poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział XI- To co, Martyna, polujesz dzisiaj na Dziki?



    Z Wigilii Martyna wróciła dość późno, odwieziona solidarnie przez trzeźwego Miśka i ciut wstawionych państwa Bartman. Wysiadłszy przed domem została wytulona przez Marian, wycałowana po dłoni przez Zbyszka i krótko, acz przelotnie, przytulona przez Dzika, który natychmiast się odsunął, tak jakby temperatura ciała Martyny wynosiła co najmniej trzysta stopni.
    Gdyby w tamtym momencie podniosła głowę, zobaczyłaby poruszającą się firankę w jednym z okien mieszkania Aksoyów. To Iskander, stojąc w ciemnym pokoju, obserwował jej powrót i bezbłędnie rozpoznał w obejmującym ją facecie tego obrzydłego Kjubjaka.
    Gwałtowna furia wezbrała w jego duszy. Szarpnął firankę, niemal urywając karnisz, zgrzytnął zębami i zaklął nader szpetnie po turecku. Soczysty bluzg zwabił do pomieszczenia jego siostrę.
    - A co ty tak po ciemku straszysz? - Nur była już w piżamie. - Idźżeż spać, artysto od siedmiu boleści!
    - Milcz - warknął Iskander, żałując, że nie posiada kindżału, nóż kuchenny zaś wydał mu się zbyt przyziemny. - Dlaczego ona się wozi z tym brodatym siatkarzem? - poskarżył się.
    - Bo spędzała u niego święto - objaśniła spokojnie Nur. - Co miał zrobić, puścić ją pieszo po ulicy? Iskander, ogarnij się, tobie się wydaje, że żyjesz w odcinku "Wspaniałego Stulecia"?
Jej brat spojrzał na nią z miną śmiertelnie obrażonego kota i opuścił pomieszczenie, nie zaszczycając jej odpowiedzią.
Nie zaszczycił ani słowem także wchodzącej po schodach na piętro Martyny, rzucając tylko mroczne spojrzenie w stylu Ibrahima Paszy. Ku jego zgryzocie Martyna tego nawet nie zauważyła.
    Poranek, bardzo zresztą wczesny, panna Dudzicka poświęciła na pakowanie. Rzeczy jakby się rozmnożyły i za nic nie chciały zmieścić się do walizek. Wreszcie z ofiarną pomocą Nur, Iskander bowiem demonstrował focha na cały świat, udało się walizy pozamykać i pozapinać. Zaraz potem     Martyna poszła do łazienki, ogarnąć nieco włosy i twarz. Jeszcze tam tkwiła, gdy odezwał się dzwonek u drzwi.
Nur rzuciła się sprintem na dół, jej brat był jednak szybszy. Otworzył z rozmachem drzwi i ujrzał za nimi swojego najświeższego wroga, czyli Kjubjaka, który nie wiedzieć czemu darzył świat cały spojrzeniem promiennym niczym oblicze Thomasa Jaeschke.
    - Czego? - warknął Iskander nieuprzejmie.
Spojrzenie Michała przestało być promienne, a zaczęło być lodowate.
    - Przyjechałem po Martynę - odparł. - Jest?
Nur wychyliła się zza pleców brata.
    - Zaraz przyjdzie - rzekła życzliwie. - Może pan wejdzie?
Iskander obejrzał się na zdrajczynię wyhodowaną na własnym łonie.
    - I co jeszcze? - zasyczał jak egipska kobra.
Temperatura spojrzenia Kubiaka spadła jeszcze o parę stopni.
    - Jeśli przeszkadzam, to wolę tu postać - rzekł siatkarz.
    - Przeszkadzasz - rzekł artysta, wpijając w niego płonące spojrzenie.
    - Iskander! - zdenerwowała się Nur. - Co ci odbija?
Panowie mierzyli się w milczeniu spojrzeniami, niczym bokserzy na ważeniu przed walką. Atmosfera zgęstniała niczym stygnący asfalt.
    - O, cześć Michał - Martyna objawiła się znienacka w hallu. - Jestem już gotowa. Ktoś mi pomoże z tymi tobołami?
Nur odepchnęła brata z przejścia z takim impetem, że wpadł na ścianę.
    - Pan Kjubjak pomoże, prawda? - rzekła uśmiechając się.
Pan Kjubjak pomógł, dzielnie zataszczywszy większą z walizek do samochodu. Mniejszą dotachała Martyna, a Nur ceremonialnie zaniosła torbę z wczorajszym prezentem od Michała, czyli cyfrową lustrzanką.
    - No, to trzymaj się, kochana - powiedziała, całując Martynę w oba policzki. - I daj znać jak wylądujesz!
Iskander, gdy przyszła jego kolej, porzucił z nagła focha i jął się całować dłonie Martyny.
    - Pamiętaj - rzekł głosem głębokim. - Tobie potrzebny jest prawdziwy mężczyzna. Tylko tu znajdziesz takiego.
Prawa brew Michała uniosła się w ironicznym grymasie.
    - Ona nie leci na kabotynów - wyrwało mu się.
Iskander zamarł z oburzenia.
    - To jedźcie już - Nur pogoniła Martynę i Dzika, wiedząc, że gdy jej brata odblokuje, dojdzie niechybnie do żenującej sceny. - Paaaaa!
Martyna z niejaką ulgą zapakowała się do samochodu, pomachała Nur i wciąż skamieniałemu Iskanderowi i pojechali.

    Kilkadziesiąt minut później dojechali do oddalonego o prawie trzydzieści kilometrów na wschód od Ankary portu lotniczego.
W hali odlotów pod stanowiskiem gdzie odprawiano pasażerów lotu do Warszawy spotkali zadowolonych Bartmanów.
    - Już myśleliśmy że nie dojedziecie. - Marian z ulgą w głosie wyściskała Dudzicką.
    - Musiałam się spakować a rano trochę zaspałam. - odpowiedziała Martyna.
    - Oni też się ociągali. To przez nadmiar wińska. - Dzik poczuł przypływ złośliwości. Dzień zaczął się fantastycznie po nocy pełnej snów o pocałunku z Martyną, ale wszystko zepsuł ten pajac Iskander- Skafandr. Co to jest w ogóle za imię?
    - Wcale dużo nie wypiliśmy. - prychnął urażony Zbyszek. - Ledwie trzy butelki. We Włoszech...
    - We Włoszech piją wino z wodą, wszystko wysikują i wypacają. Taki mają klimat. - odciął się Michał.
Ależ miał ochotę na złośliwości.
    - Pax pax panowie. - Martyna postanowiła przerwać tę uroczą wymianę kiperów. - Chyba nie będziecie się kłócić kto ile wypił? Mamy Święta...
Właśnie zaczynała się odprawa, gdy tablicy z odlotami wyłonił się Iskander z marsowym obliczem. Wyglądał jak jeden z osmańskich janczarów podczas walki z giaurami.
    - Martyna!- krzyknął z całych sił. - Chcę pogadać.
    - A ten tutaj co Otella uskutecznia?- wyrwało się zdziwionemu Dzikowi. - Martyna nie gadaj z tym amantem za dwa grosze. - celowo powiedział w płynnej angielszczyźnie.
    - Ty Kjubjak!- Iskander syknął niczym grzechotnik. - Dawno ci ktoś tej kudłatej, polskiej mordy nie przemeblował?- niczym drapieżnik doskoczył do niemalże równego wzrostem Miśka chcąc łapiąc go za gors koszuli.
Siatkarz oswobodziwszy się z uwięzi doskoczył do Turka. Oburącz pchnął go w klatkę piersiową tak, że Aksoy zatoczył się na słupek oddzielający stanowiska odpraw.
    - Masz jakiś problem kozojebco?!- wyrwało się wkurzonemu Kubiakowi.
Iskander czym prędzej skoczył na równe nogi rozpędzając się niczym toledański byk i waląc w pas Kubiaka niczym ranne zwierzę.
Michał zatoczył się do tyłu, jednak równowagi nie stracił. Panowie doskoczyli do siebie mając ochotę naparzać się jak wściekli kibole Legii Warszawa.
    W tym momencie z dwóch stron zostali złapani przez Zbyszka i Selima Ergenca, który pojawił się nieoczekiwanie niczym hiszpańska inkwizycja.
Selim odciągnął Iskandera na bok mówiąc coś do niego głosem groźnym i rozkazującym niczym sułtan Sulejman wydający rozkaz nieposłusznemu paszy.
    - W dupie go mam to moja kobieta!- warknął rozwścieczony pisarz. - Jakim prawem wpierdala mi się w związek?
    - Trochę sie zapędzasz Aksoy. - rzekł niewzruszenie Ergenc. - Pomyliły ci się epoki, Martyna nie jest twoją niewolnicą a ty nie jesteś osmańskim dostojnikiem. W tym momencie zmywaj się stąd i wróć po rozum do głowy bo zachowujesz się jak dzikus a nie Europejczyk.
- Puść mnie Zbyszek. - Dzik również nie dawał sobie w kaszę dmuchać. - Przemebluje mu ten turecki ryj. Zrobie z niego siekaną baraninę!
    - Michał czy tobie sufit na łeb spadł?- zapytała poddenerwowana Marian.
Martyna pierwszy raz w życiu zaniemówiła z wrażenia. I nie było to wrażenie pozytywne po prostu pierwszy raz w życiu była w takiej sytuacji. Czy oni bili się przez nią? W końcu jednak do władzy doszedł jej zdrowy rozsądek. Czy ona jest jakaś pieprzoną heroiną z meksykańskiej telenoweli, która omdlewa gdy dwóch kochanków się o nią naparza? Poza tym co to za określenie moja kobieta?
    - Iskander. - rzekła głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Po pierwsze nie jestem krową na targu, żebyś mówił o mnie per "moja". Po drugie nie prowokuj Michała, bo od samego rana chodzisz naburmuszony jak chmura gradowa. Proszę cię idź stąd!
    - Ale Martyna...-chciał przepraszać Aksoy.
    - Odejdź. - jej głos był zimny jak stal. - Chwilowo nie mamy sobie nic do powiedzenia. - powiedziawszy to podała kobiecie z okienka bilet i paszport.
    Iskander zmył się jak niepyszny, tym bardziej, że ochrona lotniska patrzyła na niego coraz bardziej nieprzychylnie.
    - Co za popieprzony kebab - prychnął Kubiak.
    - Michał! - głos Martyny był jak świst miecza. - Przestań stroszyć piórka!
    - On nie stroszy piórek, tylko brodę - sprostował Zibi.
    - Wszystko jedno, niech przestanie zgrywać maczo - odparła stanowczo Martyna. - Dosyć mam na razie testosteronu.
Michał łypnął gniewnie zza okularów, ale komentarzy zaprzestał.
    Lot przebiegł bez niespodzianek, o ile nie liczyć obecności na pokładzie samolotu Selima, który również wybierał się do Warszawy. Celu podróży nie wyjawił, Martyna zaś nie nalegała.
    Kilka następnych dni upłynęło nadzwyczaj spokojnie. Cała czwórka zameldowała się w Spale, po czym panowie rzucili się w wir treningów, Martyna zaś w wir pracy fotograficznej. Lustrzanka od Kubiego okazała się wręcz genialna, bo w przeciwieństwie  do innych aparatów tego typu lekka na tyle, że Martynie nie odpadała po dłuższym użytkowaniu ręka. Stefan Antiga monitorował poczynania podopiecznych, chwaląc gdzie trzeba, a i ganiąc, kiedy należało, wszystko monitorował zaś niezawodny Igła, z kamerą zawsze na podorędziu.
Wreszcie nadszedł Sylwester.
    - Martyna, szykuj kreację - rzucił Karol w przelocie, gdy mijali się na korytarzu po obiedzie. - Będzie impra! Olka się pindrzy od trzech godzin!
    - Taaa, Zibi się dorwie do sprzętu grającego - mruknął idący za nim Wrona. - Szał i disco robaczki!
    - Już ty się nie bój - rzekł Grzesio Łomacz. - Sprzętem rządzę ja!
    - Wolverine przemówił - Igła jak zwykle wynurzył się znikąd, dzierżąc w dłoni, a jakże, kamerę. Ksywka, jaką obdarzył Łomacza była aluzją do jego niesfornej fryzury, przypominającej tę, należącą do marvelowskiego superbohatera. - To co, Martyna, polujesz dzisiaj na Dziki?
    - Bo powiem Iwonie
, że dostajesz czekoladę od Fabiana! - zagroziła Dudzicka.
    - Okrutna! - jęknął Krzysio dramatycznie. - Nie zrobisz mi tego!
    - To mi tu z Dzikami nie wyjeżdżaj! - Martyna pogroziła palcem.
    - Czy ja coś mówię? - Igła odpłynął korytarzem, filmując odchodzących kolegów.
Sylwester odbywał się w swojskich klimatach na sali jadalnej. Stoliki odsunięte pod ściany, zastawione jedzeniem składkowym i muzyka z laptopa, którym zgodnie z zapowiedzią rządził Łomacz, to wszystko przypomniało Martynie gimnazjalne dyskoteki.
    Na środku improwizowanego parkietu, w nastrojowym świetle, pląsało kilka par. Martyna przysiadła na brzegu stolika i skubnęła chipsa z miski nieopodal. Chips był ciemny, dość twardy i zadziwiająco pozbawiony smaku.
    - Co to za dykta? - zdziwiła się.
    - Zdrowotne chipsy, prezent od Lewej - Wrona wyłonił się z ciemności obok niej, a czerwone, dyskotekowe światła podświetlające brzegi jego długiej brody nadały mu demoniczny wygląd. - Fakt, nikt od tego nie utyje, bo nikt nie chce tego zjeść.
    - Mogę prosić? - Karol podpłynął ku niej w tanecznym pląsie.
    - Możesz - zgodziła się łaskawie Martyna. - A gdzie zgubiłeś Olcię?
    - Olcia robi w kibelku selfiaczka - poinformował. - A mnie nudno.
Grzesiek postawił konsekwentnie na stary, dobry rock n'roll z lat 50 i 60. Właśnie leciało energiczne "Do you love me" zespołu The Contours, więc Martyna z Karolem zrezygnowali z dalszej konwersacji na rzecz tańca. Kłos wkładał w taniec całego siebie, wywijając biodrami jakby był kolejnym wcieleniem Patricka Swayze, obok nich zaś zwijał się w szalonym twiście Fabian wraz z partnerką. Nieco dalej dostojnie przemieszczał się Możdżon, holując swą małżonkę, po całej sali zaś szaleli państwo Ignaczakowie.
    - Eeeeeeej! - głos kuzynki wwiercił się jak nóż w ucho Martyny. - Co wy wyrabiacie?
    - Tańczymy - odparł Kłos.
    - Zatańcz ze mną, misiaczku - zażądała Ola, owijając się wokół niego jak fikus dusiciel. - Martyna niech sobie znajdzie innego faceta, jeśli ktoś ją zechce.
    - Ja chcę! - silne, męskie ramię objęło Martynę w talii. - Mogę?
    - Misiek! - wyrwało się Martynie.
"Do you love me" dobiegło końca, więc stali naprzeciw siebie, podczas gdy Grzesiek grzebał w playliście.
    - No, to ja - rzekł Dzik, poprawiając kciukiem okulary.
    - To fajnie, że to ty - Martyna czuła to samo radosne ogłupienie, co w gimnazjum, gdy ten chłopak, który jej się tak podobał, wreszcie się do niej odezwał.
    - Mistrzowie subtelnej konwerrrsacji - zaśmiał się Igła, który chwilowo zamienił żonę na kamerę i filmował wszystkich zebranych.
Wreszcie Łomacz doszedł do porozumienia ze sobą i z głośników popłynął głos Paula Anki.
    - Put your head on my shoooouldeeer - zawiódł piosenkarz.
Michał poprowadził Martynę do tańca, tak, że nie pozostało jej nic innego, jak zastosować się do słów piosenki.
    Dziewczyna w lot dostosowała się do pierwszych słów piosenki, kładąc głowę na ramieniu Miśka, on zaś objął ją w pasie, przyciągając ją do siebie.
Oboje kołysali się w rytm miłosnej piosenki jednego z bożyszczów lat pięćdziesiątych i sześciesiątych. Gdy na sali wybrzmiała ostatnia nuta jak zahipnotyzowani skierowali się ku ciemnemu korytarzowi spalskiego budynku. Jedynym źródłem światła były stroboskop migający w sali do tańców. Nogi poprowadziły tych dwoje do ciasnego pomieszczenia gdzie na co dzień przechowywano szczotki, mopy i inne utensylia do czyszczenia. W Martyny uderzył słodkawy, cytrusowy zapach odświeżacza.
    Michał chwycił ją w pasie i przyciągnął nagle do siebie. Zabrakło jej z wrażenia tchu, gdy poczuła dłonie siatkarza na swoich nagich plecach.
    - Nie bój się tego. - rzekł uśmiechając się w ciemnościach.
    - Wcale się nie boję.
    - Niepotrzebnie zaprzeczasz. Czuję jak drżysz.
    -  To ze śmiechu. - skłamała mało przekonująco. - Czy my zawsze musimy migdalić się w ciasnych klitkach?
    Kubiak nic nie odpowiedział za to pochylił się nad nią muskając ustami jej wargi. Martyna rozchyliła usta, poddając się delikatnym muśnięciom jego warg i czując jak powoli narasta w niej pożądanie. Całowali się jakby świat na zewnątrz nie istniał a zegar stanął w miejscu. Michał pogłębił pocałunek przysuwając Martynę do chłodnej ściany i szepcząc nieprzytomnie jej imię. A więc i on tracił głowę! Zupełnie się tego nie spodziewał!
    Tym razem całował ją w sposób, o jakim dotąd czytała tylko w podkradanch ukradkiem romansach.
Usidleni przez samych siebie nie zorientowali się, że czas wcale nie stanął w miejscu a Polska witała Nowy Rok 2016.
__________________________________________________________

Witajcie! 
Po tak licznym odzewie pod poprzednim postem, trochę nas rozbestwiłyście.
Mamy nadzieję że i ten gorrrący sylwestrowy rozdział będzie miał tak dużą popularność. Póki co bez zbędnego strzępienia języka zostawiamy Was z lekturą. 

                                                                     Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)


13 komentarzy:

  1. CUDOWNIE ! <3 to było takie romantyczne . Widać że Martyna i Michał powoli dojrzewają ;D już się nie mogę doczekać kolejnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem tak: jak zawalę kolokwium to będzie na was :D Nie no żartuję :P Jak wy to robicie, że końcówki rozdziałów zawsze są tak zajebiste? ;) Macie taki styl, że się po prostu czuję jakby się, ,stało" obok bohaterów, jakby tak były wszystkie lektury napisane to by wszyscy czytali na bank! Pozdrawiam! ;) :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej! Super rozdział! Nie mogę już doczekać się następnego. Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny czekam na kolejne świetne rozdziały

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeej, jak milutko się tutaj zrobiło! :D Wiele wskazuje na to, że Pan Skafander nie ma już większych szans u Martyny, chociaż nigdy nic nie wiadomo, w końcu Dudzicka i Dzik pewnie zdążą się pokłócić jeszcze z tysiąc razy. Taki urok tej dwójki :P
    Mówiłam już, że uwielbiam Wasze porównania? Genialne są!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Powoli dojrzewają do tego, że ciągnie ich do siebie. Widać, że Alex nie będzie miał szans u Martyny. Chociaż wszystko się jeszcze okaże.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten rozdział to istne mistrzostwo :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak ja mogłam nie skomentować tego rozdział? Przecież go czytałam. Musiałam zapomnieć. Już nadrabiam.
    Martyna i Michał są po prostu uroczy, uwielbiam ich. Widać, że są coraz bardziej pewni tego co się między nimi dzieje i mam nadzieję, że szybko się to nie skończy. Oczywiście temperamentem Dzika i charakterem Martynki, zdąża się jeszcze pokłócić z sto tysięcy razy, ale happy end musi być. Innego rozwiązania nie przyjmuję.
    Turecki Romeo od siedmiu boleści powinien dać sobie spokój. Na razie głownie się wydurnia i raczej nie zyskuje w oczach panny Dudzickiej. Osobiście bardzo jego postac lubię, jest naprawdę ciekawa i bardzo dobrze wam wyszła.
    Ciekawe czego pan rofesor szuka w Polsce.
    Z zniecierpliwieniem czekam na nexta.
    Pozdrawiam
    Violin

    OdpowiedzUsuń
  9. Super rozdział .. a zakończenie ahh ;D malinka ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. O boziu! Dzisiaj znalazłam tego bloga i musiałam go przeczytac! A teraz z niecierpliwością czekam na kolejny! Kurde ciekawa jestem co z tego wyniknie :* jest już puźdno dlatego rozpisywać sie nie bede. Przy następnym napisze więcej! ;* Buźka ;*

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozdział mistrzostwo po prostu ;* uwielbiam was dziewczyny, każdy kolejny rozdział sprawia że banan nie chce mi zejść z twarzy przez długi, długi czas <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Kocham ,chipsy od Lewandowskiej wygrały i Misiek i Martyna awwww

    OdpowiedzUsuń