęła kolejną lokmę z torebki i wrzuciła do ust.
    - Pięknie tu - rzekła. - Może ględzę banały, ale Stambuł jest naprawdę cudowny.
    - Jest cudowny - zgodził się Iskander. - To magiczne miejsce, miasto cesarzy i sułtanów, Brama Orientu, gdzie wschód spotyka się z zachodem... O masz, teraz ja jadę banałami.
    - Lepiej zjedz lokmę - doradziła Martyna ze śmiechem.
    - Poczekamy aż się ściemni - powiedział Iskander. - Wtedy miasto wygląda najpiękniej. Tak, jakbyś zaglądała do sułtańskiego skarbca, pełnego lśniących, kolorowych klejnotów. I nie musisz się martwić, opryszków tu nie ma. Trafiają się co najwyżej agresywne dziki.
Martyna prychnęła rozgłośnie.
    - Nie boję się opryszków - oznajmiła dumnie. A z dzikami radzę sobie znakomicie!



___________________________________________________________
Witajcie! 
W dzisiejszym odcinku było dużo historii albowiem obie jesteśmy historycznymi freakami. Historia Imperium Osmańskiego z ich zwyczajami u kuchnią jest godna uwagi i warto przemycić jej trochę do naszego bloga. 
Mamy nadzieję że Wam się spodobało. Martina zmieniła także banner na nieco przyjemniejszy i zabawny bo nasi główni bohaterowie i ich seria pomyłkowych zdarzeń są kolorowi jak baloniki i puchaci jak Vabochan. Także enyojcie i czytajcie!
                                                                    Pozdrawiamy serdecznie Fiolka&Martina




11 komentarzy:

  1. Wplatajcie jak najwięcej historii, robicie to świetnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Historie bardzo ciekawe, chociaż akurat Turcja zbytnio mnie nie kręci. Co nie zmienia faktu, że bardzo dobrze się to czytało. Dowiedziałam się paru nowych rzeczy, dziękuję. :) Czasem nawet z blogów można wynieść coś ciekawego.

    Jaki ten Dzik jest śmieszny, on naprawdę myślał, że mu się wydawało, że widział kolczatkę? :D Dlaczego on ją tak, kurde, nazywa, przecież to są milusie zwierzątka...
    Czekam z niecierpliwością na ich spotkanie, kiedyś w końcu musi do niego dojść, prawda? :D

    I niech ona nie wyrywa tego Iskandera, w Turcji znajdzie sobie lepszą partię. :P
    A tekstem o tym, że z Dzikami (duża litera celowo ;]) radzi sobie znakomicie, to mnie rozwaliła. :D

    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba Michał nie spodziewał się, że właśnie tutaj w Turcji ją spotka. Jestem ciekawa jak to będzie gdy się spotkają.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako, że w pewnym stopniu interesuje się historią to zadowoli mnie wplatanie jej w to opowiadanie! Rozdział jak zwykle świetny, a Michał i jego halucynacje były najlepsze. :) Z niecierpliwości się czekam aż drogi głównych bohaterów się skrzyżują i jestem bardzo ciekawa co ogólnie potoczy się dalej.
    Miłego dnia! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, super, super :D Oj chciałabym zobaczyć minę Dzika jak zobaczył Kolczatkę :D Ciekawe kiedy dojdzie do starcia Martyny i Miśka ;) Czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki Waszym barwnym opisom aż chciałoby się odwiedzić Turcję i zobaczyć to wszystko na własne oczy! No i plus za wplecenie w rozdział wielu historycznych ciekawostek. Imperium Osmańskie jak najbardziej na czasie, w końcu "Wspaniałe stulecie" bije rekordy popularności ;)
    Coś mi się wydaje, że Iskander jest zainteresowany Martyną, ale na razie okazuje to w bardzo subtelny sposób, jakby nie chcąc jej wystraszyć.
    Dziku kiedyś padnie na zawał przez Kolczatkę. Biednemu zawsze wiatr w oczy, nawet na obczyźnie nie może czuć się "bezpiecznie". Tym bardziej nie mogę doczekać się ich spotkania, bo nie ulega wątpliwości, że znów będzie iskrzyć!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniały rozdział. Opisy miejsc są bardzo realistyczne i zachęcają do zwiedzenia Turcji. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział super, ale mam dziwne wrażenie że ta wściekłość Dzika na widok Martyny to tylko preludium do tego co pokaże gdy zobaczy ją w towarzystwie Iskandera

    OdpowiedzUsuń
  9. Kocham was i strzele focha tysiąclecia jesli będziecie zbyt szybko kończyć to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń