poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział XI- To co, Martyna, polujesz dzisiaj na Dziki?



    Z Wigilii Martyna wróciła dość późno, odwieziona solidarnie przez trzeźwego Miśka i ciut wstawionych państwa Bartman. Wysiadłszy przed domem została wytulona przez Marian, wycałowana po dłoni przez Zbyszka i krótko, acz przelotnie, przytulona przez Dzika, który natychmiast się odsunął, tak jakby temperatura ciała Martyny wynosiła co najmniej trzysta stopni.
    Gdyby w tamtym momencie podniosła głowę, zobaczyłaby poruszającą się firankę w jednym z okien mieszkania Aksoyów. To Iskander, stojąc w ciemnym pokoju, obserwował jej powrót i bezbłędnie rozpoznał w obejmującym ją facecie tego obrzydłego Kjubjaka.
    Gwałtowna furia wezbrała w jego duszy. Szarpnął firankę, niemal urywając karnisz, zgrzytnął zębami i zaklął nader szpetnie po turecku. Soczysty bluzg zwabił do pomieszczenia jego siostrę.
    - A co ty tak po ciemku straszysz? - Nur była już w piżamie. - Idźżeż spać, artysto od siedmiu boleści!
    - Milcz - warknął Iskander, żałując, że nie posiada kindżału, nóż kuchenny zaś wydał mu się zbyt przyziemny. - Dlaczego ona się wozi z tym brodatym siatkarzem? - poskarżył się.
    - Bo spędzała u niego święto - objaśniła spokojnie Nur. - Co miał zrobić, puścić ją pieszo po ulicy? Iskander, ogarnij się, tobie się wydaje, że żyjesz w odcinku "Wspaniałego Stulecia"?
Jej brat spojrzał na nią z miną śmiertelnie obrażonego kota i opuścił pomieszczenie, nie zaszczycając jej odpowiedzią.
Nie zaszczycił ani słowem także wchodzącej po schodach na piętro Martyny, rzucając tylko mroczne spojrzenie w stylu Ibrahima Paszy. Ku jego zgryzocie Martyna tego nawet nie zauważyła.
    Poranek, bardzo zresztą wczesny, panna Dudzicka poświęciła na pakowanie. Rzeczy jakby się rozmnożyły i za nic nie chciały zmieścić się do walizek. Wreszcie z ofiarną pomocą Nur, Iskander bowiem demonstrował focha na cały świat, udało się walizy pozamykać i pozapinać. Zaraz potem     Martyna poszła do łazienki, ogarnąć nieco włosy i twarz. Jeszcze tam tkwiła, gdy odezwał się dzwonek u drzwi.
Nur rzuciła się sprintem na dół, jej brat był jednak szybszy. Otworzył z rozmachem drzwi i ujrzał za nimi swojego najświeższego wroga, czyli Kjubjaka, który nie wiedzieć czemu darzył świat cały spojrzeniem promiennym niczym oblicze Thomasa Jaeschke.
    - Czego? - warknął Iskander nieuprzejmie.
Spojrzenie Michała przestało być promienne, a zaczęło być lodowate.
    - Przyjechałem po Martynę - odparł. - Jest?
Nur wychyliła się zza pleców brata.
    - Zaraz przyjdzie - rzekła życzliwie. - Może pan wejdzie?
Iskander obejrzał się na zdrajczynię wyhodowaną na własnym łonie.
    - I co jeszcze? - zasyczał jak egipska kobra.
Temperatura spojrzenia Kubiaka spadła jeszcze o parę stopni.
    - Jeśli przeszkadzam, to wolę tu postać - rzekł siatkarz.
    - Przeszkadzasz - rzekł artysta, wpijając w niego płonące spojrzenie.
    - Iskander! - zdenerwowała się Nur. - Co ci odbija?
Panowie mierzyli się w milczeniu spojrzeniami, niczym bokserzy na ważeniu przed walką. Atmosfera zgęstniała niczym stygnący asfalt.
    - O, cześć Michał - Martyna objawiła się znienacka w hallu. - Jestem już gotowa. Ktoś mi pomoże z tymi tobołami?
Nur odepchnęła brata z przejścia z takim impetem, że wpadł na ścianę.
    - Pan Kjubjak pomoże, prawda? - rzekła uśmiechając się.
Pan Kjubjak pomógł, dzielnie zataszczywszy większą z walizek do samochodu. Mniejszą dotachała Martyna, a Nur ceremonialnie zaniosła torbę z wczorajszym prezentem od Michała, czyli cyfrową lustrzanką.
    - No, to trzymaj się, kochana - powiedziała, całując Martynę w oba policzki. - I daj znać jak wylądujesz!
Iskander, gdy przyszła jego kolej, porzucił z nagła focha i jął się całować dłonie Martyny.
    - Pamiętaj - rzekł głosem głębokim. - Tobie potrzebny jest prawdziwy mężczyzna. Tylko tu znajdziesz takiego.
Prawa brew Michała uniosła się w ironicznym grymasie.
    - Ona nie leci na kabotynów - wyrwało mu się.
Iskander zamarł z oburzenia.
    - To jedźcie już - Nur pogoniła Martynę i Dzika, wiedząc, że gdy jej brata odblokuje, dojdzie niechybnie do żenującej sceny. - Paaaaa!
Martyna z niejaką ulgą zapakowała się do samochodu, pomachała Nur i wciąż skamieniałemu Iskanderowi i pojechali.

    Kilkadziesiąt minut później dojechali do oddalonego o prawie trzydzieści kilometrów na wschód od Ankary portu lotniczego.
W hali odlotów pod stanowiskiem gdzie odprawiano pasażerów lotu do Warszawy spotkali zadowolonych Bartmanów.
    - Już myśleliśmy że nie dojedziecie. - Marian z ulgą w głosie wyściskała Dudzicką.
    - Musiałam się spakować a rano trochę zaspałam. - odpowiedziała Martyna.
    - Oni też się ociągali. To przez nadmiar wińska. - Dzik poczuł przypływ złośliwości. Dzień zaczął się fantastycznie po nocy pełnej snów o pocałunku z Martyną, ale wszystko zepsuł ten pajac Iskander- Skafandr. Co to jest w ogóle za imię?
    - Wcale dużo nie wypiliśmy. - prychnął urażony Zbyszek. - Ledwie trzy butelki. We Włoszech...
    - We Włoszech piją wino z wodą, wszystko wysikują i wypacają. Taki mają klimat. - odciął się Michał.
Ależ miał ochotę na złośliwości.
    - Pax pax panowie. - Martyna postanowiła przerwać tę uroczą wymianę kiperów. - Chyba nie będziecie się kłócić kto ile wypił? Mamy Święta...
Właśnie zaczynała się odprawa, gdy tablicy z odlotami wyłonił się Iskander z marsowym obliczem. Wyglądał jak jeden z osmańskich janczarów podczas walki z giaurami.
    - Martyna!- krzyknął z całych sił. - Chcę pogadać.
    - A ten tutaj co Otella uskutecznia?- wyrwało się zdziwionemu Dzikowi. - Martyna nie gadaj z tym amantem za dwa grosze. - celowo powiedział w płynnej angielszczyźnie.
    - Ty Kjubjak!- Iskander syknął niczym grzechotnik. - Dawno ci ktoś tej kudłatej, polskiej mordy nie przemeblował?- niczym drapieżnik doskoczył do niemalże równego wzrostem Miśka chcąc łapiąc go za gors koszuli.
Siatkarz oswobodziwszy się z uwięzi doskoczył do Turka. Oburącz pchnął go w klatkę piersiową tak, że Aksoy zatoczył się na słupek oddzielający stanowiska odpraw.
    - Masz jakiś problem kozojebco?!- wyrwało się wkurzonemu Kubiakowi.
Iskander czym prędzej skoczył na równe nogi rozpędzając się niczym toledański byk i waląc w pas Kubiaka niczym ranne zwierzę.
Michał zatoczył się do tyłu, jednak równowagi nie stracił. Panowie doskoczyli do siebie mając ochotę naparzać się jak wściekli kibole Legii Warszawa.
    W tym momencie z dwóch stron zostali złapani przez Zbyszka i Selima Ergenca, który pojawił się nieoczekiwanie niczym hiszpańska inkwizycja.
Selim odciągnął Iskandera na bok mówiąc coś do niego głosem groźnym i rozkazującym niczym sułtan Sulejman wydający rozkaz nieposłusznemu paszy.
    - W dupie go mam to moja kobieta!- warknął rozwścieczony pisarz. - Jakim prawem wpierdala mi się w związek?
    - Trochę sie zapędzasz Aksoy. - rzekł niewzruszenie Ergenc. - Pomyliły ci się epoki, Martyna nie jest twoją niewolnicą a ty nie jesteś osmańskim dostojnikiem. W tym momencie zmywaj się stąd i wróć po rozum do głowy bo zachowujesz się jak dzikus a nie Europejczyk.
- Puść mnie Zbyszek. - Dzik również nie dawał sobie w kaszę dmuchać. - Przemebluje mu ten turecki ryj. Zrobie z niego siekaną baraninę!
    - Michał czy tobie sufit na łeb spadł?- zapytała poddenerwowana Marian.
Martyna pierwszy raz w życiu zaniemówiła z wrażenia. I nie było to wrażenie pozytywne po prostu pierwszy raz w życiu była w takiej sytuacji. Czy oni bili się przez nią? W końcu jednak do władzy doszedł jej zdrowy rozsądek. Czy ona jest jakaś pieprzoną heroiną z meksykańskiej telenoweli, która omdlewa gdy dwóch kochanków się o nią naparza? Poza tym co to za określenie moja kobieta?
    - Iskander. - rzekła głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Po pierwsze nie jestem krową na targu, żebyś mówił o mnie per "moja". Po drugie nie prowokuj Michała, bo od samego rana chodzisz naburmuszony jak chmura gradowa. Proszę cię idź stąd!
    - Ale Martyna...-chciał przepraszać Aksoy.
    - Odejdź. - jej głos był zimny jak stal. - Chwilowo nie mamy sobie nic do powiedzenia. - powiedziawszy to podała kobiecie z okienka bilet i paszport.
    Iskander zmył się jak niepyszny, tym bardziej, że ochrona lotniska patrzyła na niego coraz bardziej nieprzychylnie.
    - Co za popieprzony kebab - prychnął Kubiak.
    - Michał! - głos Martyny był jak świst miecza. - Przestań stroszyć piórka!
    - On nie stroszy piórek, tylko brodę - sprostował Zibi.
    - Wszystko jedno, niech przestanie zgrywać maczo - odparła stanowczo Martyna. - Dosyć mam na razie testosteronu.
Michał łypnął gniewnie zza okularów, ale komentarzy zaprzestał.
    Lot przebiegł bez niespodzianek, o ile nie liczyć obecności na pokładzie samolotu Selima, który również wybierał się do Warszawy. Celu podróży nie wyjawił, Martyna zaś nie nalegała.
    Kilka następnych dni upłynęło nadzwyczaj spokojnie. Cała czwórka zameldowała się w Spale, po czym panowie rzucili się w wir treningów, Martyna zaś w wir pracy fotograficznej. Lustrzanka od Kubiego okazała się wręcz genialna, bo w przeciwieństwie  do innych aparatów tego typu lekka na tyle, że Martynie nie odpadała po dłuższym użytkowaniu ręka. Stefan Antiga monitorował poczynania podopiecznych, chwaląc gdzie trzeba, a i ganiąc, kiedy należało, wszystko monitorował zaś niezawodny Igła, z kamerą zawsze na podorędziu.
Wreszcie nadszedł Sylwester.
    - Martyna, szykuj kreację - rzucił Karol w przelocie, gdy mijali się na korytarzu po obiedzie. - Będzie impra! Olka się pindrzy od trzech godzin!
    - Taaa, Zibi się dorwie do sprzętu grającego - mruknął idący za nim Wrona. - Szał i disco robaczki!
    - Już ty się nie bój - rzekł Grzesio Łomacz. - Sprzętem rządzę ja!
    - Wolverine przemówił - Igła jak zwykle wynurzył się znikąd, dzierżąc w dłoni, a jakże, kamerę. Ksywka, jaką obdarzył Łomacza była aluzją do jego niesfornej fryzury, przypominającej tę, należącą do marvelowskiego superbohatera. - To co, Martyna, polujesz dzisiaj na Dziki?
    - Bo powiem Iwonie
, że dostajesz czekoladę od Fabiana! - zagroziła Dudzicka.
    - Okrutna! - jęknął Krzysio dramatycznie. - Nie zrobisz mi tego!
    - To mi tu z Dzikami nie wyjeżdżaj! - Martyna pogroziła palcem.
    - Czy ja coś mówię? - Igła odpłynął korytarzem, filmując odchodzących kolegów.
Sylwester odbywał się w swojskich klimatach na sali jadalnej. Stoliki odsunięte pod ściany, zastawione jedzeniem składkowym i muzyka z laptopa, którym zgodnie z zapowiedzią rządził Łomacz, to wszystko przypomniało Martynie gimnazjalne dyskoteki.
    Na środku improwizowanego parkietu, w nastrojowym świetle, pląsało kilka par. Martyna przysiadła na brzegu stolika i skubnęła chipsa z miski nieopodal. Chips był ciemny, dość twardy i zadziwiająco pozbawiony smaku.
    - Co to za dykta? - zdziwiła się.
    - Zdrowotne chipsy, prezent od Lewej - Wrona wyłonił się z ciemności obok niej, a czerwone, dyskotekowe światła podświetlające brzegi jego długiej brody nadały mu demoniczny wygląd. - Fakt, nikt od tego nie utyje, bo nikt nie chce tego zjeść.
    - Mogę prosić? - Karol podpłynął ku niej w tanecznym pląsie.
    - Możesz - zgodziła się łaskawie Martyna. - A gdzie zgubiłeś Olcię?
    - Olcia robi w kibelku selfiaczka - poinformował. - A mnie nudno.
Grzesiek postawił konsekwentnie na stary, dobry rock n'roll z lat 50 i 60. Właśnie leciało energiczne "Do you love me" zespołu The Contours, więc Martyna z Karolem zrezygnowali z dalszej konwersacji na rzecz tańca. Kłos wkładał w taniec całego siebie, wywijając biodrami jakby był kolejnym wcieleniem Patricka Swayze, obok nich zaś zwijał się w szalonym twiście Fabian wraz z partnerką. Nieco dalej dostojnie przemieszczał się Możdżon, holując swą małżonkę, po całej sali zaś szaleli państwo Ignaczakowie.
    - Eeeeeeej! - głos kuzynki wwiercił się jak nóż w ucho Martyny. - Co wy wyrabiacie?
    - Tańczymy - odparł Kłos.
    - Zatańcz ze mną, misiaczku - zażądała Ola, owijając się wokół niego jak fikus dusiciel. - Martyna niech sobie znajdzie innego faceta, jeśli ktoś ją zechce.
    - Ja chcę! - silne, męskie ramię objęło Martynę w talii. - Mogę?
    - Misiek! - wyrwało się Martynie.
"Do you love me" dobiegło końca, więc stali naprzeciw siebie, podczas gdy Grzesiek grzebał w playliście.
    - No, to ja - rzekł Dzik, poprawiając kciukiem okulary.
    - To fajnie, że to ty - Martyna czuła to samo radosne ogłupienie, co w gimnazjum, gdy ten chłopak, który jej się tak podobał, wreszcie się do niej odezwał.
    - Mistrzowie subtelnej konwerrrsacji - zaśmiał się Igła, który chwilowo zamienił żonę na kamerę i filmował wszystkich zebranych.
Wreszcie Łomacz doszedł do porozumienia ze sobą i z głośników popłynął głos Paula Anki.
    - Put your head on my shoooouldeeer - zawiódł piosenkarz.
Michał poprowadził Martynę do tańca, tak, że nie pozostało jej nic innego, jak zastosować się do słów piosenki.
    Dziewczyna w lot dostosowała się do pierwszych słów piosenki, kładąc głowę na ramieniu Miśka, on zaś objął ją w pasie, przyciągając ją do siebie.
Oboje kołysali się w rytm miłosnej piosenki jednego z bożyszczów lat pięćdziesiątych i sześciesiątych. Gdy na sali wybrzmiała ostatnia nuta jak zahipnotyzowani skierowali się ku ciemnemu korytarzowi spalskiego budynku. Jedynym źródłem światła były stroboskop migający w sali do tańców. Nogi poprowadziły tych dwoje do ciasnego pomieszczenia gdzie na co dzień przechowywano szczotki, mopy i inne utensylia do czyszczenia. W Martyny uderzył słodkawy, cytrusowy zapach odświeżacza.
    Michał chwycił ją w pasie i przyciągnął nagle do siebie. Zabrakło jej z wrażenia tchu, gdy poczuła dłonie siatkarza na swoich nagich plecach.
    - Nie bój się tego. - rzekł uśmiechając się w ciemnościach.
    - Wcale się nie boję.
    - Niepotrzebnie zaprzeczasz. Czuję jak drżysz.
    -  To ze śmiechu. - skłamała mało przekonująco. - Czy my zawsze musimy migdalić się w ciasnych klitkach?
    Kubiak nic nie odpowiedział za to pochylił się nad nią muskając ustami jej wargi. Martyna rozchyliła usta, poddając się delikatnym muśnięciom jego warg i czując jak powoli narasta w niej pożądanie. Całowali się jakby świat na zewnątrz nie istniał a zegar stanął w miejscu. Michał pogłębił pocałunek przysuwając Martynę do chłodnej ściany i szepcząc nieprzytomnie jej imię. A więc i on tracił głowę! Zupełnie się tego nie spodziewał!
    Tym razem całował ją w sposób, o jakim dotąd czytała tylko w podkradanch ukradkiem romansach.
Usidleni przez samych siebie nie zorientowali się, że czas wcale nie stanął w miejscu a Polska witała Nowy Rok 2016.
__________________________________________________________

Witajcie! 
Po tak licznym odzewie pod poprzednim postem, trochę nas rozbestwiłyście.
Mamy nadzieję że i ten gorrrący sylwestrowy rozdział będzie miał tak dużą popularność. Póki co bez zbędnego strzępienia języka zostawiamy Was z lekturą. 

                                                                     Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)


wtorek, 3 maja 2016

Rozdział X - No co? Pasujecie do siebie!


    Podśpiewując raźnie kolędę, Zibi szczękał w kuchni garnkami i talerzami. Jego występy wokalne zagłuszał nieco odkurzacz, wyjący w salonie, gdzie Marian szalała z porządkami. Misiek siedział w swojej sypialni, pakując jakiś tajemniczy prezent, o którego posiadaniu przypomniał sobie w ostatniej chwili, natomiast Martyna tkwiłą  w gościnnym, prasując biały obrus.
Ruda bowiem uparła się by przywieźć swój, pamiątkowy i ręką babci obrębiany tudzież haftowany, wykonany z lnu. A len jak wiadomo gniecie się nieziemsko, tak więc bielizna stołowa po przodkach wyszła z walizki wymiętolona jak psu z gardła.
    Tonąc w kłębach pary Martyna klęła zamiłowanie przyjaciółki do obiektów pamiątkowych, zastanawiając się jednocześnie, czemu to ona prasuje tę szmatę, a nie Ruda. Wydawało się, że na miejsce każdej wygładzonej zmarszczki pojawiają się co najmniej trzy, metry bieżące lnianego płótna ślizgały się i zjeżdżały z deski, do tego trzeba było uważać, żeby ich nie przydepnąć. Bez reszty zaabsorbowana tym ostatnim Martyna zdołała przeprasować sobie czubek kciuka.
    - A cholera i z tym dziadostwem! - wrzasnęła, odstawiając żelazko, po czym wpakował poszkodowany palec do ust.
W uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Michała.
    - Jeszcze prasujesz? - zdziwił się jej właściciel.
Martyna wybulgotała coś niezrozumiałego, nie wyjmując palca z ust.
Brwi Dzika podskoczyły, a w skrytych za okularami oczach błysnęło coś jakby troska.
    - Oparzyłaś się? Pokaż?
Dudzicka schowała ośliniony palec za plecy.
    - Będę żyła.
    - To dobrze - odparł krótko Misiek i obrzucił badawczym spojrzeniem zwoje białego płótna na desce. - Ja to zrobię.
Martyna wzruszyła ramionami i zrobiła mu miejsce.
Energicznym ruchem ujął żelazko i zabrał się do prasowania. Żelazko zionęło parą, która niezwłocznie pokryła szkła okularów Kubiego.
    - Cholera - rzekł, zdjął szkła, przetarł i nałożył ponownie.
Martyna patrzyła na to, walcząc z własnymi uczuciami. Te cholerne bryle Kubiaka zawsze ją rozczulały. Wyglądał w nich tak jakoś... Mniej wojowniczo, a bardziej bezbronnie, o ile taki Dzik może być bezbronny. Chłopięco nawet. No nic, tylko takiego przytulić, a przecież nie będzie przytulać Dzika, zwłaszcza po tym co odwinęła!
    Tymczasem nieświadom jej rozterek Kubi błyskawicznie poradził sobie z opornym lnem.
    - Gotowe - oznajmił. - Pomóż mi to złożyć, bo się znowu pogniecie.
Posłusznie chwyciła za kraj białej tkaniny.
Kończyli właśnie składać obrus, gdy Marian wyłączyła odkurzacz i po całym mieszkaniu poniosła się śpiewana przez Zibiego kolęda.
    - Do Spały, hej siatkarze, do Spały, bo tam Stef! Już trening nam rozpisał i repry słychać zeeeew!

     Iskander w nastroju cokolwiek minorowym zamknął się w swoim gabinecie ze butelką koniaku.
Nur wybrała się na kolację z rodzicami i Selimem Ergencem, on wolał się z niej wymanewrować. Nie podobało mu się, że młodsza siostra spotyka się z dwadzieścia lat starszym facetem w dodatku znanym playboyem i jej wykładowcą.
    Już to powinno być powodem do wypiciu kilku głębszych. Gorzej jednak Turek znosił myśl, że Martyna spędza święta w towarzystwie tego całego Kjubjaka i ich wspólnych znajomych.
Czuł podskórnie, że Martynę i tego siatkarzynę coś łączy. Nie wiedział co, ale miał jak najgorsze przeczucia. Co on mógł jej zaproponować? On, Iskander był znanym pisarzem, tak jak Martyna kochał sztukę byłaby u jego boku jak Hurrem przy Sulejmanie. Lśniłaby jak diament w królewskiej koronie. A kim będzie przy sportowcu? Wiedział jacy to neandertalczycy skupieni tylko na sobie i dyscyplinie, którą trenowali.
    - Niech go szlag trafi!- wściekły Iskander roztrzaskał kieliszek o gzyms kominka.

    W innej części Ankary Wigilia u Miśka rozkręcała się coraz bardziej. Podzielono się opłatkiem, przy czym Kubi i Martyna złożyli sobie życzenia tak więcej po wojskowemu, podczas gdy państwo Bartmanowie utonęli w bardzo długim pocałunku.
    - Zassali się na dobre - stwierdziła Martyna jakieś pięć minut niezręcznej ciszy później. Marian i Zibi wciąż się wytrwale całowali. - Masz jakiś łom, żeby ich oderwać?
Kubiak zachichotał szatańsko.
    - Nie bój żaby, ja mam na Zbysia sposób - rzekł konspiracyjnie, po czym odchrząknął i oznajmił gromko: - Głodny jestem! Jak zaraz nie siądziemy do stołu, sam zeżrę wszystkie uszka!
    - Nie! - wrzasnął dramatycznie Zbigniew, wypuszczając żonę z objęć.
Uszka te, z nadzieniem grzybowym, przywiózł bowiem Zibi osobiście z Polski, chociaż perswadowano mu wożenie ich na drugi kontynent. Uparł się jednak, twierdząc, że bez uszek nie istnieją Święta Bożego Narodzenia.
    - Sprzedałby mnie za te cholerne uszka - mruknęła Marian, poprawiając koafiurę. - No dobrze, siadajmy do stołu.
Barszczyk z uszkami został rytualnie i ze smakiem spożyty, spróbowano każdego dania po kolei, aż wreszcie na stół wjechały ciasta. Te były akurat tureckie, bo nikomu nie chciało się robić, ani tym bardziej targać z Polski, zatem były również potwornie słodkie, co poskutkowało rychłym zaklejeniem biesiadników i opróżnieniem pierwszej butelki wina.
    - Idę po drugą, a ty Zbysiu przynieś prezenty - zarządziła Marian.
Michał otwierał właśnie wino, gdy Zibi stanął w progu salonu, nieco skonfundowany, w jednej ręce dzierżąc wielki, foliowy wór, w drugiej zaś paczkę, dość pokaźnych rozmiarów, owiniętą w srebrny papier i przewiązaną czerwoną wstążką, zamotaną na wielką kokardę.
    - Misiek, dla kogo to jest? - zapytał. - Bo nie podpisane.
    - dla Martyny - odparł Dziku spokojnie, nie podnosząc głowy znad butelki. Chyba jednak był ciut nerwowy, bo szarpnął za rękojeść korkociągu tak mocno, że wyciągnął korek jednym ruchem i niemal zdzielił się w nos własną ręką.
    - Dla mnie? - zdziwiła się Martyna, odbierając paczkę od Zbyszka.
    - No otwórz, otwórz - poganiała ją Marian. - Jestem ciekawa co ten Misiek tam wsadził.
    - Oby nie bombę - mruknął Zbigniew, sięgając do wora.
Michał milczał dyplomatycznie.
Pod srebrnym papierem ukrywała się wypasiona lustrzanka cyfrowa, z całym zestawem obiektywów. Martyna oglądała ją i obmacywała na wszystkie strony z rosnącym niedowierzaniem.
    - Może być? - zapytał niewinnie Misiek.
    - Boże, przecież ona jest zajebista! - Martyna eksplodowała słowami. - Marzyłam o takiej! No full profeska! I te obiektywy!I w dodatku świetnie leży mi w ręku! Michał, czy ty zwariowałeś?
    - Ale że dlaczego niby miał zwariować? - chciała wiedzieć Marian.
    - No przecież sprzęt tej klasy kosztuje kupę forsy! - zakrzyknęła Martyna ze zgrozą. - Dlaczego dajesz mi taki wypasiony prezent?
    - Bo ci przecież zniszczyłem aparat w Arłamowie - wyjaśnił Michał, a czubki jego uszu poczerwieniały. - Nie pamiętasz?
Martyna zamachała rękami jak holenderski wiatrak.
    - Tamten to był kompakt, taniocha! A to, to, to, totototo to jest cacko!
    - No to masz takie jakby, no ten - zaplątał się Misiek. - Odszkodowanie.
    - Za co? - zdziwiła się Martyna.
    - Za straty moralne, wynikłe z obcowania z siatkarzami - mruknęła nieco zgryźliwie Marian. - Pysiaczku, polej no jeszcze wina!
    Zibi ochoczo opróżnił kolejną butelkę, rozlewając rubinowy płyn do kryształowych kieliszków. Ruda, wychyliwszy solidny łyk zaczęła trajkotać jak nakręcona, skakała po tematach niczym kozica po górskich graniach.
    - Wiecie co czuje się tutaj u Miśka jak w domu!- zachichotała. - Dzięki za gościnę! I nawet się nie kłócicie...och Zbysiu jak ja cię dzisiaj kocham!
Zbigniew spuchł z dumy.
    - Ja ciebie też kiciu.- odpowiedział wyciskając na malinowych ustach soczystego całusa.
Martyna widząc że tamtym zbiera się na pijackie amory zaczęła wycofywać się rakiem z salonu. Nie zauważyła progu i byłaby gruchnęła do tyłu, gdyby nie siatkarski refleks Kubiaka. Misiek złapał ją w ostatniej chwili, przez co trwali przez chwilę w pozie na Rhetta Butlera i Scarlet O'Harę, zaglądając sobie głęboko w oczy.
    Marian oddessawszy się od Zbigniewa wykrzyknęła z radością.
    - Stoicie pod jemiołą! Pocałuj ją!
Zbigniew nie był lepszy sekundując małżonce.
    - Gooorzko gorzko!
    Martyna miała wrażenie, że czas znienacka zwolnił biegu. Nie wiedziała, czy było to spowodowany wypitym w dość sporych ilościach winem, czy aktualną sytuacją. Silne ramiona Michała oplatały ją mocnym uściskiem, jego twarz zdawała się do niej przybliżać.
Dziewczyna bezwiednie przymknęła oczy.
    Donośne dzicze fuknięcie przez nos wybiło Martynę z transu. Zorientowała się, że jak ostatnia kretynka półleży w ramionach Miśka, z ustami, ułożonymi w zapraszający dzióbek, tymczasem on nie ma najmniejszego zamiaru jej pocałować. W nagłym popłochu szarpnęła się w tył, skutkiem czego wychylony do przodu Misiek stracił równowagę i poleciał na nią całym ciężarem ciała. Runęli na podłogę w radosnej plątaninie rąk i nóg.
    - Kto tu powiesił tego chabazia? - warknął Kubi, wstając. Pomógł się podnieść Martynie, po czym spojrzał wzrokiem morderczym na Zibiego i Marian, siedzących z miną niewiniątek.
    - A, to chyba ja - rzekła Ruda, jakby gdyby nic. - To znaczy, ja przywiozłam, Zibuś wieszał. Specjalnie z myślą o was.
Teraz już dwie pary oczu świdrowały Zbyszka zabójczym spojrzeniem.
    - No co? Pasujecie do siebie - wyrwało mu się.
    - Zibuś, a wsadzić ci tę jemiołę w dupsko? - zapytał Misiek, czerwieniejąc ze złości. - Nie wpieprzaj mi się w moje życie uczuciowe!
    - Od kiedy używasz takich określeń, Misiaczku? - zadrwił Zibi, nie potrafiący powstrzymać swego niewyparzonego jęzora. - Życie uczuciowe? Z kolczatką?
    - Bartman, jesteś chamem - warknęła Martyna. - I nie życzę sobie, żebyś grzebał w moim życiu uczuciowym.
Obróciła się na pięcie i z braku laku poszła do gościnnego.
    - Zgadzam się z Martyną - rzekła zimno Marian. - Powinieneś ją przeprosić i to natychmiast.
    - Niech on się trzyma od niej z daleka - oznajmił stanowczo Michał. - Ja to ogarnę.
Martyna siedziała zamyślona na kanapie w gościnnym, rozważając wszystkie wstrząsające momenty wieczoru.
    - Mogę? - zapytał elegancko Kubi, zaglądając do pokoju.
    - Proszę - odparła.
Michał przysiadł na brzegu kanapy.
    - Chciałem cię przeprosić za tę dwójkę, a zwłaszcza za tego kretyna Zibiego - rzekł. - Czasami nie myśli co mówi. Na pewno nie chciał ci zrobić przykrości.
    - Spoko - mruknęła Martyna. - Nic się nie stało.
    - Stało się! - Misiek uniósł się honorem gospodarza. - Nie po to cię zaprosiłem na Wigilię, żeby cię Marian ze Zbychem w moje objęcia na chama wpychali. Miało być fajnie.
Martyna uniosła brew.
    - Twoi przyjaciele zawsze są tacy nadgorliwi? - zapytała.
Wzruszył ramionami.
    - Tak już mają. Zostało im od czasu jak pogodzili Wronę z Jagną. Ciesz się, że Igły tu nie ma, jakby się oni w trójkę zeszli, to obmyśliliby jakiś szczwany plan i mielibyśmy przerąbane.
Martyna spojrzała prosto w oczy Michała.
    - To po co mnie właściwie zaprosiłeś?
    - Bo chciałem - odparł.
    - I nie masz do mnie pretensji, że tak od ciebie zwiałam? Nawet ci nie podziękowałam, jak ostatni burak.
    - W sumie trochę byłem zły. Ale chyba mi przeszło. Poza tym Wigilia to Wigilia.
Martyna wzięła głęboki oddech.
    - No to teraz ci dziękuję, że się mną zająłeś po tym zamachu - rzekła uroczyście. - Byłeś wtedy naprawdę super.
    - Serio? - ucieszył się Dzik.
    - No...
    Sami nie wiedzieli jak to się stało, że nagle przysunęli się do siebie, a potem zaczęli się całować. Delikatnie, nieśmiało, bez szaleństw. Tak, jakby się trochę bali, że jeśli posuną się o krok dalej, nie będą potrafili już się zatrzymać i wsiąkną w siebie nawzajem na amen.
     - Jak zaraz stamtąd nie wyjdziecie - wrzask Marian zza drzwi zadziałał jak kubeł zimnej wody. - To ja zacznę planować chrzciny!
    - To może lepiej wyjdźmy - mruknęła Martyna, chowając twarz na ramieniu Michała.
    - I niech oni już więcej nie chleją - odmruknął Michał w jej włosy.

__________________________________________________________________
"Witaj maj, piękny maj
U Polaków błogi raj."
Czyli majóweczka za nami i w końcu miałyśmy chwilę czasu na ogarnięcie opek. Jesteście tutaj jeszcze? Zaniedbujemy Was okrutnie ale musicie nas zrozumieć brakuje nam czasu na zgranie. Poza tym ostatnio coraz mniejsze zainteresowanie naszymi opowieściami trochę nas zniechęca. Piszemy przede wszystkim dla Was i nie o to chodzi, że jesteśmy łase na komciuszki, ale fajnie jak ktoś skrobnie coś pod rozdziałem żebyśmy wiedziały czy się podoba czy też nie. :P 
Na razie zostawiamy Was z jubileuszową dziesiątką. Co będzie dalej czas pokaże. 
                                                      Pozdrawiamy majowo Fiolka&Martina :)

PS. Jeśli chcecie zadać nam jakieś pytanie odsyłamy na aska lub na reaktywowany wywiader. 
http://www.wywiader.pl/fiola