wtorek, 18 października 2016

Ogłoszenie!

Drogie Czytelniczki!
W związku z intensywną pracą zawodową i zupełnym brakiem czasu wolnego, jesteśmy zmuszone chwilowo zawiesić blogi. Być może potrwa to jeszcze kilka tygodni, może do Nowego Roku, ale zachodzi też prawdopodobieństwo, że nie będziemy w stanie podnieść blogów w najbliższej przyszłości. Jest nam bardzo przykro, bo pytanie co jakiś czas, a my naprawdę nie wiemy kiedy w końcu uda nam się zebrać i coś napisać. Mamy pół rozdziału na Vive...i to jest w zasadzie tyle. W razie czego pytajcie.
                                                             Pozdrawiamy Fiolka&Martina!

czwartek, 8 września 2016

Rozdział XVI - "To joga. Pozycja "wbita w ziemię dzida".



Miesiąc później. 

Reprezentacja wróciła z Japonii z biletami do Rio, Gato pożegnał się z kadrą, Mika złapał kontuzję a Igła popadł w bliżej nieokreślony kryzys. Wiedział że do Rio jako zawodnik nie pojedzie, Resovia nie przedłużyła z nim kontraktu więc widmo końca kariery pukało do jego drzwi niezapowiedzianie niczym hiszpańska inkwizycja.
    - Może by tak pojechać na wakacje?- zagaiła Iwona. - Rozerwiesz się trochę a ruszylibyśmy w jakiś ciekawy kierunek? Singapur a potem Bali? Co ty na to, Krzysiu?
    - Kobieto! Moje życie się wali a ty chcesz jechać na Bali?- zawył Igła rozdzierająco, po czym obrażony niczym primabalerina wyszedł na taras.
    Na pomoc przyjechał Michał w towarzystwie Martyny, która wracała akurat z fuchy w Arłamowie. Miała pomóc ojcu w sesji ślubnej jakiegoś bogacza ze znaną modelką.
Selim odwiózł ją do Rzeszowa, gdzie sam miał przenocować a z centrum odebrał ją Michał. Stęskniony, zakochany i zmęczony jak pies gdyż wstał o nieludzkiej porze by z Warszawy dojechać do stolicy Podkarpacia. Czego się nie robi dla kumpla w potrzebie. W dwadzieścia minut dojechali do osiedla domków jednorodzinnych na którym mieszkali Ignaczakowie. Dzieciaki były u dziadków w Wałbrzychu, Iwona musiała pilnie pojawić się w biurze więc Krzysztof był  w domu sam. Na szczęście zapobiegliwie małżonka Igły nie zamknęła furtki i mogli bez problemu wejść na teren posesji.
    Drzwi domowe też były otwarte, wcześniej przez dziesięć minut męczyli guzik od dzwonka, ale w domu panowała głucha cisza.
    - Igła! - huknął Michał. - Wiemy że jesteś w domu! Pokaż się stary byku!
    - Może go faktycznie nie ma? - zapytała Martyna. - Krzysiek?!
    - Kurwa, Krzysztof nie rób sobie jaj! - zdenerwował się Dzik. - Chciałem z tobą pogadać, napić się piwa!
    - Przecież nie pijesz piwa. - zaśmiała się Dudzicka.
    - No to wina... Krzysio, no wychodź.
Odpowiedziało im tykanie zegara na kominku i wrzask przeraźliwe miauczenie kota sąsiadów.
    Michał zdenerwował się nie na żarty ale w momencie kiedy mieli wychodzić coś stuknęło na patio. Kubiak ruszył w stronę tarasu, energicznie pchnął drzwi prowadzące na zewnątrz a jego oczom ukazał się Krzysiek stojący na głowie pod ścianą domu. W uszach miał słuchawki a gdy Misiek jedną z nich wyrwał z ucha kolegi do jego uszu doleciały jakieś orientalne dźwięki.
    - Co robisz?- zdziwił się Kubiak.
    - To joga. Pozycja "wbita w ziemię dzida". Powinieneś spróbować. Dobrze energetyzuje aurę. - Ignaczak wrócił do pozycji stojącej. - Poza tym przetyka zatoki i zapobiega zatwardzeniu.
    - Krzysiek, czy ciebie jebło turbo?- zapytał osłupiały Michał.
    - Nie turbo, Resovia mnie kopnęła w dupę i reprezentacja. Jestem starym, zramolałym facetem w średnim wieku!
    - Krzysiu, ale ty nie jesteś w średnim wieku. -dekikatnie zauważyła Martyna. - Poza tym jedziesz z reprezentacją jako główny dokumentalista. Kadra cię potrzebuje!
    - Polska cię potrzebuje! Kibice cię potrzebują! Ja cię potrzebuję!
Igła chlipnął w gors Miśka.
    - Kocham was!

    Igła na szczęście przezwyciężył jakoś ból istnienia i brak pracy. Zabrał się za to ostro za kompletowanie sprzętu potrzebnego w Rio. Reszta reprezentantów zameldowała się w Spale skąd lada dzień mieli wyjechać do Warszawy by złożyć ślubowanie i polecieć do Rio.
    Martyna po raz trzeci dostała propozycję by robić w Rio za związkowego fotografa w wolnej chwili gdy kadra będzie ćwiczyć, zdąży obfocić trochę inne dyscypliny. Michał był wniebowzięty takim obrotem spraw, jako jeden z nielicznych nie będzie usychał z tęsknoty.
    - Ty to masz szczęście. - sapnął Fabian do Kubiaka. - Monisia nie chciała ze mną jechać bo szykuje ślub. Sukienkę ma od dawna, te wszystkie fryzjerki, kosmetyczki i inne duperele też to co jej zależy?
    - Chłopie. - stęknął Konar któremu fizjoterapeuta nastawiał bark. - Kobity mają zawsze coś do zrobienia przed tym uroczystym dniem. Ja bym się na twoim miejscu cieszył, że nie musisz latać wszędzie z nią i z przyszłą teściową. Sajgon...
    - No w sumie. - zamyślił się Drzyzga. - To ja wolę jednak mieć święty spokój w Rio.
    - Panowie uśmiech!- Martyna weszła na siłownię z aparatem a zaraz za nią podążyło szklane oko Igły.
    - No właśnie misiaczki, pokażcie jak hartuje się stal!
    - Chyba plastik. - zaśmiał się Kłos.
    - Sam jesteś plastik. To ty łamiesz zęby jak lalka barbie łokieć. I nosisz ochraniacz! - wyzłośliwił się Drzyzga.
    - Uważaj żebyś ty od któregoś z amerykańców nie dostał w michę. Wtedy ci pójdzie klawiatura jak domino. - Kłos dalej był w szampańskim nastroju.
    Olka pojechała do Grecji z koleżanką i przestała mu zawracać głowę rychłymi zaręczynami. Kochał ją bardzo, ale od akcji ze sprowadzeniem tego całego Iskandera z Ankary, miał do niej ograniczone zaufanie.
    A właściwie spadły mu z oczu klapki i w końcu zaczął postrzegać sprawy takimi jakimi były. Olka nigdy nie była święta za jaką starała się uchodzić a jej złośliwości zaczęły mu przeszkadzać. Pierścionek zaręczynowy już od jakiegoś czasu przebywał w szufladzie jego bełchatowskiego mieszkania, ale nachodziły go wątpliwości. Jak można układać sobie życie z kobietą o tak podłym charakterze w stosunku do innych? Musi sobie to z Olą wyjaśnić bo jeżeli ona się nie zmieni to małżeństwo nie będzie wchodziło w rachubę.
    Po treningu kadrowicze rozeszli się do swoich pokoi. Martyna miała spakować sprzęt i razem z Igłą jechać już do Warszawy, ale w ostatniej chwili Stefan poprosił żeby zostali do jutra.
Nie mogła być niezadowolona z takiego obrotu sprawy, gdyż mogła wieczorem pobyć z Michałem.         Było cudownie od czasu akcji z Olką i Iskanderem unosiła się dziesięć centymetrów nad ziemią. Zachowywała się jak bohaterki powieści romantycznych i telenowel latynoskich. Zgłupiała totalnie. No jak można to inaczej nazwać? Wszystko ją cieszyło, absolutnie nic nie mogło zdenerwować, nawet fochy matki i to że ojciec przyjechał na pół roku do Polski zabierając ze sobą Nur.
    Mamusia była zwyczajnie zazdrosna o to, że Selim układa sobie życie z kobietą w wieku ich córki, poza tym złapał z latoroślą wspaniały kontakt.
    Martyna uwielbiała ojca i nadal miała matce za złe to jak potraktowała go w przeszłości. Przez nią wychowywała się u wujostwa a tak mogła mieszkać i żyć z Selimem. Matka nie miała racjonalnego powodu żeby nie kontaktować się z byłym kochankiem. Po prostu miała takie widzimisię, tak jej było wygodniej. A teraz próbowała zwtócić na siebie uwagę. Teraz zaczęło ją wszystko interesować, córka,  Kubiak, Selim i jego narzeczona.
    - Zamyśliłaś się. - Misiek wsunął się cichcem do pokoju Martyny.
    - Myślę o matce. - odpowiedziała mu a potem pocałowała prosto w usta.
    - Mhmmm. - wymruczał Kubiak. - Wolałbym żebyś myślała o mnie. Co znowu odwaliła gwiazda Dudzicka?
    - Gwiazdy Dudzickie są dwie; moja najukochańsza mamunia i jej bratanica Aleksandra. - zaśmiała się.
     - Sprecyzuję pytanie. Co odwaliła gwiazda z hollywood Dudzicka?
    - Jest zazdrosna o ojca.
    - Rychło w czas. - parsknął Misiek. - Miała szansę ćwierć wieku temu. Teraz sobie przypomniała o Selimie?
    - Ona ma go gdzieś, tylko boli ją Nur.
    - Aaaaa młodsza narzeczona eks kochanka.
    - Dokładnie. -  Maryna siadła Michałowi na kolana obejmując go mocno za szyję. - Ale ty nie będziesz szukał sobie młodsze?-wpiła usta w zagłębienie jego obojczyka.
    - Przecież mam młodszą. O całe trzy lata a gimnazjalistki mnie nie interesują. - zaśmiał się przyciągając jej twarz do swojej. Ciebie kocham.
    - Uwielbiam kiedy mi to mówisz. - pocałowała go namiętnie.
    - Czekam kiedy ty zaczniesz mi pisać miłosne wiersze jak ta ruda do sułtana. - połaskotał ją gdy się od siebie oderwali.
    - Ta ruda...- Martyna zręcznie wywinęła się z pod zasięgu rąk Kubiego. - To sułtanka Hurrem i pisała do Sulejmana. On do niej też, więc może ty byś coś dla mnie napisał?
    - Martyno!- zagrzmiał - Moja różo, mój aniele mój kwiatuszku...i
    - Buszku?- dodała.
    - A co ma do tego Buszek?- Dzik zbaraniał.
    - Buszek- kwiatuszek taki rym.
    - Raczej nie porównałbym Buszka do kwiatuszka.
    - Och a te szkarłatne rumieńce na jego licu? Są czerwone jak roże.
    - Tak a jego oczy jak fiołki. - dodał Misiek.
    - A my się kochamy jak dwa aniołki. - zakończyła Martyna rzucajac się w jego objęcia.
W tym momencie do pokoju wparował Igła z włączoną kamerą skierowaną centralnie na łóżko.
    - Aniołki pukają w stołki. - zarechotał Ignaczak. - A tu figlują dwa koziolki!

    Po dłuższych przygotowaniach reprezentacja wylądowała w Rio, skąd udali się do Belo Horizonte, gdzie mieli rozegrać kilka sparingów z lokalną drużyną Sada Cruzeiro.
Martyna ulokowała się w Rio w hotelu oddalonym o kilka przecznic od wioski olimpijskiej. W tym samym budynku mieszkali też polscy dziennikarze akredytowani na igrzyska. Podczas gdy chłopaki sparingowali z Sadą, ona miała czas na rozejrzenie się po mieście. I tak zdążyła zwiedzić Copacabanę, Ipanemę wzdłuż której mieli toczyć bój kolarze, korzystając z całkiem znośnej pogody zwiedziła też figurę Chrystusa i słynną Głowę Cukru z której rozpościerała się przepiękna panorama na "Styczniową Rzekę" jak nazywało się po portugalsku Rio.
    Po dniu pełnym atrakcji postanowiła zjeść coś w restauracji na dole, właśnie szukała wolnego stolika gdy z przeciwległej strony sali zamachał do niej Georges Matijasević- menadżer Michała.
Miała okazję go poznać gdy mieszkała u Miśka po zamachu bombowym w Ankarze.
Szatyn z rudą brodą uśmiechnął się przyjaźnie, zapraszając Martynę do stolika.
    - Nie fotografujesz w Belo Horizonte?- zapytał wprost.
    - Telewizja Polska z nimi tam pojechała, poza tym muszę się trochę rozejrzeć po Rio. Na szczęście z akredytacją i przepustką będę mogła wejść tam gdzie chcę.
    - Słyszałem, że związek wystarał się o to dla ciebie. A jakie są twoje plany na najbliższy sezon? Zostajesz w Turcji, Polsce czy jedziesz z Michałem do Japonii?
Dudzicką zamurowało. Wpatrywała się w menadżera Michała tak jakby właśnie na czole wyrosło mu trzecie oko. Michał w Japonii?
    - Że co proszę? - zapytała oszołomiona. - Jakiej Japonii? Bartek Kurek jedzie do Japonii.
    - Jedzie. Ale Michał też. Przecież po Rio podpisuje kontrakt z Panasonic Panthers w Hirakacie.
    - George o czym ty do mnie mówisz?- zapytała pobladła. - Ja nic o żadnej Japonii nie wiem.
    - W takim razie bardzo mi przykro. Zbladłaś. Może coś zjesz?- zapytał z udawaną troską.
    - Nie, dziękuje. Muszę iść mam odebrać akredytację. - powiedziawszy to wyszła z restauracji kierując się wprost do pokoju.
    Wściekłość zalewała ją od środka miała ochotę przyłożyć temu wstrętnemu Matijaseviciowi a potem Kubiakowi. Jak mógł zataić przed nią taką informację?
Najchętniej  zrobiłaby Michałowi piekielną awanturę, jednak resztką sił powstrzymała się od tego.     Ostatecznie miał teraz grać jeden z najważniejszych turniejów w życiu, więc może nie był to najlepszy moment na wydrapywanie mu oczu i wyrywanie brody. Chlapnęła sobie zatem wina z zapasów hotelowego barku, powtarzając, że jest kwiatem lotosu i tak dalej, a poza tym to jest bardzo spokojna i odbędzie z Miśkiem spokojną i rzeczową rozmowę. Bez wrzasków i kulturalnie.
    Ze sparingu Michał wrócił w całkiem dobrym nastroju. Pokonali Sadę Cruzeiro 3:1, a chociaż było trochę zgrzytów, Dzik wierzył, że wystarczy drużynę trochę naoliwić i znowu stanie się maszynką do wygrywania. Nucąc coś pod nosem otworzył drzwi pokoju i zamarł.
    Martyna siedziała w fotelu, pozornie spokojna, ale spokojem wulkanu, który przygotowuje się do eksplozji po wiekach uśpienia.
    - Możemy porozmawiać, Michale? - zapytała.
    - Możemy, Martyno - odparł Kubi, zaskoczony tym, że nazwała go Michałem. Zazwyczaj tego nie robiła. - Coś się stało?
    - Zmieniasz klub, prawda? - zapytała, starając się nie brzmieć złowieszczo. Nie bardzo jej wyszło.
    - No przecież wiesz - zdziwił się Kubiak jeszcze bardziej. - Przecież ci mówiłem, że chcę odejść z Ankary.
    - Ale nie mówiłeś, że do Japonii! - Martyna nie zdołała opanować wściekłego zgrzytu zębów.
    - A to jakiś problem? - Dzik padł na drugi fotel i wyciągnął przed siebie długie nogi.
    - Nie, skądże - odparła, z jadowitą słodyczą Martyna. - Żaden, poza tym, że zapomniałeś mi o tym powiedzieć.
    - Dlatego jesteś taka zła? - zaśmiał się Kubi. - Zapomniałem, przez to całe Rio, ale to żaden problem, zdążysz się przecież przygotować do wyjazdu...?
Martyna sapnęła jak lokomotywa parowa, wjeżdżająca pod stromą górę.
    - Nie zauważyłeś, że ja mam pracę w Europie? - warknęła. - Mam to wszystko pierdolnąć i zostać WAGsem? Bo w Japonii jako cudzoziemka szanse na robotę mam zerowe.
    - Oj tam... - mruknął Kubiak, przyznając sam przed sobą w duchu, że o paru rzeczach chyba nie pomyślał. - Przecież to nic takiego...
    - Co nic takiego?! - Martyna eksplodowała jak pocisk odłamkowy. - Co nic takiego, moja kariera?! Mam leżeć i pachnieć, bo ty masz fanaberię grać w Japonii?! No chyba cię popierdoliło!
Michała, kawalera z ognia i siarki, by użyć metafory Sienkiewicza, również trafił szlag.
    - To co, ja mam dopasowywać swoją karierę do twoich potrzeb?! - ryknął. - Wszystko ma się kręcić wokół ciebie?! Jeszcze może mam uzgodnić grafik meczów z twoim kalendarzem?!
    - No nie mogę, ty nie jesteś żaden dzik, ty jesteś tępy knur! - rozsierdzona Martyna zerwała się z fotela. - Ty nie rozumiesz, że ja nie mogę tak, o, rzucić wszystkiego i pojechać do Japonii?! I w ogóle skąd pomysł, że możesz mi planować życie?!
    - No jasne, zrób ze mnie złoczyńcę, bo cię kocham i chcę cię mieć przy sobie - warczał Misiek. - Taki ze mnie podły skurwysyn! Kasy chciałem zarobić, żebyśmy mieli z czego żyć, to się jaśnie pani nie podoba!
    - Nie przypisuj mi czegoś, czego nie mówiłam! - zawyła Martyna. - I daj se siana z tym emocjonalnym szantażem! Nie działa na mnie! Dałeś ciała z tą Japonią, rozumiesz, palancie?!
    - To co, mam podrzeć kontrakt, bo ty masz muchy w nosie?! Jesteś tak samo popierdolona jak twoja mamusia! - zawrzasnął Michał, czerwony ze złości jak burak.
Tej obelgi Martyna już nie strzymała. Chwyciła stojący na pobliskim stole wazon i cisnęła nim w Miśka. Kubiak zademonstrował szatański refleks i uchylił się, wazon świsnął mu koło ucha i zakończył żywot, rozbijając się o ścianę.
    - Bydlę! - wrzasnęła Martyna i chlusnęła na Michała winem z kieliszka. Naczyniem trzasnęła o ziemię, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi z gromkim hukiem. Wiszący obok nich obraz przekrzywił się smętnie i zakołysał

________________________________________________________________
Witajcie.
Szesnastka dla tych co czekali i się doczekali. 

Miłego czytania F&M :)













wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział XV- Czułem się jakby moje serce ugodziła płonąca żągiew...


    Weselisko dobiegło końca, wszyscy goście rozjechali się do swoich domów, państwo młodzi udali się na trzydniową podróż w Karkonosze. Bliźniaki zostały rozlokowane u dziadków w Wałbrzychu do którego udał się także Igła z rodziną.
Martyna fruwała kilka centymetrów nad ziemią, właśnie jechali z Michałem do Warszawy w której Dzik obiecał spotkać się ze swoimi rodzicami i bratem.
    - Przyjedziesz do mnie?- zapytał całując ją w usta gdy stali na światłach.
    - Trochę mi głupio. Chcesz się spotkać z rodzicami i bratem, będę się czuła obco.
    - Przecież jesteśmy razem. Nie jesteś obca, jesteś moja.
Dudzicką zalała fala gorąca. Nigdy, żaden facet tak o niej nie powiedział. Pewnie innemu powiedziałaby do słuchu, ale chciała być jego. W ustach Kubiaka brzmiało to jak najpiękniejsza pieśń.
    - Zgoda. Będę.
    - Za dwa dni wracam do Ankary. Nie wiem jak wytrzymamy bez siebie te dwa tygodnie.
    - Może polecę z tobą? - zapytała przejęta.
    - Bałbym się, że ten psychol się o tym dowie i znowu coś odwinie. - mruknął Dzik. - Mam dwa wyjazdowe spotkania o mistrzostwo i cały czas bym się o ciebie martwił.
    - Zostanę.

    Misiek odwiózł Martynę do domu wujka Adama, sam zaś udał się do swojego warszawskiego mieszkania.
Miała tam czekać na niego stęskniona rodzina i mama z wałówką w postaci wszystkich mazurków i dań, których ze względu na ślub Jagny i Wrony zjeść nie mógł.
    Martyna ledwo przekroczyła próg domu, czuła się jakoś dziwnie. Z głębi salonu dolatywały do niej strzępki rozmów prowadzonych po angielsku. To jej kuzynka Olka, która zwinęła się już w niedzielę nie pozwalając Karolowi zostać na poprawinach, rozmawiała z kimś i zaśmiewała się w głos.
    - Bardzo mi się tutaj podoba. - usłyszała męski, dobrze znany głos.
Właściwie nie musiała wchodzić do pomieszczenia gdyż doskonale wiedziała z kim zaraz przyjdzie jej się spotkać.
    Do holu wyszła jej matka, która przyjechała do Polski na plan zdjęciowy do jakiegoś hollywoodzkiego filmu, kręconego we Wrocławiu.
    - Kochanie!- wyszczebiotała nader sztucznie. - Moja córeczka wróciła!
Martyna pozwoliła się objąć, chociaż czuła się nieswojo. Matka nigdy nie okazywała wylewnie swych uczuć(jeśli jakieś posiadała).
    - Co on tutaj robi?!- syknęła młodsza z Dudzickich.
    - Alex? No przyjechał specjalnie do ciebie! Córeczko, nie mówiłaś mi, że spotykasz się z światowej sławy pisarzem! Jestem zachwycona!
    - Doprawdy? Zapomniałaś jednak powiedzieć mi że jestem córką światowej sławy fotografa a on wcale nas nie porzucił. - zakpiła Martyna. - Poza tym masz niesprawdzone informacje. Nie jestem w żadnym związku z Iskanderem. Tata zaręczył się z jego siostrą.
    - Selim nie jest twoim ojcem...To znaczy jest ale nie wychowywał cię! - matce prawie żyłka pękła na wieść, że Ergenc spotyka się z młodszą kobietą.
    - A ty mnie wychowywałaś?- zapytała gorzko.
    - Wiesz, że nie miałam możliwości wziąć cię do Stanów. Było ci źle u wujostwa? Miałaś wszystko o czym zamarzyłaś.
    - Chciałam mieć rodziców.
    - Nigdy nie związałabym się z Selimem na zawsze. Pochodzimy z różnych światów. - Edyta była wyniosła jakby miała w rodowodzie co najmniej księcia koronnego.
    - Skończ. - młodsza Dudzicka wyminęła ją wchodząc do salonu.
Iskander na jej widok zerwał się z fotela chcąc ją uściskać, ona jednak wywinęła mu się niczym węgorz.
Wujostwo spojrzeli na siebie zdziwieni a na obliczu Olki malowała się złośliwa satysfakcja.
    - Co tutaj robisz?- zapytała go najspokojniej jak umiała, chociaż w środku wszystko się w niej gotowało.
    - Przyjechałem do ciebie. - odpowiedział szczerze.
Martyna pociągnęła go za rękaw wyprowadzając z pokoju.
    - Muszę z nim pogadać na osobności.
Gdy dotarli do gabinetu wujka Adama, zatrzasnęła za nimi drzwi aż futryna zadrgała.
    - Co tutaj robisz?!- ponowiła pytanie a jej głos był ostry jak brzytwa.
    - Kocham cię!- Iskander padł jej do kolan. - Te miesiące były torturą! Czułem się jakby moje serce ugodziła płonąca żągiew. Nie mogłem spać, jeść i nic nie mogłem! Pisałem tylko! Moja następna powieść będzie o tobie!
    Martyna słuchała tego wyznania zastanawiając się czy na pewno jej się to nie śni. Ten facet całkiem zdurniał!
    - Wstawaj! - odsunęła się jak od zarazy. - Czy ty jesteś normalny?!
    - Miłość to obłęd! Jestem obłąkany przez ciebie!- ciemne oczy Iskandera przewiercały ją na wskroś.
    - Skąd znasz mój adres?! - wrzasnęła.
    - To nieistotne, liczy się tylko nasza miłość! - podskoczył jak wyrzucony sprężyną, łapiąc jej ręce i ciągnąc ją ku sobie. - Oszaleje jeśli cię nie pocałuje!
W pomieszczeniu słychać było trzask. To Martyna zdzieliła niechcianego amanta prosto w policzek.
    - Odsuń się! Ja mam chłopaka!
    - Tego polskiego brodacza?! To plebs, nie jest godzien ciebie!
    - A ty jesteś porąbany. Masz w tym momencie wstać i opuścić mieszkanie mojego wujka...
Iskander pocałował ją chcąc wedrzeć się językiem do wnętrza jego ust. Martyna z całej siły kopnęła go w krocze, gdy zgiął się niczym scyzoryk wyrżnęła go z łokcia w kark.
    Brat Nur upadł na dywan jak rażony gromem a Martyna wybiegła z domu wujostwa jakby gonił ją sam rogaty.
    Schowawszy się za chudym żywopłotem, oddzielającym chodnik od jezdni kilka domów dalej, drżącymi dłońmi sięgnęła po komórkę i wybrała numer Dzika.
     - Martynaaaaa! - zawył na całą ulicę Iskander. Psy zaczęły szczekać w kilku miejscach. - Martynaaaaa, ja cię kochaaaaaaam!
    - Misiek, on tu jest! - Martyna wyszeptała w słuchawkę, nie spuszczając oka z kuśtykającego środkiem jezdni Iskandera. - Iskander jest u mojego wujka! Uciekłam mu, goni mnie!
    - Kurwa - usłyszała w odpowiedzi. - Jadę do ciebie!
    - Martynaaaaa! Miłości mojaaaaaa! - zawył Iskander., teraz bliżej.
    Kubi rozłączył się, a Martyna, zgiąwszy się w pół, przebiegła pod osłoną tego nędznego żywopłotu kilkanaście metrów, po czym zanurkowała do czyjegoś śmietnika, ogrodzonego murem i nakrytego daszkiem. Drzwiczki od ulicy, wykonane z desek, były szczęśliwie niedomknięte, więc Dudzicka wśliznęła się w niezbyt przyjemnie pachnącą ciemność, po czym, oparłszy plecami o kubeł, zamknęła drzwi za sobą.
     Michał porzucił niedojedzone frykasy i zdumioną rodzinę, której obiecał wszystko wyjaśnić później i łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości pojechał do Dudzickich. Mieląc pod nosem wszelkie znane mu przekleństwa, skręcił na właściwe osiedle, potem we właściwą ulicę, po czym wyhamował z wizgiem opon, bo przed maską wyrósł mu Iskander, szarpiący się z wujem Martyny, przy czym starszy i nie trawiony szałem Adam wyraźnie nie dawał sobie rady z rozszalałym amantem.
    Kubi wyskoczył z samochodu i runął na Iskandera niczym prawdziwy, szarżujący dzik. Zanim ktokolwiek zdołał się obejrzeć, zaprawił znienawidzonego Skafandera prawym sierpowym w zęby, poprawił lewym z drugiej strony, po czym wykończył dyszlem w żołądek. Turek wypuścił z uścisku wuja Adama i zwinął się na asfalcie w kłębek.
Bez krzty litości Michał podniósł Iskandera za ciuchy do góry.
    - Co ty, koralu złoty, się do Martyny przypierdalasz? - zapytał rzeczowo. - Ona cię, kurwa, nie chce, nie zauważyłeś?
    - Ja ją kocham - stęknął Iskander. Z pękniętej wargi ciekła mu krew. - To przeznaczenie.
    - No chyba cię suty drą - prychnął Michał. - Masz się od niej odjebać raz na zawsze, rozumiesz?
W odpowiedzi Iskander zdzielił go pięścią w ucho. Panowie potoczyli się w zwarciu po ulicy, ale  prowadzący rozrywkowy tryb życia pisarz, nawet napędzany szaleństwem, nie miał szans z silnym, wysportowanym i zionącym furią Kubim. Po chwili Misiek siedział na nim okrakiem, trzymając go za szyję.
    - Michał, zostaw! - ryknęła Martyna gromko.
Kubi zwolnił uścisk i obejrzał się, w sam czas by zobaczyć, jak jego ukochana wypada ze śmietnika.
    - Ona ma rację - rzekł smętnie Adam, który dopiero doszedł do siebie. - Uszkodzisz tego wariata, a odpowiesz jak za człowieka.
Po namyśle Michał zlazł ze sponiewieranego Skafandera i postawił go na nogi.
    - Słuchaj no mnie uważnie, skurwysynu - rzekł do rywala głośno i wyraźnie. - Spierdalaj stąd w podskokach i nie waż się nigdy więcej zbliżyć do Martyny. Jeden włos z głowy jej spadnie, a ci nie daruję, rozumiesz? Rybki w Bosforze tobą nakarmię, ty zjebie!
W jego oczach płonęła taka furia, że Iskander, mimo wszystko, się przestraszył.
    - No już! - ponaglił Michał. - Jazda na Okęcie i adiu fruziu! Żebym cię tu więcej nie widział!
Sponiewierany Iskander posłusznie rzucił się do biegu. Ten Polak był naprawdę niebezpieczny.
Tymczasem Dzik chwycił w objęcia Martynę.
    - Nic ci nie zrobił? - zapytał.
    - Nie, nic - odparła z ulgą. - Dobrze, że jesteś.
Wracający z drobnymi zakupami dla Oli Karol zatrąbił na zastygłą na środku jezdni grupę.
    - A co tu się stało? - zapytał zdumiony przez otwarte okno samochodu.
Misiek rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Kto dał adres Martyny temu zjebanemu Skafandrowi? - zaindagował.
    - Poczekaj, pogadamy w domu - rzekł Kłos.
Nie wypuszczając Martyny ani na chwilę z objęć Michał wkroczył do domu, za nim zaś szedł wujek Adam oraz Karol.
    - Skąd ten pojebaniec miał adres Martyny? - zapytał Dzik bez wstępów, tocząc wściekłym okiem po obecnych.
    - A co to cię obchodzi? - odpyskowała z mety Ola.
Michała szlag trafił na miejscu.
    - A jak myślisz? - warknął jadowicie. - Pewnie ty mu zakablowałaś, co? Bawi cię, że Martyna musi się po śmietnikach chować?
    - Nawet jeśli dałam, to co? Korona jej z głowy spadła, że z nim pogadała? - Olka wzruszyła ramionami.
    - Przecież Ola nie miała nic złego na myśli - wtrącił Karol.
    - Jasne - mruknęła Martyna. - Niewinna jak zwykle.
Michał wywrócił oczyma.
    - Karol, przypomnij mi dlaczego związałeś się z taką idiotką?- zapytał zjadliwie Dzik.
    - Nie wiem. - odpowiedział zszokowany Kłos. - I chwilowo nie chcę się nad tym zastanawiać. - powiedziawszy to wyszedł z domu Dudzickich.
    - Przepraszam za moją córkę. - wuj Adam był mocno zmieszany. - Za bardzo ją rozpuściliśmy.
Olka płonąć ze złości wybiegła z salonu.
    - My też już pójdziemy. - Misiek nie wypuszczając Martyny z objęć podał rękę ojcu Olki.
    - Masz zamiar zostać u pana Kubiaka?- mamunia wtrąciła się do rozmowy.
    - Mam zamiar. Nie muszę pytać cię o pozwolenie. - mruknęła jej córka.
    - Ależ oczywiście że nie musisz. - Edyta posłała Michałowi olśniewający uśmiech, jednak on tylko się wzdrygnął. Ta kobieta to modliszka. Jakim cudem była rodzoną matką kogoś tak wspaniałego jak Martyna? Może Olka to jej córka?
    Wyszli z domu  w milczeniu. Martyna nie odzywała się przez całą drogę na Mokotów, gdzie znajdowało się nowe mieszkanie Michała.
    Rodzina Kubiaków zdążyła ewakuować się zostawiając tony jedzenia dla Miśka. Dzik niczym prawdziwy kogut domowy nie pozwolił dziewczynie sobie pomóc, zamiast tego usadowił ją na kanapie w salonie, sam zaś przyniósł talerz wypełniony smakołykami. Znajdowały sie na nim kruche babeczki wypełnione owocami i budyniem, dwa rodzaje makowca, sernik rosa, kawałki babki ze skórką pomarańczową i lukrem a do tego wino roboty jego ojca.
    - Chcesz mnie utuczyć?- zapytała Martyna gdy wsunął jej do ust babeczkę. Poczuła słodki budyń, winogrona, cząstki pomarańczy i borówek amerykańskich. - To pyyyyychne. - powiedziała z pełnymi ustami.
    - Chcę tylko o ciebie zadbać. - rzekł poważnie a jego morskie oczy taksowały jej twarz.
    - Dbasz. Aż nadto. - odpowiedziała dotykając dłonią jego zarośniętego policzka.
    - Nigdy nie będzie mi mało. - przymknął powieki poddając się pieszczocie jej dłoni, mruknął jak zadowolony kot.  Oparł się o zagłówek przestronnej sofy, pociągając ją na siebie.
    Martyna usiadła na nim okrakiem obdarzając go niezliczoną ilością delikatnych pocałunków. Dłonie Michała spoczęły na jej talii, powoli i systematycznie wsuwając się pod jej bluzkę. Ona zaś pochylała się nad nim a końce jej włosów łaskotały tors i szyję siatkarza.
    Jej usta opadły na jego usta i zaczęli się całować tak zachłannie, jakby od tego zależało ich życie.
Ich garderoba fruwała po pomieszczeniu, ostatnim elementem były białe koronkowe majtki Martyny, które Michał cisnął za siebie a te niczym biały gołąb poszybowały majestatycznie w górę i opadły na klamkę od okna.
     Świat przestał istnieć, gdy Michał wszedł w nią w dzikim zapamiętaniu, całkowicie zapominając o tym co wydarzyło się po południu. Martyna otoczyła jego szczupłe biodra swoimi nogami, przytrzymując go bliżej siebie. Razem dążyli  do czegoś co bezlitośnie miało ich spopielić. Martyna zamknęła oczy czując jak jej ciało przeszywa słodki ból spełnienia, zaraz za nią szczyt osiągnął Michał. Czuła jak opada na nią mocno trzymając w ramionach. Po chwili błogostanu, czegoś co kołysało ich jak morskie fale, Dzik przetoczył się na bok przyciągając ją do siebie. Jeszcze nie do końca świadomy szepnął;
    - Jeśli to nie jest miłość to chyba oszalałem. Kocham cię.
Z ust Martyny wyrwał się urwany szloch.

________________________________________________________________
Witajcie! 
Lądujemy z kolejną częścią zupełnie znienacka jak majtki Martyny i hiszpańska inkwizycja. Miało nie być w tym tygodniu, bo zajęte jesteśmy okrutnie, ale dla Dzika zrobiłyśmy wyjątek.
Miłego czytania! I niech płonąca żągiew będzie z Wami! 

                                                                F&M :) 







poniedziałek, 18 lipca 2016

Rozdział XIV - Poszli jak Dzik w żołędzie!


     Martyna spłoniła się niczym dziewiętnastowieczna dziewica, gdyż nie wiedziała czy Dzik żartuje czy mówi poważnie.
Między obojgiem iskrzyło bardziej niż w gniazdku elektrycznym a powietrze między nimi można było kroić nożem.
Pytanie Dzika zawisło w powietrzu i na czas wesela Jagny i Andrzeja zostało bez odpowiedzi.
    Tymczasem weselicho rozpoczęło z trzaskiem dwóch kieliszków rozbitych o brukowany podjazd przed hotelem.
Goście huknęli gromkim sto lat, orkiestra rozbrzmiała instrumentami a rozochocony Wrona wbił się w usta swej małżonki. Jakiś czas potem podano obiad, najpierw uraczono gości wiejskim rosołem, później zaś na stoły wjechały przeróżne mięsiwa, sałatki i dodatki obiadowe.
    - Ile tu glutenu...- mamrotała pod nosem pani Lewandowska, którą usadzono na wprost Ignaczaków.
Iwona wywróciła oczami, elegancko nabijając na widelec solidnie wypieczonego devolay'a.
Anka w tym czasie pałaszowała deser składający się z owoców polanych jogurtem i zasypanych jagodami goji.
    - Zawsze zaczyna pani od deseru?- Igła spojrzał na to ze zgrozą.
    - Tak powinno się jeść. - odpowiedziała sucho Anka. - Zaczynanie od obiadu to błąd żywieniowy.
    - Mamo, dlaczego ty zawsze każesz nam najpierw zjeść obiad a później deser?- zapytał ciekawsko Sebastian.
Manoline i Dominika nadstawiły uszu.
    - Syneczku, gdybyście zaczęli od deseru nie zjedlibyście obiadu.
    - To co? Pani mówi że deser jest zdrowy...
    - Tylko owoce i bezglutenowe desery.
    - A ciasto czekoladowe?- chciała wiedzieć Manoline.
    - A makowiec i jabłecznik?- dopytywała Dominika.
    - Jeśli są bez jajek.
    - A jak kura jest wybiegana?- drążyła młoda Ignaczakówna.
    - Jaka?- zdziwiła się Anka.
    - No taka co sobie biega po podwórku i dziobie. - odpowiedziała dziewczynka.
     - Jaja są niezdrowe. - pouczała dietetyczka.
    - Anka, jesteśmy na weselu. - Lewy stracił cierpliwość. - Nie czas udzielać ludziom rad dietetycznych.
     W dalszej części stołu zabawa zaczynała się na dobre. Karollo czyli samozwańczy podczaszy polewał wódkę do kieliszków, ku ogólnej uciesze wszystkich.
    - No w końcu jeden dzień kiedy można sobie chlapnąć. - rzekł nieco filozoficznie Zbigniew.
    - Zbysiu od wódki rośnie bebzon. - Ruda poklepała małżonka po miejscu w którym bardzo nie chciałaby, żeby pojawiła się  oponka a juz ze zgrozą przyjęłaby bojler.
    - Eeee tam od czasu do czasu łyknę se koło lasu. - zaśpiewał Zbigniew.
    - No to chluśniem bo uśniem!- Zati tak szybko wstał iż omal nie wywróciłby się razem z krzesłem.
    Igła widząc że tamta część bawi się lepiej czym prędzej włączył kamerkę i wraz ze swym szklanym okiem poleciał uwieczniać imprezkę.
    Olka - kuzynka Martyny obserwowała ją niczym cerber. Wiedziała jak Kubiak patrzy na młodszą Dudzicką z zazdrością. Ona była z Karolem już tyle lat, planowali ślub w niedalekiej przyszłości, ale nie czuła już wielkiego pierdolnięcia. A ci dwoje? Aż iskrzy między nimi.
    W Kubiaka jakby coś wstąpiło, bo nie wypuszczał Martyny z rąk, przez chwilę nie chciał nawet by zatańczyła z panem młodym. Musiała go solidnie kuksnąć pod żebra, by przypomniał sobie na jakiej uroczystości się znajduje i kto tu jest bohaterem wieczoru.
Z wyraźną niechęcią przekazał zatem Martynę w objęcia Wrony, sam zaś usiadł i obserwował co się dzieje.
Orkiestra, stosownie do miejsca ludowa, zapodawała żywiutką poleczkę, Andrzej pląsał z wielkim rozmachem, niemal zamiatając Martyną po ścianach, Igła zaś z zapałem kręcil jego wyczyny taneczne.
    - Andrzejku, do Tańca z Gwiazdami kiedy się zgłosisz? - zakpił Zbigniew.
    - Jak ty pójdziesz do "Rolnik szuka żony"! - odciął się Andrzej.
    - Jako rolnik? - zainteresował się Szalupa, obtańcowujący właśnie pannę młodą.
    - Nie, jako żona! - wyjaśnił Wrona, jednocześnie okręcając Martynę jak frygę.
Towarzystwo wybuchło radosnym śmiechem, nieomal zagłuszając orkiestrę.
    Wesele trwało dalej. Orkiestra zasygnalizowała wjazd tortu i goście wrócili z parkietu do stołu. Tort był malinowy i arcysmaczny, jak zgodnie stwierdzili goście, wyłamała się tylko Anna Lewandowska która stanowczo odmówiła spożywania smakołyku.
    - W tym jest gluten, kazeina, laktoza, jajka, cukier - wymieniała z obrzydzeniem. - Jak można to jeść!
    - Jak to jak? - zdziwił się bardzo Stefan. - Ze smakiem!
Sięgnął po widelczyk i po chwili cała rodzina Antigów demonstrowała jak można i należy jeść dobry tort.
Robert wyciągnął rękę po wzgardzony przez żonę kawałek tortu, jednak błysk w oczach Anny był wręcz morderczy.
    - Tylko spróbuj to zjeść, a będziesz spał na podłodze - wysyczała.
Lewy posłusznie opuścił rękę i spojrzał na tort wzrokiem zbitego spaniela.
    Po konsumpcji torciku na sali zrobiło się sennie i leniwie. Orkiestra grała jakiegoś przytulańca, światła na parkiecie przygasły, przy stołach toczyła się niespieszna rozmowa.
Martyna i Kubi kołysali się w rytm muzyki, przytuleni do siebie. Ona złożyła głowę na jego piersi, on zaś nie mógł się powstrzymać i najpierw ukradkowo całował jej włosy, a potem, znacznie mniej ukradkowo, jej usta.
    Wreszcie, jakby wiedzeni telepatią, wymknęli się bez słowa z sali weselnej, przemknęli korytarzami i wsiedli do windy, gdzie, ledwie drzwi się zamknęli, jęli się całować jak szaleńcy. Kubi na oślep wcisnął guzik piętra i winda ruszyła.
    Kiedy się zatrzymała, a drzwi otworzyły się z cichym pufnięciem oboje byli już potargani i z garderobą w nieładzie. Misiek miał rozwiązaną muchę i koszulę wyłażącą białym jęzorem z portek oraz przekrzywione okulary, Martyna zaś kieckę podciągniętą z jednej strony i zaczepioną rąbkiem o koronkę majtek.
    Michał poprawił okulary, chwycił ukochaną na ręce i niemal pogalopował w stronę pokoju. Pobłogosławił klucze magnetyczne, wymagające tylko machania kartą, otworzył drzwi, nie wypuszczając Martyny z objęć (i nie przestając jej całować), zamknął je kopnięciem, cisnął kartę gdzieś, zdaje się, że na podłogę i złożył ukochany ciężar na łóżku.
    - Już nie mogłam wytrzymać - zamruczała Martyna, rozpinając mu koszulę. - Przez cały wieczór miałam ochotę się na ciebie rzucić.
    - Ja na ciebie też - wymamrotał Misiek, walcząc z  zamkiem błyskawicznym na jej plecach.
Nie ma takiego zamka, który by nie ustąpił przed szarżującym Dzikiem, wiec po chwili suknia Martyny wylądowała na podłodze, zaraz obok koszuli Michała.
Dzik spojrzał na Martynę, leżącą na łóżku w samej tylko bieliźnie i pończochach. Zachwyt odebrał mu na chwilę zmysły, a kiedy wróciły,  Michał jednym gestem pozbył się spodni, drugim zaś skarpet, bo gdzieś w zakamarkach mózgu kołatało mu przypomnienie, że nie ma bardziej kretyńskiego widoku, niż goły facet w skarpetach.
    Po chwili do porozrzucanej po pokoju odzieży dołączyła bielizna obojga, Michał jednak nie zamierzał się spieszyć. Pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł, ale nie wtedy, gdy trzeba ukochaną kobietę zabrać do nieba bram.
Smakował przeto jej ciało wolno i z namaszczeniem, centymetr po centymetrze, tymczasem jej dłonie zwiedzały mapę jego umięśnionego ciała. Oddechy rwały się, jęki dobywały się z gardeł, gdy wzlatywali wspólnie coraz wyżej i wyżej.
    Kiedy wreszcie w nią wszedł, rozkosz była tak obezwładniająca, że Martyna miała wrażenie, że zaraz eksploduje. Nie eksplodowała, mimo, że rozkosz stawała się coraz silniejsza, aż wreszcie  Martyna mogła tylko trzymać się kurczowo pleców Michała i wykrzykiwać jego imię w nieskończoność, aż wszystkie bramy Niebios otwarły się dla obojga równocześnie.

    Podczas gdy Martyna i Misiek przeżywali najpiękniejsze momenty w swoim życiu, weselisko na dole weszło w fazę decydującą, czyli podziękowania dla świadków, rodziców, dziadków i tradycyjne rzucanie muchami czy welonami. Jako, że Jagna welonu nie posiadała postanowiła rzucać podwiązką, błękitną, koronkową i filuterną.
    - Gdzie jest Kubiak i Martyna?- zdziwił się Karol. - Przydałaby nam się jakaś konkurencja. - spojrzał na Olę.
    - A skąd ja mam to wiedzieć?- wydęła lśniące od błyszczyka usta. - Pewnie gdzieś wyleźli.
    - Ja ich widziałem. - odezwał się Szalupa. - Jak wymykali się w stronę foyer i wsiedli do windy.
    - To może chodźmy po nich?- zapytał Grzesio Łomacz zabawnie poruszając brwiami.
    - Prrrrr okiełznajcie swe rumaki, panowie. - Możdżonek przemówił niczym Rysiek Petru na wiecu wyborczym. - Nie przeszkadzajmy im.
    - Pewnie, bo jeszcze zobaczymy kubiakowego rumaka i ktoś zemdleje a inny dozna palpitacji serca. - zarechotał Kadziu.
    - Boże nie na moim weselu...- załamał się Wrona. - I nie przy kobietach.
    - A to co my nie wiemy do czego służą rumaki?- zapytała złośliwie Ruda. - Ja jednego nawet hoduję. - w zielonych oczach pani Bartmanowej zabłysły iskierki przekory.
    - A chlamydię w łazience macie?- chciał wiedzieć Igła.
    - Drodzy państwo...- konwersację przerwał im aksamitny głos wodzireja. - Zapraszamy na parkiet panią i pana Wronę oraz niewiasty i kawalerów stanu wolnego.
    - Galopujemy...- zachęcał Bienio.
    - I poszli...jak Dzik w żołędzie. - zachichotał Igła.
    - Chyba Dzik w Martynę...- zarecholił mu do ucha Kadziu.

    Tymczasem ponad dwa tysiące kilometrów dalej w Ankarze, Iskander nie mógł zasnąć. Dochodziła trzecia nad ranem a on dalej wlewał w siebie kolejne kieliszki brandy.
    Alkohol wcale nie chciał ukoić pożaru szalejącego w jego duszy, jeszcze bardziej wzniecał ogień palący go od środka.
Nie mógł wytrzymać tego że Martyna nie wróci w najbliższym czasie do Ankary. Jej uroczy tatulek otwierał studio fotograficzne w Warszawie i wysłał ją do nadzorowania wszystkiego. Naukę w Ankarze zakończyła z początkiem kwietnia a pracę magisterską mogła pisać w każdym miejscu na świecie. W dodatku Nur nabrała wody w usta i po przeprowadzce do Ergenca nie chciała z nim gadać a tym bardziej podać namiarów na Martynę.
    - Daj jej spokój. - powiedziała tylko.
    Jak bardzo ona go nie rozumiała. Martyna utkwiła w jego duszy jak płonący cierń. Wiedział, po prostu wiedział, że są sobie przeznaczeni, że ich związek byłby nie tylko połączeniem ciał, ale i astralnym połączeniem dusz, tymczasem świat jakby się sprzysiągł, żeby mu ją odebrać.
     Ale Iskander w swym mniemaniu był prawdziwym mężczyzną Orientu, osmańskim wojownikiem, spadkobiercą duchowym Sulejmana Wspaniałego i nie zamierzał się poddawać. Zdobędzie ją, tak jak Sulejman zdobywał kolejne połacie Europy!
    W sukurs przyszła mu całkiem niespodziewanie paląca zazdrość Oli Dudzickiej. Szlag ją po prostu trafiał, Olę nie zazdrość, na widok Martyny, pławiącej się w szczęściu, w dodatku u boku jednego z najpopularniejszych siatkarzy w Polsce. Nawet ciotka Edyta, pierwsza do krytykowania swej córki, tym razem pochwaliła jej wybór. W dodatku Kubiak był tak na nią napalony, że niemal iskry z nozdrzy wypuszczał, a może i nawet rżał po kątach. Zaraz, czy Dziki rżą? Tego Ola nie wiedziała, postanowiła za to zepsuć nieco szczęście kuzyneczki. Wymknęła się zatem z wesela, siadła w jednej z kanap w lobby, wyciągnęła smartfona i jęła grzebać w internecie.
    Historię szalonego Skafandera - Iskandera znała dobrze, głównie od Karola, podobnie jak jego nazwisko. Jako że był on dosyć znanym pisarzem, zlokalizowanie go na facebooku nie zajęło Oli zbyt wiele czasu. Napisanie wiadomości, zawierającej dokładny adres zarówno aktualnego miejsca zamieszkania Martyny, jak i studia tego całego Ergenca, trwało jeszcze krócej. Wreszcie z szatańskim chichotem nacisnęła "wyślij".
    Gdyby Martyna wiedziała, co czyni jej kuzynka, zapewne wpadłaby do lobby i wydarła jej z głowy pewną ilość kłaków, prawdziwych i sztucznych (zagęszczające pasemka były pilnie strzeżoną tajemnicą Oli). Ponieważ nie wiedziała, mogła leżeć w stanie absolutnej błogości na wielkim łożu, wsparta na piersi Michała.
    - Mówił ci ktoś, że jesteś cholernie piękną kobietą? - zapytał Dzik, któremu szeroki uśmiech nie schodził z twarzy.
    - I nawzajem - odparła Martyna. - To znaczy nie jesteś kobietą, ale cholernie pięknym facetem. Chętnie bym ci zrobiła sesję nago.
    - Nago? - prawa brew Kubiego zadrgała niepokojem.
    - No... Tak jak sobie ostatnio robił jeden siatkarz.. - rozmarzyła się Martyna. - Conte chyba. Nago i w ruchu. Byłbyś cudowny!
Michał postanowił sobie, że jak tylko spotka Facu, da mu w mordę za głupie pomysły.
    - Wiesz co... - mruknął, głaszcząc nagie plecy Martyny. - Nago wolałbym nie...
    - Ty pruderyjny Dziku - zaśmiała się, całując go w usta.
    - Ej, kiedy jestem pruderyjny to jestem! - rzekł, przewracając ją na plecy i nakrywając swym potężnym ciałem. - Pokazać ci, że teraz nie?
    - Zademonstruj - zażądała Martyna, całując go ponownie. - Tylko dokładnie i powoli, żebym nic nie przeoczyła.
    - Tak jest proszę pani - mruknął Kubi, zabierając się do całowania jej szyi. - Bardzo dokładnie i powoli...

______________________________________________________________
Witajcie! 
Naczekałyście się miesiąc, ale stwierdziłyśmy iż najwyższa pora wstawić rozdzialik.
Życzymy miłego czytania! 

                                                      Fiolka&Martina :)









piątek, 17 czerwca 2016

Rozdział XIII - Ożenisz się z wujkiem Dzikiem?



    Nur, która od razu po wyjściu Selima z restauracji wsiadła w taksówkę, dotarła do domu w chwili gdy samochód Ergenca znikał z podjazdu.
Przekraczając próg domostwa stanęła niczym biblijna żona Lota. W holu rozgrywały się iście dantejskie sceny, szafka na buty była wywrócona, szklany wazon z komody roztrzaskany w drobny pył a u szczytu schodów leżał Iskander z zakrwawioną twarzą i do połowy opróżnioną butelką whisky.
    - Iskander, na Allaha wszechmogącego co ci się stało?- zapytała zszokowana.
Brat podniósł głowę posyłając Nur pijacki uśmiech.
    - A sso? Nie widać? - zapytał bełkotliwie.
Zaraz po wyjściu Selima i Martyny pociągnął kilka tęgich łyków z wcześniej rozpoczętej butelki a wszystko po to żeby się znieczulić.
    - Kto ci to zrobił? - pytała wstrząśnięta nie rozumiejąc o co chodzi.
    - Taaatuś Martyny! Tffffój Selimek...- wybełkotał.
    - Jaki znowu tatuś?!
    - Nie fiesiałaś?- zapytał. - On jest jej ojcem! Ten sssstary dziad sapłodnił Polkę! I ssso łyso ci?
- Nie rozumiem o co ci chodzi, ale w tym momencie to nie ma znaczenia. Jedziemy na pogotowie! - zarządziła.
    - Nie jadę! Tak będę leżał!
    - Jedziesz!- siostra wkurzyła się nie na żarty. - Jeśli nie wstaniesz to zaciągnę cię sama!

    Mecz skończył się szybkim 3:0. Zaniepokojony nieobecnością Martyny Kubiak próbował się do niej dodzwonić, jednak na próżno. W słuchawce za każdym razem odzywała się poczta głosowa.
    Cokolwiek już zdenerwowany, pojechał do Aksoyów. Otworzyła mu blada jak ściana Nur, a epicki bajzel za jej plecami wręcz bił w oczy.
    - Gdzie jest Martyna? - zapytał Misiek bez wstępów, oczywiście po angielsku. - I co tu się stało?
    - Iskanderowi odwaliło, zamknął Martynę, bo chciała iść na mecz - wyjaśniła Nur.
    - No chyba mu zajebię - zawarczał Michał po polsku.
    - Co proszę? - zdziwiła się Nur. - Martynie nic się nie stało, Selim ją wyciągnął i zabrał do siebie.
Dzik wyglądał jakby z uszu miała mu zaraz trysnąć para.
    - Jaki znowu Selim? - ryknął. - I gdzie jest ten cały Ska... Iskander?
    - Iskander jest w szpitalu, bo się pokaleczył jak robił tę demolkę - odpowiedziała Nur. - A Selim, to Selim Ergenc, czekaj, mam jego wizytówkę z adresem...
    - Ten profesor! - oświeciło Miśka. - Dzięki!
Chwycił wizytówkę i zanim Nur zdążyła dokończyć wypowiedź, Michał już startował z piskiem opon. Do domu Ergenca zajechał w tempie w pełni godnym Szybkich i Wściekłych, stwierdzając przy tym, że jeśli profesorek też startuje do Martyny, to on, Dzik, nie ręczy za siebie.
    Drzwi domu profesora były otwarte, Misiek wparował więc bez pukania. Może i załadowałby się od razu na salony, gdyby nie usłyszał rozmowy, dobiegającej z najbardziej reprezentacyjnego pomieszczenia profesorskiej siedziby.
    - ...nie wiedziałem, że mam dziecko - mówił Selim smętnie. - Ona nic mi nie mówiła o ciąży.
Oho! Dzieciaty! I na litość bierze! Dzik zgrzytnął zębami. Zaraz mu pokaże litość, cwaniaczkowi jednemu!
    - Nie wiedziałeś? - Martyna była wyraźnie wstrząśnięta.
    - Widzisz, ja i twoja matka poznaliśmy się na studiach. To był burzliwy, upojny romans, który skończył się, gdy dobiegł końca mój pobyt w Polsce. Pisałem potem listy do Edyty, ale nigdy nie odpisała. Myślałem, że o mnie zapomniała. Dopiero gdy przyjechałaś na praktyki i zobaczyłem jej zdjęcie w twoim portfolio... Poskładałem fakty i domyśliłem się prawdy... A ona nie zaprzeczyła. Jestem twoim ojcem. Taka jest prawda.
    - Dolej mi tej whisky, proszę - głos Martyny wyraźnie drżał. - To chyba trochę za dużo wstrząsów naraz.
    - Zaraz - Kubi, zapomniawszy ze szczętem o dobrych manierach, wkroczył do salonu.- Jak to pan jest ojcem Martyny?
Selim spojrzał na niego nieufnie.
    - A kim ty jesteś, młody człowieku, oprócz tego, że siatkarzem?
    - Twoim potencjalnym zięciem - powiedziała Martyna słabo, po czym pociągnęła tęgi łyk whisky.
    - I dlatego żywo mnie obchodzi dobrostan Martyny - oznajmił Kubi stanowczo. - Nie rozumiem co tu się dzisiaj dzieje!
    - Skafandrowi zaciął się suwak - whisky wyraźnie zaszumiała w głowie Martyny. - W mózgu. Odwaliło mu na całą kitę. I przy okazji wyszło na jaw, że mój profesor jest także moim ojcem, który wcale nie porzucił mnie prenatalnie.
    - Ja się chyba też napiję. - jęknął słabo Misiek. - Czy mógłbym prosić o kieliszek czegoś mocnego?
    - Pewnie. - odpowiedział Selim.

    Jakąś godzinę później domu Ergenca pojawiła się Nur a ten bez zbędnych informacji opowiedział mu jak się sprawy mają.
Aksoyówna ledwo nie mogła przetrawić tej informacji. Jej facet był ojcem jej przyjaciółki?
    - Czujesz dalej coś do jej matki?- zapytała pełna obaw.
Ergenc spojrzał na nią swymi błękitnymi, przepastnymi oczami.
    - Co najwyżej wstręt. - rzekł poddenerwowany. - Zrozum, ta kobieta pozbawiła mnie bycia ojcem na niemalże ćwierć wieku! Nie widziałem jak moja córka się rodzi i dorasta. Nie nauczyłem jej jeździć na rowerze nie kupiłem pierwszego samochodu. Nie widziałem jak zdaje egzaminy. - schował twarz w dłonie.
Nur podeszła do niego przytulając go najmocniej z całych sił.
    - Ale będziesz ją miał przez resztę swojego życia. - pocieszała głaszcząc go po plecach. - Poza tym Martyna odziedziczyła po tobie talent do fotografii, sam powiedziałeś że to twoja najlepsza studentka.
     - Nur...- zapłakał profesor. - Wiesz że straciłem coś nieodwołalnie i że my razem nigdy nie będziemy mogli mieć dzieci? Powiedz mi po co ci taki stary i bezużyteczny facet?- zapytał.
Turczynka odsunęła się od niego biorąc się pod boki.
    - Nigdy, ale to przenigdy nie mów o sobie stary a tym bardziej bezużyteczny! - zagroziła. - Jesteś miłością mojego życia i jesteś mi bardzo potrzebny! A dzieci możemy adoptować, jeśli tylko będziesz tego chciał.
     Cokolwiek wstawioną łyskaczem Martynę zabrał Kubi, twierdząc, że po wstrząsach należy jej się odpoczynek i już on o to zadba. Martyna nie oponowała, gdyż było jej w gruncie rzeczy wszystko jedno.
    - Do dupy to wszystko - jęknęła, opadając na kanapę w Miśkowym salonie. - Pieprzę takie życie!
Michał wystawił głowę z kuchni, gdzie przygotowywał herbatę.
    - Jakie? - zdziwił sę.
    - No takie! Jak nie bomba, to pomylony Sweter... nie, zaraz, Skafander, jak nie Skafander, to nagłe rewelacje jak z meksykańskiej telenoweli! Ja pieprzę takie coś!
Dzik wyłonił się z kuchni, taszcząc przed sobą tacę, na której znajdowały się szklanki z herbatą, cukiernica i kopiasta miska truskawek.
    - Proszę, herbatka i coś na poprawienie nastroju - rzekł, stawiając cały nabój na stole.
Martyna zrobiła minę człowieka, który spalił sześć wsi i przymierza sę do siódmej.
    - Nic mi dzisiaj nie poprawi humoru - wymamrotała.
    - Nic? - Misiek usiadł obok niej.
    - Nic.
    - A ja myślę - Dzik objął ją jednym ramieniem, wolną ręką zaś sięgnął po truskawkę, którą zamaczał w cukrze. - Że masz zajebiste życie. No bo zobacz: jesteś świetną fotografką, masz zarąbistego nauczyciela, który jest także twoim ojcem, praktyki w egzotycznym kraju, żyć nie umierać!
    - Też mi plusy - parsknęła Martyna, ale wyglądała odrobinę mniej ponuro. - Moja matka wpierała we mnie, że ojciec nie chciał mnie znać! Porzucił mnie zanim się urodziłam!
Misiek pożarł ze smakiem truskawkę.
    - Ale teraz już wiesz, że nie porzucił, wręcz przeciwnie nawet - zauważył pogodnie. - Truskaweczkę?
Obtoczył kolejny owoc w cukrze i podał Martynie. Tak przy tym spojrzał słodko, że dziewczynie coś w środku zmiękła. Otworzyła usta i pozwoliła włożyć w nie owoc, pachnący słońcem, słodyczą i odrobinę Kubiakiem.
    - Poza tym - rzekł Misiek, przytulając do siebie mocniej Martynę. - Nie wspomniałem twojego największego plusa.
    - Jakiego? - zapytała, moszcząc głowę wygodnie na jego szerokiej piersi.
Dzik ze spokojem pochłonął kolejną truskawkę.
    - Mnie! - rzekł po prostu. - Masz mnie, a ja cię będę bronił przed Skafandrami z zaciętymi suwakami.
Martyna uniosła się nieco i popatrzyła na niego.
    - Mmmm - zamruczała. - To brzmi słodko. A'propos słodko, wiesz, że masz cukier w brodzie?
    - Gdzie? - Michał przegarnął zarost wolną dłonią.
    - A tu - zamruczała Martyna, strzepując kryształki z Miśkowego policzka. - I jeszcze tu... Co ty właściwie robisz?
Misiek bowiem zaczął całować jej twarz i usta.
    - Sprawdzam - wymamrotał z ustami gdzieś przy jej policzku. Jego oddech połaskotał jej skórę. - Co jest słodsze, te truskawki, czy ty?
    - I co?
    - To wymaga bardzo szczegółowych badań...
Otoczył ją ramionami i przycisnął do siebie. Martyna przylgnęła do niego bezwiednie. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunkach, przerywanych tylko na chwilowe zaczerpnięcie tchu.
    Michał ułożył dziewczynę na poduszkach pochylając się nad nią niczym mityczny kolos. Nagle wszystkie zmartwienia zniknęły jak zdmuchnięte a w głowie kołatała się tylko to co w tej chwili przeżywała.
    W końcu Misiek się opanował i niechętnie oderwał się od ust dziewczyny. Martyna była wszak pod lekkim ale zawsze to wpływem alkoholu. A on kobiet spożywających nie wykorzystywał.
    - To już koniec?- westchnęła zawiedziona gdy Kubiak odsunął się na stosowną odległość.
    - Wypilaś a poza tym miałaś za sobą ciężki dzień. To nie jest odpowiednia chwila na...
    - Na seks?- weszła mu w słowo. - Przecież to nie byłby nasz pierwszy raz.
    - Ale wtedy głupio wyszło. Rzuciliśmy się na siebie a potem doszło do spięcia i nic nie było tak jak potrzeba. - mruknął.- Ja bym wolał żebyś potem tego nie żałowała.
    - Nie będę.
    - Wiem. Dlatego poczekamy na odpowiednią chwilę. Ale wtedy obiecuję ci polecimy razem do gwiazd.
    - Jak astronauci z NASA!

    Czas płynął jak woda, aż wreszcie stał się kwiecień. W Niedzielę Wielkanocną Andrzej Wrona i Jagna Ignaczak zdecydowali związać się świętym węzłem małżeńskim. Na miejsce uroczystości wybrali urokliwy, drewniany kościółek w Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu. Większość gości zajeżdżała zwyczajnie samochodem przed przynależny do muzealnego kompleksu hotel, gdzie porezerwowane były noclegi dla weselników, państwo Lewandowscy jednak musieli zrobić duże show.
    Narastający ryk silnika gdzieś w niebiesiech zatrzymał Igłę z małżonką i progeniturą, zmierzających spod hotelu w stronę alei głównej, w pół kroku.
    - Co to za cholerstwo? - zdziwiła się Iwona. Na jej pytanie odpowiedział niezwłocznie Sebastian.
    - Tata, patrz, helikopter! - wrzasnął mianowicie.
    - O kurrrr.... - Igła przypomniał sobie o słuchającej młodzieży i się zreflektował. - ...tyna wodna, faktycznie!
Wyjął kamerę i uruchomił ją, celując w powiększający się coraz bardziej czarny punkt na niebie.
Warkot narastał i narastał, aż stał się głośny nie do wytrzymania. Spanikowane konie biegały po pobliskim padoku z rozwianymi grzywami, a z przeciwległej strony głównej alei rozległ się rozpaczliwy ryk przerażonej krowy.
Ignaczakowie wyjrzeli przez główną bramę.
    - Mleko jej się w cyckach zsiądzie z tego wszystkiego - stwierdziła Iwona.
    - Mama, a jakby zjadła truskawki, to by było truskawkowe? - chciała wiedzieć Dominika.
    - Nie, zwykłe - odpowiedział machinalnie Krzysztof, kręcąc śmigłowiec, który przygotowywał się do lądowania.
Usiadł wreszcie na łące przy skansenie, a z wnętrza wysiedli dostojnie państwo Lewandowscy.
    - Chyba się nie spóźniliśmy? - Lewy błysnął uśmiechem numer pięć w kierunku Ignaczaków.
    - Na ślub Andrzejka i Jagny, czy na pogrzeb tych wszystkich zwierzaków, które zeszły na zawał przez ten wasz latający mikser? - zapytał cierpko Krzysztof.
    - No przecież nic takiego się nie stało - odparła Anna, szczerząc się  od ucha do ucha, na wypadek, gdyby w krzakach siedział jakiś paparazzi.
    - Kochana, ty masz jakiś tik? - zatroskała się fałszywie Iwona. - Mam magnez, mogę ci dać!
    - Dziękuję, nie trzeba, ja jestem dietetyczką - odparła chłodno Anna.
Przed pierwszym rzędem ławek w kościele parkowała podwójna spacerówa, w niej zaś siedzieli dwaj eleganccy dżentelmeni, odziani na tę okazję w garniturki i fantazyjne muchy pod szyją. Igła, ujrzawszy swoich chrześniaków, najpierw klasnął z zachwytu, potem zaś zaczął dokładnie ich filmować.
    - Daj - zażądał jeden z miniaturowych dżentelmenów, wyciągając pulchną łapkę w stronę kamery.
    - Krzysiu, nie wolno - zganiła któraś z babć.
    - To Krzysio? - ucieszył się Krzysztof. - Moja krew!
    - DAAAAAAAA! - rozdarł się Krzysio. Igła wyłączył kamerę i podał ją maluchowi.
    - Tylko nie upuść - poinstruował.
Malec obejrzał urządzenie z ciekawością, polizał obudowę, po czym wycelował obiektyw w Igłę.
    - Mejuje! - ogłosił. - Sisio mejuje!
    - A zostaniesz siatkarzem? - zapytał Krzysztof podstępnie.
    - Siaziem! Tiak! - zgodził się malec.
    - Mam następcę! - kwiknął Igła uszczęśliwiony.
    Kilka minut później goście zajęli ławki, pan młody wraz ze swoim drużbą Karolem Kłosem stanęli w odpowiednim miejscu a główną nawą ku ołtarzowi sunęła panna młoda w asyście swojego ojca.
Wrona - dzisiaj odziany w ciemnogranatowy garnitur patrzył wzruszony Jagnę zmierzającą ku niemu w eleganckiej, koronkowej sukni.
    Martyna i Igła szaleli ze swoimi zabawkami, Dudzicka przeklinała szpilki, które za namową Marian zdecydowała się założyć.
    - Chyba nie chcesz wyglądać jak kurdupel i pokraka przy Michale?- zapytałą gdy wybierały się po kiecki.
W istocie nie chciała. I teraz musiała się męczyć w dziesięciocentrymetrowych utrapieniach.
    Dzik spojrzał na Dudzicką w czerwonej sukience i aż spuchł z dumy.
Pięknie dzisiaj wygląda. - pomyślał.
Niecałą godzinę później państwo Wronowie opuścili kościółek obrzuceni płatkami róż, groszówkami i tonami ryżu.
    Martyna robiąca właśnie zdjęcie młodej pary została zaczepiona przez dwie blondynki odziane w różowo-pudrowe sukienki.
    - Cześć. - odezwała się młodsza z nich.
    - Pamiętasz nas?- zapytała starsza. - Mieszkałaś z nami w Arłamowie!
    - Aaaaa księżniczka i wiedźma?!- Martyna w mig sobie przypomniała. - Dzisiaj obie wyglądacie przepięknie. - rzekła z uznaniem, pstrykając im zdjęcia.
    - Mamy do ciebie pytanie. - przemówiła poważnym głosem Manoline- córka Antigi.
    - Słucham?- zapytała równie poważnie Dudzicka.
    - Bo słyszałam jak tata rozmawiał z wujkiem Stefanem i powiedzieli że ty i wujek Dzik romansujecie! - wypaplała Dominika- córka Igły.
    - Ożenisz się z wujkiem Dzikiem?- zapytała Manoline.
Zaskoczona Martyna niemalże wypuściła z rąk aparat, słysząc chrząknięcie opartego o drzewo Kubiaka z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy.
    - No to co ożenisz się ze mną?- zapytał wybuchając śmiechem.

_______________________________________________________________
Witajcie! 
Zgodnie z zapowiedziami rozpoczynamy weekend z Dzikiem i Martyną!
Mamy nadzieję że rozdział przypadnie Wam do gustu! 

Życzymy miłego czytania! 
                                                        Fiolka&Martina :)

niedziela, 5 czerwca 2016

Rozdział XII - Jestem twoim ojcem.



    W końcu ich radosne tête-à-tête zostało przerwane nie przez pokaz sztucznych ogni w wykonaniu Kłosa i Wrony, ale przez płyn do podłogi, który spadł z najwyższej dość rozchybotanej półki.
    - Żyjesz? - zapytał oszołomiony Michał.
Martyna z nielada trudnością zdołała odpowiedzieć na zadane przez niego pytanie.
    - Chyba tak. - uśmiechnęła się tak, że nawet w ciemnościach i bez okularów Misiek miał ochotę na powtórkę z rozrywki.
    Do ukradkowych pocałunków już nie wrócili bo zaraz po Nowym Roku reprezentacja wraz z Martyną i sztabem wylatywali do Berlina.
Przez pierwszą fazę turnieju Polacy przeszli dość gładko ogrywając zarówno Serbów jak i Belgów. Potknięcie nastąpiło w dniu trzecim kiedy ulegli gospodarzom w tie breku 10 do 15.
Z grupy wyszli na miejscu drugim mając się spotkać w półfinałowym starciu z Les Blues. Francuzi aktualni Mistrzowie Europy będąc w gazie rozmłócili nasz zespół 3:0 Bilet do Rio oddalił się na azjatycki kontynent, jednakże żeby móc o niego powalczyć biało- czerwoni musieli ponownie wygrać z Niemcami.
     Pomni porażki przed kilku dni zmobilizowali się na mecz jak nigdy dotychczas. Misiek od rana chodził w bojowym nastroju a Martyna wolała nie wchodzić mu w paradę. Usadowiona na swoim stanowisku fotoreporterskim ze ściśniętym stresem żołądkiem ledwo była w stanie robić zdjęcia.
    Dwa pierwsze sety Polacy przegrali a Niemcy powoli zaczęli wizualizować sobie majowy turniej w Tokio. Zapomnieli jednak, że nigdy nie powinni lekceważyć serc Mistrzów Świata. Podrywany przez kapitana zespół biało-czerwonych stłukł ich boleśnie w secie trzecim w czwartym zaś wygrał na przewagi. Do ostatecznej batalii w secie piątym podeszli niczym polska husaria na nieprzyjaciela. Przy stanie piętnaście do czternastu Bartek Kurek wspiął się na wyżyny swoich zagrywek uderzając w Niemców niczym z armaty, ci jednak perfekcyjnie przyjęli wystosowując atak w stronę naszych, tutaj popracował blok z El Muratore, który perfekcyjnie zastawił atak przeciwników,  jednakże nasi sąsiedzi nie zamierzali się poddać broniąc się niczym lew, ale nawet oni musieli ulec po atomowym gwoździu Mateusza Miki.
    Biało- czerwone trybuny ryknęły zbiorową ekscytacją. Sztab wleciał na parkiet mieszając się w radosnym korowodzie. Redaktor Dębowski płakał w mikrofon całkiem schrypnięty. Martyna cykała zdjęcie za zdjęciem niemalże w transie. Z tego stanu wyrwał ją Michał biegnący w jej stronę niczym szarżujący dzik w poszukiwaniu żołędzi.
   Gdy do niej dobiegł porwał ją w ramiona wyciskając na jej ustach długi i namiętny pocałunek. Potem już wszystko działo się jak na rollercoasterze Dudzicka została wciągnięta do kółeczka wokół którego biegali zasmarkani ze szczęścia siatkarze.

    W tym samym czasie w pewnej wiedeńskiej winiarni, w dzielnicy Griznzig stygł cielęcy wienerschnitzel. Sznycel ów leżał na talerzu, stojącym przed Selimem Ergencem, najzupełniej nietknięty, podobnie jak porcja Kartoffelnsalat w miseczce nieopodal. Nietknięty był również kielich znakomitego białego wina, z którego od wieku słynie Grinzing. W innych okolicznościach profesor     Ergenc spożyłby ów znakomity posiłek z prawdziwą przyjemnością, teraz jednak nic nie chciało przejść mu przez gardło.
Przyczyna nagłego upadku jego apetytu siedziała naprzeciw niego, wkładając w lśniące, czerwone usta zgrabne kawałki sznycla. Selim nigdy nie potrafił się nadziwić jak w szczupłym ciele Edyty Dudzickiej mogą mieścić się takie ilości jedzenia. I jakim cudem pozostaje ono wciąż szczupłe i tak diabelsko seksowne.
    - Czemu nic nie jesz? - zapytały czerwone usta, przerywając konsumpcję, a niebieskie oczy spojrzały z pewnym zainteresowaniem. - A w ogóle to po co za mną łaziłeś po całym Wiedniu?
Selim westchnął. Nie tylko po Wiedniu się za nią uganiał. Gdy przyjechał w grudniu do Warszawy, Edyta wybyła do Londynu. Gdy zaniedbując skandalicznie wszelkie obowiązki zawodowe pognał do Londynu, ona już była w Hamburgu. Złapał ją dopiero we Wiedniu i to złapał całkiem dosłownie, chwytając w objęcia na stacji metra. Tak długo migała się od spotkania z nim, karmiąc go mętnymi wykrętami, że nie pozostało mu nic innego, jak zabawić się w stalkera. A przecież musiał ją o to zapytać.
    - Edyto - rzekł. - Spotkałem niedawno twoją córkę. Właściwie to jest moją studentką.
    - No i co z tego? - Edyta, zakończywszy jedzenie, otarła delikatnie chusteczką wyimaginowane okruszki z ust i odchyliła się na krześle, odrzucając blond włosy do tyłu.
    - To z tego, że wedle wszelkich moich obliczeń to jest także moja córka - Ergencowi skończyła się cierpliwość. - O ile mnie nie okłamywałaś i nie spałaś z połową Warszawy.
Kąciki ust Edyty drgnęły w lekkim uśmiechu.
    - Nie, nie spałam. Tak, Martyna jest twoją córką - odparła spokojnie. - No i?
Selim zacisnął szczęki.
    - Czy ona o mnie wie? - zapytał. - Nie rozpoznała mnie, zakładam więc, że nie.
    - Słusznie zakładasz - Edyta dokończyła wino i skinęła na kelnerkę w ludowym stroju.
    - Można wiedzieć jaką bajeczkę jej sprzedałaś? - spytał zimno Selim.
Dudzicka odczekała aż kelnerka dopełni jej kieliszek.
    - Och, nic takiego - machnęła lekceważąco ręką. - Powiedziałam, że nie chciałeś nas znać i wyjechałeś.
Profesor Ergenc poczuł, że robi mu się ciemno przed oczyma. Pospiesznie grzmotnął sobie wina i pożałował, że nie można tu dostać wódki.
    - Przecież ja nic nie wiedziałem...! - wysyczał.
    - Och doprawdy - Edyta wybuchła perlistym śmiechem. - Tak było prościej. Nie rób z igły wideł, mój drogi.
Selim wybulgotał coś niezrozumiałego, po czym, ponieważ nie chciał wybuchnąć stekiem przekleństw, ukroił sobie kawał nieco przestygniętego sznycla i zatkał nim sobie usta.
    - Widzę, że się skusiłeś - zauważyła Edyta. - Tu mają naprawdę dobre sznycle. A co do Martyny, no przecież możecie sobie wszystko wyjaśnić, prawda?
    - Mhm - mruknął Selim, przełknąwszy. - Jasne.
    - No widzisz - poklepała go po policzku. - Muszę lecieć, zapłacisz za mnie, prawda? Pewnie się jeszcze zobaczymy, bo chcę odwiedzić Martynę w Turcji. No, to pa!
Cmoknęła powietrze koło jego lewego ucha, owiewając go zapachem drogich perfum i wyszła. Selim odprowadził ją wzrokiem do wyjścia, stwierdzając, że tyłek i nogi ma ona tak zgrabne jak kiedyś. Niestety, charakter też się jej nie zmienił od tamtych czasów i dalej jest wybitnie parszywy.
    - No cóż, Selimku - mruknął do siebie, wznosząc kieliszek. - Z taką mamusią Martyna zdecydowanie potrzebuje jednego, nie popierdolonego rodzica. Ogarnij się chłopie i zacznij być ojcem. Ponoć lepiej późno niż wcale...

    Po awansie do turnieju kwalifikacyjnego reprezentanci rozjechali się do swoich klubów.
Martyna i Michał również powrócili do Ankary od razu rzucając się w wir własnych zajęć. Przed tym jednak odbyli krótką i dość burzliwą rozmowę na temat znienawidzonego przez Dzika- Skafandra.
    - Nie chcę żebyś tam mieszkała. - wypalił podczas kolacji poprzedzającej nocny lot do Turcji. - On jest popierdolony jak ruski czołg.
     - Przecież nie zgwałci mnie i nie wcieli siłą do haremu, poza tym zapomniałeś że mieszkam w części domu należącej do Nur. Ona praktycznie cały czas jest ze mną.
Kubiak łyknął na nią koso zza szkieł okularów.
    - Z tego co wiem twoja przyjaciółeczka lata za tym wykładowcą co to z nami leciał do Polski. Selimem jak mu tam...
    - Ergencem. - dodała Dudzicka. - Michał naprawdę nie ma o co siać paniki. Iskander musi się z tym pogodzić że nie jestem osmańską heroiną a on nie jest padyszachem.
    - Wolałbym jednak żebyś przeniosła się do mnie. - niezłomność w głosie Kubiaka wskazywała na to że nie był zadowolony z wyjaśnień dziewczyny. - Nie chcę żeby ten kebab się koło ciebie kręcił.
Prawa brew Dudzickiej uniosła się ku górze.
    - Panie Kubiak czyżby był pan zazdrosny?
    "Jak cholera"- pomyślał, głośno zaś powiedział.
    - Ależ skąd!
    - No właśnie też mi się tak wydaje. - odpowiedziała. - Nie ma sensu  żebyśmy narażali nasz ekhm... kruchy kompromis na szwank. Wiesz że moglibyśmy się pozabijać.
    - Ostatnio jakoś się nie zabiliśmy. - mruknął niezadowolony.
    - Bo byliśmy pod wpływem sportowych emocji i zawiesiliśmy broń. Jednakże w naturalnym środowisku Dzik i Dzicka są raczej bojowo nastawieni.
    - Powinnaś wyprowadzić się od tego pawiana.
    - Pomyślę nad tym ale muszę to zrobić delikatnie, nie chcę żeby Nur się obraziła.

    Na tym temat wspólnego mieszkania spełzł na niczym. Michał nie miał czasu gniewać się na Martynę bo sezon turecki ruszył pełną parą. Ruszyła także praca Martyny, Selim po wojażach europejskich przycisnął wszystkich praktykantów nie oszczędzając nikogo.
    Czasami Martyna miała wrażenie że błękitne niczym niebo nad Bosforem, oczy profesora Ergena patrzą na nią w zamyśleniu. Nie było to jednak roziskrzone spojrzenie jakie kierował na Nur w której ku uciesze Dudzickiej szczerze się zakochał.
Nur latała w chmurach niemalże z nabożną czcią traktując swego ukochanego.
    Iskander zaś snuł się po mieszkaniu jak mgła po bagnach nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Jego nowa książka była już w druku a wydawca jeszcze nie ustalił grafiku spotkań z fanami i promocji. Miał więc Aksoy mnóstwo czasu na rozmyślaniu o Martynie i tym przeklętym Kjubjaku, który bezczelnie i po chamsku wpieprzył się w ich relacje.
    Nur któregoś dnia gdy Martyna była na praktykach oświadczyła mu, żeby dał jej przyjaciółce spokój bo ona coś czuje do Kjubjaka.
    W tym momencie coś w Iskanderze pękło. Nie mógł pogodzić się z myślą że za kilka miesięcy ten przeciętniak odbierze mu miłość jego życia. Tak. Miłość bo czuł że trzewia palą go od uczucia do Polki. Gdyby tylko zechciała to już organizowaliby weselę w najpiękniejszym pałacu nad Bosforem.     Dla niej gotów był wziąć nawet katolicki ślub żeby tylko była szczęśliwa. Nosiłby ją na rękach i zasypywał prezentami, powodzią kwiatów i toną biżuterii. Ale ona wolała jakiegoś boiskowego wyrobnika co to za kilka lat skończy w nędzy. Na to on Iskander Aksoy potomek osmańskich wojowników pozwolić nie mógł. Raz na zawsze wybije Martynie z głowy tego lacha.
    Okazja nadarzyła się szybko, bo już w najbliższą sobotę. Nur wybyła na randkę ze swoim Selimkiem, a Iskander pozgrzytując z cicha zębami, nasłuchiwał krzątania przygotowującej się na mecz tego parszywego Kjubjaka Martyny.
Śpiewała. To na pewno była jakaś pieśń miłosna, myślał Iskander, przyciskając do rozpalonego czoła szklaneczkę z whisky i lodem. Należy do niego i niedługo będzie śpiewać tylko dla niego.
    - Biaaaałoczerwone to barwy niezwyciężone - nuciła Martyna, szczotkując włosy. Jeszcze ostatni raz rzuciła okiem w lustro, oceniając efekt zabiegów kosmetycznych. Makijaż dyskretny, ale seksowny, włosy lśniące i gładkie, może się nie nastroszą, zanim dotrze na halę Halkbanku, strój czysty, nie zmięty, twarzowy i wygodny. W porządku, można lecieć.
Chwyciła w przelocie torebkę, zbiegła ze schodów i zamarła. Oparty o drzwi wyjściowe stał Iskander, w oczach jego zaś płonął jakiś niezdrowy blask.
    - Przepraszam - rzekła, sugerując gestem, żeby się odsunął.
Nawet nie drgnął.
    - Nigdzie nie pójdziesz - oznajmił.
    - Przepuść mnie! - zażądała.
    - Nigdzie nie pójdziesz - powtórzył. - A już na pewno nie do tego siatkarza.
    - Nie twój interes gdzie chodzę - warknęła, mając nadzieję, że nie widać po niej strachu. - Przepuść mnie, natychmiast!
Czarne oczy Iskandera rozszerzyły się i teraz wyglądały jak dwie bezdenne studnie.
    - Ty jesteś moja - oznajmił. - Na zawsze moja. Jesteś mi przeznaczona, jesteś darem od nieba dla mnie. Dlatego właśnie...
Martyna zaczęła się cofać, zastanawiając się, czy jest tu jakieś inne wyjście.
    - Dlatego właśnie będziesz robić co mówię - dokończył.
Skoczył do przodu, próbując ją złapać. Martyna bez namysłu zdzieliła go torebką w ucho, po czym rzuciła się do ucieczki poprzez salon.
    - Tyyyyy... - wybulgotał Iskander, biegnąc za nią. - Ty niewdzięcznico! Powinienem cię rozumu nahajem po białych plecach uczyć!
    - Znalazł się Bohun dla ubogich - parsknęła Martyna.
Iskander stanął jak wryty.
    - Co?
    - To! - Martyna cisnęła w niego wazonem.
Uchylił się, naczynie wylądowało na podłodze, rozmienione na tysiąc kawałków.
Martyna ruszyła sprintem, z nadzieją, że uda jej się przez pracownię dobiec z powrotem do wyjścia z mieszkania. Nie zwracała uwagi po czym biegnie, Iskander jednak od razu zauważył, że pod jej nogami znajduje się długi, wąski dywanik w orientalne wzory. Pochylił się i niczym w kreskówce wyciągnął jej dywan spod nóg.
Rąbnęła plecami na podłogę, aż powietrze uszło z jej płuc w ciężkim stęknięciu. Iskander chwycił ją pod ramiona i powlókł w kierunku kuchni.
    - Tu sobie posiedzisz - rzekł, wpychając ją do składziku na wino. - A potem pogadamy. Muszę się napić.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, w zamku zachrobotał klucz.
Martyna zerwała się na równe nogi.
    - Wypuść mnie stąd, ty zapchlony zboczeńcu! - wrzasnęła.
    - Zamknij się - polecił Iskander. - I zapomnij o tym Kjubjaku. On nie jest dla ciebie. Myśl o naszym weselu.
    - Jak stąd wyjdę, to cię zabiję! - obiecała Martyna, waląc barkiem w drzwi. Nawet nie drgnęły.
Rozejrzała się dokoła. Składzik był wyposażony w jedno, malutkie okienko, przez które może mogłaby się przecisnąć, gdyby nie było zakratowane. Drzwi miał solidne, z litego drewna, a pod ręką nie było niczego, co mogłoby posłużyć za taran. Tylko druciane stojaki z butelkami wina.
    Martyna zaczęła myśleć. Torebka wprawdzie została w salonie, koło tego cholernego dywanika, ale, szczęśliwie, telefon był w kieszeni spodni. Iskander jej nie przeszukał.
Najpierw próbowała zadzwonić do Miśka, jednak bezskutecznie. Dzik pewnie przygotowywał się już do meczu, koncentrował i rozgrzewał,a telefon pewnie leżał wyłączony w szatni.
    - No i jak, zaplanowałaś już ceremonię? - głos Iskandera wskazywał wyraźnie na dalsze obcowanie z whisky. - Musimy zaprosić moją siostrunię, ale nad tym capem, Ergencem, bym się zastanowił.
Profesor! Może on jakoś pomoże! Martyna bez namysłu wybrała jego numer z książki adresowej.
    - Tak? - w głębokim basie Ergenca brzmiało rozmarzenie.
    - Panie profesorze, tu Martyna Dudzicka - starała się być zwięzła. - Wariat zamknął mnie w składziku na wino, czy może mi pan pomóc?
    - To jakiś żart? - zdziwił się Selim.
    - Przysięgam, że nie. Iskander, brat Nur oszalał i mnie uwięził, może pan ją zapytać, ona panu powie, że jest o mnie zazdrosny! A teraz kompletnie mu odwaliło, w dodatku chla! Nie wiem co może jeszcze zrobić, boję się!
    - Dobrze, już jadę - jego głos był niczym balsam dla uszu Martyny. - Postaraj się go nie drażnić przez chwilę, zaraz tam będę.
Selim rozłączył się pospiesznie szykując się do wyjścia z restauracji.
    - Selim?- zapytała zdziwiona Nur. - Coś się stało? - położyła dłoń na jego zaciśnięte w pięść ręce.
    - Stało się. - niemalże warknął. - Twój porąbany braciszek zamknął Martynę w jakimś składziku, schlał się i bredzi!
    - Iskander?- zdziwiła się Nur. - To do niego niepodobne...Selim?! Gdzie ty biegniesz?
    - Ratować moje dziecko!- wyrwało mu się w przypływie emocji.
Zupełnie skonfundowana Nur została sama pośrodku restauracji.
    Tymczasem Ergenc gnał przez zakorkowaną Ankarę łamiąc wszystkie możliwe przepisy drogowe. Fotoradary miały używanie, ale nic nie było w tej chwili ważniejsze od ratowania córki.
Jak złapie tego amancinę to mu pogruchota wszystkie gnaty.
Z piskiem opon zajechał przed dom w willowej dzielnicy Ankary, zaciągając ręczny z taką siłą że niemalże wyrwał gałkę.
Nie bawił się w uprzejmości i pukanie, wparował do domu jakby go sam rogaty gonił.
    - Aaaaksoy!- zaryczał od progu.
Odpowiedziała mu cisza.
    - Wychodź skurwysynu! - zaryczał Selim przeszukując wszystkie pomieszczenia. Jakimś cudem dotarł do drzwi składziku w których zamku wciąż tkwił klucz. Niewiele się namyślając przekręcił klucz otwierając owe drzwi tak, że niemalże wypadły z zawiasów. Z środka wypadła Martyna a gdy zobaczyła że to nie jej oprawca rzuciła się Ergencowi na szyję.
Przytulił ją do siebie głaszcząc po kręconych włosach.
    - Dziękuję panu!- chlipnęła Dudzicka. - Jest pan moim bohaterem!
    - Nic ci nie jest?- odsunął ją na długość ramienia.
    - Nie.
    - To dobrze, spakuj się nie będziesz tu dłużej przebywać. Zabieram cię ze so...- nie dokończył bo z gabinetu wytaszczył się żądny krwi Iskander.
    - Tyyyyyyy!- zaryczał jak ranny łoś wskazując palcem w Selima. - Tyyy zboczeńcu mało ci obracania mojej siostry?- zapytał oskarżycielsko.
    - Zamknij mordę! - syknął profesor biorąc swojego "szwagra" za bety. - Jak śmiesz tak mówić o Nur?
    - Puszcza się z tobą! A ty co?! Jak Romeo ratujesz jej przyjaciółkę?!Ona należy do mnie i ani ty stary capie ani ten siatkarzyna nie będą jej mieć.
    - Nie jestem twoją kozą! - wrzasnęła Martyna.
Selim nie miał zamiaru wdawać się w dalszą dyskusję z pijanym Iskanderem.
Wyrżnął go w twarz prawym sierpowym aż ten zatoczył się na najbliższą ścianę a z jego nosa buchnęła krew.
Ergenc pochylił się nad nim władczo.
    - Jeszcze raz dobierzesz się do mojej córki to wylądujesz na ostrym dyżurze, zrozumiano?!
    - Córki?!- zapytała zza jego plecami Dudzicka.
Selim odwrócił się do niej zmieszany.
    - Jestem twoim ojcem.

________________________________________________________
Witajcie! 
Przed Wami długa i emocjonująca dwunastka.
Korzystając z okazji chciałyśmy Was zaprosić na nasze opowiadanie piłkarskie, pisane specjalnie na Euro2016. Wiemy że większość z Was fascynuje siatkówka, ale nasi kopacze mają w sobie potencjał :D

Vive la Pologne 
                                                               Życzymy miłego czytania! :)









poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział XI- To co, Martyna, polujesz dzisiaj na Dziki?



    Z Wigilii Martyna wróciła dość późno, odwieziona solidarnie przez trzeźwego Miśka i ciut wstawionych państwa Bartman. Wysiadłszy przed domem została wytulona przez Marian, wycałowana po dłoni przez Zbyszka i krótko, acz przelotnie, przytulona przez Dzika, który natychmiast się odsunął, tak jakby temperatura ciała Martyny wynosiła co najmniej trzysta stopni.
    Gdyby w tamtym momencie podniosła głowę, zobaczyłaby poruszającą się firankę w jednym z okien mieszkania Aksoyów. To Iskander, stojąc w ciemnym pokoju, obserwował jej powrót i bezbłędnie rozpoznał w obejmującym ją facecie tego obrzydłego Kjubjaka.
    Gwałtowna furia wezbrała w jego duszy. Szarpnął firankę, niemal urywając karnisz, zgrzytnął zębami i zaklął nader szpetnie po turecku. Soczysty bluzg zwabił do pomieszczenia jego siostrę.
    - A co ty tak po ciemku straszysz? - Nur była już w piżamie. - Idźżeż spać, artysto od siedmiu boleści!
    - Milcz - warknął Iskander, żałując, że nie posiada kindżału, nóż kuchenny zaś wydał mu się zbyt przyziemny. - Dlaczego ona się wozi z tym brodatym siatkarzem? - poskarżył się.
    - Bo spędzała u niego święto - objaśniła spokojnie Nur. - Co miał zrobić, puścić ją pieszo po ulicy? Iskander, ogarnij się, tobie się wydaje, że żyjesz w odcinku "Wspaniałego Stulecia"?
Jej brat spojrzał na nią z miną śmiertelnie obrażonego kota i opuścił pomieszczenie, nie zaszczycając jej odpowiedzią.
Nie zaszczycił ani słowem także wchodzącej po schodach na piętro Martyny, rzucając tylko mroczne spojrzenie w stylu Ibrahima Paszy. Ku jego zgryzocie Martyna tego nawet nie zauważyła.
    Poranek, bardzo zresztą wczesny, panna Dudzicka poświęciła na pakowanie. Rzeczy jakby się rozmnożyły i za nic nie chciały zmieścić się do walizek. Wreszcie z ofiarną pomocą Nur, Iskander bowiem demonstrował focha na cały świat, udało się walizy pozamykać i pozapinać. Zaraz potem     Martyna poszła do łazienki, ogarnąć nieco włosy i twarz. Jeszcze tam tkwiła, gdy odezwał się dzwonek u drzwi.
Nur rzuciła się sprintem na dół, jej brat był jednak szybszy. Otworzył z rozmachem drzwi i ujrzał za nimi swojego najświeższego wroga, czyli Kjubjaka, który nie wiedzieć czemu darzył świat cały spojrzeniem promiennym niczym oblicze Thomasa Jaeschke.
    - Czego? - warknął Iskander nieuprzejmie.
Spojrzenie Michała przestało być promienne, a zaczęło być lodowate.
    - Przyjechałem po Martynę - odparł. - Jest?
Nur wychyliła się zza pleców brata.
    - Zaraz przyjdzie - rzekła życzliwie. - Może pan wejdzie?
Iskander obejrzał się na zdrajczynię wyhodowaną na własnym łonie.
    - I co jeszcze? - zasyczał jak egipska kobra.
Temperatura spojrzenia Kubiaka spadła jeszcze o parę stopni.
    - Jeśli przeszkadzam, to wolę tu postać - rzekł siatkarz.
    - Przeszkadzasz - rzekł artysta, wpijając w niego płonące spojrzenie.
    - Iskander! - zdenerwowała się Nur. - Co ci odbija?
Panowie mierzyli się w milczeniu spojrzeniami, niczym bokserzy na ważeniu przed walką. Atmosfera zgęstniała niczym stygnący asfalt.
    - O, cześć Michał - Martyna objawiła się znienacka w hallu. - Jestem już gotowa. Ktoś mi pomoże z tymi tobołami?
Nur odepchnęła brata z przejścia z takim impetem, że wpadł na ścianę.
    - Pan Kjubjak pomoże, prawda? - rzekła uśmiechając się.
Pan Kjubjak pomógł, dzielnie zataszczywszy większą z walizek do samochodu. Mniejszą dotachała Martyna, a Nur ceremonialnie zaniosła torbę z wczorajszym prezentem od Michała, czyli cyfrową lustrzanką.
    - No, to trzymaj się, kochana - powiedziała, całując Martynę w oba policzki. - I daj znać jak wylądujesz!
Iskander, gdy przyszła jego kolej, porzucił z nagła focha i jął się całować dłonie Martyny.
    - Pamiętaj - rzekł głosem głębokim. - Tobie potrzebny jest prawdziwy mężczyzna. Tylko tu znajdziesz takiego.
Prawa brew Michała uniosła się w ironicznym grymasie.
    - Ona nie leci na kabotynów - wyrwało mu się.
Iskander zamarł z oburzenia.
    - To jedźcie już - Nur pogoniła Martynę i Dzika, wiedząc, że gdy jej brata odblokuje, dojdzie niechybnie do żenującej sceny. - Paaaaa!
Martyna z niejaką ulgą zapakowała się do samochodu, pomachała Nur i wciąż skamieniałemu Iskanderowi i pojechali.

    Kilkadziesiąt minut później dojechali do oddalonego o prawie trzydzieści kilometrów na wschód od Ankary portu lotniczego.
W hali odlotów pod stanowiskiem gdzie odprawiano pasażerów lotu do Warszawy spotkali zadowolonych Bartmanów.
    - Już myśleliśmy że nie dojedziecie. - Marian z ulgą w głosie wyściskała Dudzicką.
    - Musiałam się spakować a rano trochę zaspałam. - odpowiedziała Martyna.
    - Oni też się ociągali. To przez nadmiar wińska. - Dzik poczuł przypływ złośliwości. Dzień zaczął się fantastycznie po nocy pełnej snów o pocałunku z Martyną, ale wszystko zepsuł ten pajac Iskander- Skafandr. Co to jest w ogóle za imię?
    - Wcale dużo nie wypiliśmy. - prychnął urażony Zbyszek. - Ledwie trzy butelki. We Włoszech...
    - We Włoszech piją wino z wodą, wszystko wysikują i wypacają. Taki mają klimat. - odciął się Michał.
Ależ miał ochotę na złośliwości.
    - Pax pax panowie. - Martyna postanowiła przerwać tę uroczą wymianę kiperów. - Chyba nie będziecie się kłócić kto ile wypił? Mamy Święta...
Właśnie zaczynała się odprawa, gdy tablicy z odlotami wyłonił się Iskander z marsowym obliczem. Wyglądał jak jeden z osmańskich janczarów podczas walki z giaurami.
    - Martyna!- krzyknął z całych sił. - Chcę pogadać.
    - A ten tutaj co Otella uskutecznia?- wyrwało się zdziwionemu Dzikowi. - Martyna nie gadaj z tym amantem za dwa grosze. - celowo powiedział w płynnej angielszczyźnie.
    - Ty Kjubjak!- Iskander syknął niczym grzechotnik. - Dawno ci ktoś tej kudłatej, polskiej mordy nie przemeblował?- niczym drapieżnik doskoczył do niemalże równego wzrostem Miśka chcąc łapiąc go za gors koszuli.
Siatkarz oswobodziwszy się z uwięzi doskoczył do Turka. Oburącz pchnął go w klatkę piersiową tak, że Aksoy zatoczył się na słupek oddzielający stanowiska odpraw.
    - Masz jakiś problem kozojebco?!- wyrwało się wkurzonemu Kubiakowi.
Iskander czym prędzej skoczył na równe nogi rozpędzając się niczym toledański byk i waląc w pas Kubiaka niczym ranne zwierzę.
Michał zatoczył się do tyłu, jednak równowagi nie stracił. Panowie doskoczyli do siebie mając ochotę naparzać się jak wściekli kibole Legii Warszawa.
    W tym momencie z dwóch stron zostali złapani przez Zbyszka i Selima Ergenca, który pojawił się nieoczekiwanie niczym hiszpańska inkwizycja.
Selim odciągnął Iskandera na bok mówiąc coś do niego głosem groźnym i rozkazującym niczym sułtan Sulejman wydający rozkaz nieposłusznemu paszy.
    - W dupie go mam to moja kobieta!- warknął rozwścieczony pisarz. - Jakim prawem wpierdala mi się w związek?
    - Trochę sie zapędzasz Aksoy. - rzekł niewzruszenie Ergenc. - Pomyliły ci się epoki, Martyna nie jest twoją niewolnicą a ty nie jesteś osmańskim dostojnikiem. W tym momencie zmywaj się stąd i wróć po rozum do głowy bo zachowujesz się jak dzikus a nie Europejczyk.
- Puść mnie Zbyszek. - Dzik również nie dawał sobie w kaszę dmuchać. - Przemebluje mu ten turecki ryj. Zrobie z niego siekaną baraninę!
    - Michał czy tobie sufit na łeb spadł?- zapytała poddenerwowana Marian.
Martyna pierwszy raz w życiu zaniemówiła z wrażenia. I nie było to wrażenie pozytywne po prostu pierwszy raz w życiu była w takiej sytuacji. Czy oni bili się przez nią? W końcu jednak do władzy doszedł jej zdrowy rozsądek. Czy ona jest jakaś pieprzoną heroiną z meksykańskiej telenoweli, która omdlewa gdy dwóch kochanków się o nią naparza? Poza tym co to za określenie moja kobieta?
    - Iskander. - rzekła głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Po pierwsze nie jestem krową na targu, żebyś mówił o mnie per "moja". Po drugie nie prowokuj Michała, bo od samego rana chodzisz naburmuszony jak chmura gradowa. Proszę cię idź stąd!
    - Ale Martyna...-chciał przepraszać Aksoy.
    - Odejdź. - jej głos był zimny jak stal. - Chwilowo nie mamy sobie nic do powiedzenia. - powiedziawszy to podała kobiecie z okienka bilet i paszport.
    Iskander zmył się jak niepyszny, tym bardziej, że ochrona lotniska patrzyła na niego coraz bardziej nieprzychylnie.
    - Co za popieprzony kebab - prychnął Kubiak.
    - Michał! - głos Martyny był jak świst miecza. - Przestań stroszyć piórka!
    - On nie stroszy piórek, tylko brodę - sprostował Zibi.
    - Wszystko jedno, niech przestanie zgrywać maczo - odparła stanowczo Martyna. - Dosyć mam na razie testosteronu.
Michał łypnął gniewnie zza okularów, ale komentarzy zaprzestał.
    Lot przebiegł bez niespodzianek, o ile nie liczyć obecności na pokładzie samolotu Selima, który również wybierał się do Warszawy. Celu podróży nie wyjawił, Martyna zaś nie nalegała.
    Kilka następnych dni upłynęło nadzwyczaj spokojnie. Cała czwórka zameldowała się w Spale, po czym panowie rzucili się w wir treningów, Martyna zaś w wir pracy fotograficznej. Lustrzanka od Kubiego okazała się wręcz genialna, bo w przeciwieństwie  do innych aparatów tego typu lekka na tyle, że Martynie nie odpadała po dłuższym użytkowaniu ręka. Stefan Antiga monitorował poczynania podopiecznych, chwaląc gdzie trzeba, a i ganiąc, kiedy należało, wszystko monitorował zaś niezawodny Igła, z kamerą zawsze na podorędziu.
Wreszcie nadszedł Sylwester.
    - Martyna, szykuj kreację - rzucił Karol w przelocie, gdy mijali się na korytarzu po obiedzie. - Będzie impra! Olka się pindrzy od trzech godzin!
    - Taaa, Zibi się dorwie do sprzętu grającego - mruknął idący za nim Wrona. - Szał i disco robaczki!
    - Już ty się nie bój - rzekł Grzesio Łomacz. - Sprzętem rządzę ja!
    - Wolverine przemówił - Igła jak zwykle wynurzył się znikąd, dzierżąc w dłoni, a jakże, kamerę. Ksywka, jaką obdarzył Łomacza była aluzją do jego niesfornej fryzury, przypominającej tę, należącą do marvelowskiego superbohatera. - To co, Martyna, polujesz dzisiaj na Dziki?
    - Bo powiem Iwonie
, że dostajesz czekoladę od Fabiana! - zagroziła Dudzicka.
    - Okrutna! - jęknął Krzysio dramatycznie. - Nie zrobisz mi tego!
    - To mi tu z Dzikami nie wyjeżdżaj! - Martyna pogroziła palcem.
    - Czy ja coś mówię? - Igła odpłynął korytarzem, filmując odchodzących kolegów.
Sylwester odbywał się w swojskich klimatach na sali jadalnej. Stoliki odsunięte pod ściany, zastawione jedzeniem składkowym i muzyka z laptopa, którym zgodnie z zapowiedzią rządził Łomacz, to wszystko przypomniało Martynie gimnazjalne dyskoteki.
    Na środku improwizowanego parkietu, w nastrojowym świetle, pląsało kilka par. Martyna przysiadła na brzegu stolika i skubnęła chipsa z miski nieopodal. Chips był ciemny, dość twardy i zadziwiająco pozbawiony smaku.
    - Co to za dykta? - zdziwiła się.
    - Zdrowotne chipsy, prezent od Lewej - Wrona wyłonił się z ciemności obok niej, a czerwone, dyskotekowe światła podświetlające brzegi jego długiej brody nadały mu demoniczny wygląd. - Fakt, nikt od tego nie utyje, bo nikt nie chce tego zjeść.
    - Mogę prosić? - Karol podpłynął ku niej w tanecznym pląsie.
    - Możesz - zgodziła się łaskawie Martyna. - A gdzie zgubiłeś Olcię?
    - Olcia robi w kibelku selfiaczka - poinformował. - A mnie nudno.
Grzesiek postawił konsekwentnie na stary, dobry rock n'roll z lat 50 i 60. Właśnie leciało energiczne "Do you love me" zespołu The Contours, więc Martyna z Karolem zrezygnowali z dalszej konwersacji na rzecz tańca. Kłos wkładał w taniec całego siebie, wywijając biodrami jakby był kolejnym wcieleniem Patricka Swayze, obok nich zaś zwijał się w szalonym twiście Fabian wraz z partnerką. Nieco dalej dostojnie przemieszczał się Możdżon, holując swą małżonkę, po całej sali zaś szaleli państwo Ignaczakowie.
    - Eeeeeeej! - głos kuzynki wwiercił się jak nóż w ucho Martyny. - Co wy wyrabiacie?
    - Tańczymy - odparł Kłos.
    - Zatańcz ze mną, misiaczku - zażądała Ola, owijając się wokół niego jak fikus dusiciel. - Martyna niech sobie znajdzie innego faceta, jeśli ktoś ją zechce.
    - Ja chcę! - silne, męskie ramię objęło Martynę w talii. - Mogę?
    - Misiek! - wyrwało się Martynie.
"Do you love me" dobiegło końca, więc stali naprzeciw siebie, podczas gdy Grzesiek grzebał w playliście.
    - No, to ja - rzekł Dzik, poprawiając kciukiem okulary.
    - To fajnie, że to ty - Martyna czuła to samo radosne ogłupienie, co w gimnazjum, gdy ten chłopak, który jej się tak podobał, wreszcie się do niej odezwał.
    - Mistrzowie subtelnej konwerrrsacji - zaśmiał się Igła, który chwilowo zamienił żonę na kamerę i filmował wszystkich zebranych.
Wreszcie Łomacz doszedł do porozumienia ze sobą i z głośników popłynął głos Paula Anki.
    - Put your head on my shoooouldeeer - zawiódł piosenkarz.
Michał poprowadził Martynę do tańca, tak, że nie pozostało jej nic innego, jak zastosować się do słów piosenki.
    Dziewczyna w lot dostosowała się do pierwszych słów piosenki, kładąc głowę na ramieniu Miśka, on zaś objął ją w pasie, przyciągając ją do siebie.
Oboje kołysali się w rytm miłosnej piosenki jednego z bożyszczów lat pięćdziesiątych i sześciesiątych. Gdy na sali wybrzmiała ostatnia nuta jak zahipnotyzowani skierowali się ku ciemnemu korytarzowi spalskiego budynku. Jedynym źródłem światła były stroboskop migający w sali do tańców. Nogi poprowadziły tych dwoje do ciasnego pomieszczenia gdzie na co dzień przechowywano szczotki, mopy i inne utensylia do czyszczenia. W Martyny uderzył słodkawy, cytrusowy zapach odświeżacza.
    Michał chwycił ją w pasie i przyciągnął nagle do siebie. Zabrakło jej z wrażenia tchu, gdy poczuła dłonie siatkarza na swoich nagich plecach.
    - Nie bój się tego. - rzekł uśmiechając się w ciemnościach.
    - Wcale się nie boję.
    - Niepotrzebnie zaprzeczasz. Czuję jak drżysz.
    -  To ze śmiechu. - skłamała mało przekonująco. - Czy my zawsze musimy migdalić się w ciasnych klitkach?
    Kubiak nic nie odpowiedział za to pochylił się nad nią muskając ustami jej wargi. Martyna rozchyliła usta, poddając się delikatnym muśnięciom jego warg i czując jak powoli narasta w niej pożądanie. Całowali się jakby świat na zewnątrz nie istniał a zegar stanął w miejscu. Michał pogłębił pocałunek przysuwając Martynę do chłodnej ściany i szepcząc nieprzytomnie jej imię. A więc i on tracił głowę! Zupełnie się tego nie spodziewał!
    Tym razem całował ją w sposób, o jakim dotąd czytała tylko w podkradanch ukradkiem romansach.
Usidleni przez samych siebie nie zorientowali się, że czas wcale nie stanął w miejscu a Polska witała Nowy Rok 2016.
__________________________________________________________

Witajcie! 
Po tak licznym odzewie pod poprzednim postem, trochę nas rozbestwiłyście.
Mamy nadzieję że i ten gorrrący sylwestrowy rozdział będzie miał tak dużą popularność. Póki co bez zbędnego strzępienia języka zostawiamy Was z lekturą. 

                                                                     Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)