czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział IV- Dzik jestem, czasem dziabię kłem.




    Na sali zapadła nagła cisza. Można by pomyśleć, że wszyscy kontemplowali świeżo ostrzyżoną brodę i przyczesaną czuprynę kapitana.
    - No co się tak gapicie? - zapytał Kubiak.
    - A bo się odstawiłeś jak szczur na otwarcie kanału - Fabian Drzyzga wyszczerzył swe imponujące uzębienie. - Nie poznaję kolegi!
    - Trzeba jakoś wyglądać, nie? - odparł Michał z godnością, udając, że nie słyszy złośliwego chichotu, dobiegającego zza wycelowanego weń aparatu. - Możemy zaczynać? Te jupitery strasznie smażą.
    Na plan wprowadzono dzieci, które bez najmniejszej trwogi obsiadły groźnego Dzika i Martyna przystąpiła do dzieła.
Całkiem przystojny był ten Kubiak, stwierdziła. I świetnie się dogadywał z dzieciakami. Żeby jeszcze charakteru nie miał takiego wrednego...
Czas pędził nieubłaganie do przodu i wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila, w której siatkarze nasi udać się mieli do Japonii, na turniej Pucharu Świata. Nadzieja przepełniała wszystkich, zawodników i fanów, lśniła także w pięknych oczach trenera  Antigi. To było pewne, Polacy jechali tam po awans na igrzyska olimpijskie.
    - A ten złoty garnek będzie ładną pamiątką - twierdził Wrona.
Sam kapitan czuł się zmotywowany jak nigdy w życiu, a wizja olimpijskiego złota lśniła mu na horyzoncie niczym gwiazda przewodnia.
O Martynie od tamtej sesji nie myślał wcale, bo dlaczegóż miałby myśleć o takiej szurniętej jędzy. No dobrze, łaskawie mógł przyznać sam przed sobą, że była dobrą fotografką, ale żeby za jeden głupi tekst jaja w rosole...? Lekka przesada. Tak więc, wywietrzała mu z głowy, zaraz po tym jak przejrzał zdjęcia z sesji do kalendarza. Miał przecież ważniejsze sprawy na głowie.
    Dwudziestego ósmego sierpnia o poranku cała reprezentacja znalazła się na Okęciu, skąd miała polecieć do Japonii. Bez większych problemów odprawili bagaże, dopiero na bramce wykrywającej metal wybuchło lekkie zamieszanie, wywołane zresztą przez Kubiego.
Wrzucił do stojącej na taśmie kuwetki wszystkie metalowe przedmioty jakie miał w  kieszeniach i przeszedł przez bramkę. Bramka zawyła.
Cofnął się, z przepraszającym uśmiechem, ponownie zrewidował kieszenie. Były puste. Przeszedł. Bramka znowu zawyła.
Badanie ręcznym wykrywaczem metalu wykazało, że poszukiwany obiekt znajduje się w okolicach krocza Kubiaka.
Funkcjonariuszka Straży Granicznej spojrzała na niego z lekkim wyrzutem.
     - No i co panu tak piszczy, co?
    - To jego jaja ze stali - rzekł Grzesiu Łomacz z głęboką powagą.
Funkcjonariuszka oblała się purpurą, Dziku zaś zapłonął szkarłatem i zabił Grzesia wzrokiem. Przez zgromadzony w punkcie kontrolnym tłumek przeleciały chichoty i śmieszki.
    - Proszę pana - odezwała się śmiertelnie speszona funkcjonariuszka. - Jak pan tego czegoś nie znajdzie, to będę musiała pana poprosić na osobistą.
    - Zazdroszczę - wyrwało się jej koleżance obsługującej maszynę do skanowania bagażu podręcznego. Gdy uświadomiła sobie, co powiedziała, również spłonęła rumieńcem.
Kubi, czując, że płoną mu już nawet uszy, pomacał się po sobie desperacko. Nagle sobie przypomniał, że te cholerne portki mają ukrytą w kieszeni malutką kieszonkę, na drobne, albo na prezerwatywę. Sięgnął do niej i z ulgą wydłubał turecką monetę.
    Wyplątawszy się z cholernej kontroli ledwie zdążył klapnąć na krzesełku w poczekalni przy bramce, gdy trafił go nowy wstrząs.
Z hallu wpadła rozczochrana, czerwona jak burak i zadyszana Martyna, holująca na plecach torbę podręczną, wypakowaną sprzętem fotograficznym.
     - Jestem! - wyziajała, podbiegając do menedżera Tomaszewskiego. - Ledwie zdążyłam, korki, uff!
    - Dobrze, bo się bać zaczynałem - odparł Tomaszewski. - Stefan, to jest nasza nowa fotograf.
Antiga kiwnął Martinie głową z uśmiechem topiącym lodowce, tymczasem Dzik nie wierzył własnym uszom.
    - Co do ciężkiej cholery ona tu robi?! - wysyczał do Kłosa głosem wściekłego grzechotnika.
    - No słyszałeś, fotografem jest - odparł Karol wymijająco.
    - Ale dlaczego ona? - warczał Michał.
    - Bo nasz etatowy fotopstryk zaszedł w ciążę albo złamał nogę, nie pamiętam dokładnie co - wtrącił się Pit. - W każdym razie nie mógł lecieć.
Kubi spojrzał na Kłosa wzrokiem strasznym.
    - Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytał.
    - A bo ten, nie chciałem cię denerwować - Kłosik przybrał na oblicze wyraz niewiniątka. - Taki ważny turniej i tego...
    - Trzymaj ją ode mnie z daleka - zażądał Kubiak stanowczo. - Bo nie ręczę za siebie.
    - Możesz być spokojny, nie będę ci się rzucać w objęcia - ociekający jadem głos Martyny podziałał na Michała jak dotknięcie elektrycznego pastucha.
    - Znowu podsłuchujesz? - zmrużył oczy.
    - Musiałabym być głucha, żeby cię nie słyszeć - odparła, splatając ramiona na piersi gestem Indianina ze starych westernów. - Te twoje szepty słychać w całej poczekalni.

    Loty do Tokio i docelowo do Hammamatsu przebiegły bez zbędnych zawirowań i turbulencji. Nowo otwarte połączenie Polski z Japonią ułatwiło sprawę. Nie trzeba było tłuc się do Niemiec albo Holandii a stamtąd dopiero do kraju kwitnącej wiśni. Pierwsza część turnieju chociaż uciążliwa upłynęła biało- czerwonym jak mrugnięcie powieką. Co prawda w niektórych meczach oddawali charytatywne sety ale w gruncie rzeczy przez cały turniej przeszli niczym tornado.
Nie zatrzymały ich nawet Stany Zjednoczone przegrywając z nami sromotnie w czterech setach ugrywawszy tylko jednego. Pan od dopingu (nota bene lekko Martynę wkurzający) ekscytował się krzycząc donośnie POLYSKA! Kubi w przypływie radości rzucił się na lokalną maskotkę Vabochana przytulając się do niej i niemiłosiernie ją maltretując. Martyna strzelała zdjęcia wpychając się ze swoim teleobiektywem pomiędzy lokalersów z zabaweczkami najwyższej technologii.
    - Kuuuubi!- zapiszczała jej zza pleców istota mierząca metr pięćdziesiąt na obcasach, mocno upudrowana z różowymi niczym Helloł Kitty usteczkami.
Martyna spojrzała nań swoim całym metrem sześćdziesiąt siedem, czując się przy tym jak olbrzymka.
    - Ti zinasz Kubiego?!- zapytała patrząc podejrzliwie na biało-czerwoną koszulkę Martyny.
    - Zinam...- odpowiedziała Martyna, momentalnie się poprawiając.- To znaczy znam.
    - Och! Ja go kochiam! Jestem Sara, moja mami być z Polyska! - wydęła drobne usteczka. - Jestem jego fankom!Zrobisz mi zdjęcie?- podała Martynie najnowszy iphone 5 w etui z różowego futerka i króliczymi uszkami.
    Panna Dudzicka nie miała za bardzo ochoty przepychać się na boisko i fatygować do tego neandertalczyka, ale jakaś wredna istota wewnątrz jej podpowiedziała że tak należy zrobić.
A co tam! Ona przecież wyświadcza tylko przysługę rodaczce! Przecież polscy siatkarze przybywają do Japonii raz na jakiś czas, prawda?
Nie mogła poprosić Kubiaka wprost, bo od razu wydarłby się że napuszcza na niego napalone Japonki.
W tym celu złapała Andrzeja Wronę, przechadzającego się po parkiecie z kijem do selfie.
    - Mistrzu!- wyrwało jej się.
Wroniasty odwócił się na dźwięk swojej ksywki.
    - Słucham?- rzekł spokojnie.
Martyna nie zastanawiając się zbyt długo wcisnęła mu króliczo- rożowego iphone'a, wskazując ruchem głowy na Japonkę czekającą przy bandzie.
    - Ta panienka to fanka Kubiaka, weź go zawołaj i zrób im zdjęcie.
    - A dlaczego sama tego nie zrobisz?- zapytał zdziwiony.
Dudzicka spojrzała na niego jak na okaz muzealny.
    - Wiesz że z nim nie rozmawiam. Nie chcę wchodzić mu w drogę, poza tym to dziewczę jest ewidentnie napalone.
    - Aha. - usta mistrza wygięły się w cwaniackim uśmieszku. - Znaczy będzie wieszanie na ramieniu? - zachichotał jak nastolatka.
     - Dokładnie tak.
    - Namówiłaś mnie!
    Po chwili Martyna obserwowała z bezpiecznej odległości, jak Wrona, trzymając uszate cacko w dwóch palcach,  rozmawia z Kubiakiem, a ten, po chwili, z miną człowieka idącego na ścięcie, maszeruje w stronę fanki.
    Sara zareagowała ekstatycznym piskiem w dwóch językach i trzepotaniem rączek w pełni godnym postaci z anime. Martyna była gotowa przysiąc, że przez chwilę widziała w jej oczach dwa wielkie czerwone serca. Kubi, daremnie próbując przywołać na oblicze przyjemny wyraz, ustawił się do zdjęcia, natomiast jego miniaturowa fanka usiłowała się wokół niego opleść, co utrudniały jej wydatnie gabaryty: jej własne mizerne, a okazałe Dzika. Mistrz obserwował to wszystko, uśmiechając się złośliwie pod wąsem.
    Nic w życiu nie trwa wiecznie, a zwłaszcza zaś tyczy to dobrej passy. Ta urwała się Polakom znienacka i w najmniej odpowiednim momencie, bo podczas decydującego meczu z Włochami. Po dramatycznym pierwszym secie, przegranym na przewagi, panowie wyszli na parkiet zwarci i gotowi, co zaowocowało zwycięstwem w secie drugim, do dwudziestu dwóch.
    A potem zaczął się koszmar. Polakom nic nie wychodziło, nic się nie kleiło, blok się rozsypywał jak babka z piasku, ataki więdły w zaraniu. Włosi ogrywali nas jak chcieli. Kubiak szalał, jakby go było co najmniej trzech, wściekły i bezsilny, Stefan Antiga robił co mógł, żeby podtrzymać upadającego ducha w zespole, na próżno.
Trzeci set, przegrany do dwudziestu dwóch.
Czwarty do dziewiętnastu.
Trzecie miejsce Polaków w turnieju stało się faktem.
Trzecie. Nie dające awansu do igrzysk.
Siatkarze nie kryli łez, prawie każdy ocierał oczy, a Fabian wręcz ryczał jak bóbr. Kubi opadł na krzesełko obok zapłakanego Drzyzgi i wsparł głowę na złożonych dłoniach. Martyna uwieczniła tę scenę, widząc podwójnie, bo jej też cisnęły się łzy do oczu.
    Na dekorację polscy siatkarze poszli w grobowej atmosferze. Stefan był blady jak ściana i wyglądał jakby ktoś mu przyłożył czymś ciężkim w ciemię.
    - Mam gdzieś taki medal - wymamrotał pod nosem Dzik, maszerując w stronę podium.
    - Kurwa, dziesięć wygranych meczy - odmamrotał Kurek. - I wszystko w pizdu.
    - Chujnia z grzybnią - mruknął Zati. Od płaczu miał oczy czerwone jak królik.
Gdzieś w szatni dla maskotek płakała różowa Vabochan.
    W hotelu nastąpiła stypa. Stypa po przegranym turnieju i straconym awansie. Mówiono niewiele, głównie pito. Pił, co dowodziło powagi sytuacji, nawet Możdżonek.
Martyna usiadła w rogu sali jakby chcąc być niewidzialną. Była blada jak ściana o którą się oparła. Chociaż nie przepadała za siatkówką to przez ten czas poczuła sie w pewnym stopniu częścią teamu. Było jej w tym momencie nie mniej przykro i źle jak chłopakom, którzy zostawili na parkiecie serca, przelewając pot, krew i łzy. Fotografka miała ochotę urwać wyrwać serca  FIVB tępą łyżką a potem rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom.
    Wychyliwszy szklaneczkę z sake wcale nie poczuła się lepiej. Alkohol nieprzyjemnie rozlał się po gardle trafiając do ściśniętego ze stresu żołądka. Mało jadła dzisiejszego dnia i za dużo wypiła a to nie zwiastowało niczego dobrego. Gdy wstała poczuła lekkie zawirowanie, normalne dla zawianej osoby. W duchu poprosiła swój organizm żeby jednak zrobił jej tę uprzejmość i przestał się buntować. Odstawiła szklankę na najbliższy stolik, zmierzając jednocześnie ku drzwiom prowadzącym na taras.
    Wrześniowa tokijska noc była ciepła a wiatr z nad morza delikatnie szeleścił w liściach miłorzębu, bonzai, klonów i ibuków rosnących w przyhotelowym ogrodzie w stylu japońskim. Martyna lekko orzeźwiona morską bryzą, zeszła z tarasu wprost na usypaną drobnymi kamyczkami ścieżkę. W świetle latarenek kamienie skrzyły się jak jakby były prawdziwymi księżycowymi okazami. Gdzieś niedaleko słychać było plusk w sadzawce nad którą rozciągał się mostek. Całość niewątpliwie była urokliwa i w normalnych okolicznościach Martyna pobiegłaby, po aparat by uwiecznić tę piękną noc. Nie dzisiaj. - pomyślała ponuro.
    Powinna skupić się na myśli o wyjeździe do Ankary. Na turnieju zarobiła całkiem niezłą sumkę, za którą będzie w stanie wynająć coś przyzwoitego i przynajmniej w najbliższym czasie nie być z zdaną na łaskę matki.
Rodzicielka nie była zachwycona jej wyjazdem do Ankary. Właściwie to była wściekła na nią i na bogu ducha winnego wujka Adama. Szanowna mamunia zapomniała jednak że Martyna nie ma pięciu lat a dwadzieścia cztery i nie może decydować o jej życiu.


    Dziewczyna westchnęła, po czym okrążyła uformowany w kształt półkuli cis. I zamarła w pół kroku.
Na ławeczce, nad wysrebrzoną księżycowymi promieniami sadzawką, siedział Kubiak, nawet nie zauważyła kiedy wyszedł z sali. Ponieważ ławeczka była dostosowana wymiarami raczej do Japończyków, niż do europejskich siatkarzy, Kubi trzymał głowę niemal między własnymi kolanami, a palcem jednej dłoni rysował coś w żwirze. W oczach malował mu się taki smutek, że Martynie, która go wszakże nie znosiła, ścisnęło się serce.
Bez namysłu, może popychana wypitą wcześniej sake, klapnęła na siedzisku obok Dzika.
    - Wszystko w porządku? - zapytała cokolwiek idiotycznie.
    - Taaaa... - mruknął. - Jak cholera.
- O rany, wiem, że nie jest w porządku - Martyna zagryzła wargi. - Tylko no... Chciałam ci jakoś pomóc, czy coś.
Kubi łypnął okiem.
    - A myślałem, że przyszłaś kopać leżącego.
    - Daruj sobie złośliwości - prychnęła, zrywając się z ławki. - Ja naprawdę chciałam pomóc, ale łaski bez.
Ruszyła w stronę hotelu, gdy Dzik złapał ją za rękę.
    - Poczekaj - powiedział, jakoś tak miękko. - Nie idź.
Martyna nastroszyła się nieufnie.
    - Bo co?
    - Bo przepraszam. Dzik jestem, czasem dziabię kłem, a dzisiaj jest najbardziej zjebany dzień mojego życia.
    - Spoko. wybaczam od ręki - odpowiedziała, siadając z powrotem. - A swoją drogą te zasady awansu do igrzysk, to o kant potłuc.
    - Tajest - mruknął Michał. - Kurwa, jesteśmy mistrzami świata, a musimy się tłuc po kwalifikatorach i pucharach.
Tyłek zsunął mu się z wypolerowanego siedziska i teraz Dziku siedział na żwirze, oparty o nogi Martyny.
    - Wiesz co jest najgorsze? - powiedział w zadumie. - Jak widzisz ludzi, kibiców, tę nadzieję w ich oczach, że się uda i będzie awans, i wiesz, że tym awansem możesz oddać im cząstkę tego co oni nam dali swoim wsparciem... a potem, kurwa, widzisz ich rozczarowanie. I to boli najbardziej.
Ręce Martyny bez konsultacji z mózgiem zaczęły gładzić zwichrzoną czuprynę Kubiego.

___________________________________________________________
Witajcie! 
Po pięciu miesiącach przerwy, Fiolkowej podróży do Azji,  wracamy na nasze blogi. Głównie dzięki Wam, bo nie zapomniałyście o nas(a my takie dupy niezorganizowane) i przypominałyście nam o blogaskach. Także jesteśmy i mamy nadzieję że jakoś wspólnie dotrwamy do końca! 
                                                                              Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)

13 komentarzy:

  1. Nareszcie nowy i jak zwykle genialny :D Historia ciekawie się rozwija, więc z niecierpliwością czekam na kontynuację <3 :D

    OdpowiedzUsuń
  2. no dalej czekam,co jeszcze wyniknie.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i jest! Genialny rozdział jak zwykłe ♡ Warto było tyle czekać, choć mam nadzieje ze teraz rozdziały będą sie częściej pojawiać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Taaak strasznie długo czekałam na kontynuację! Końcówka mnie wzruszyła :(
    P.S. Ta Martyna ze zdjęcia to Mihrimah, prawda? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to Pelin Karahan odtwótczyni roli Mihrimah. :)

      Usuń
  5. Dzisiaj odkryłam tego bloga i jestem nim zachwycona. Już po przeczytaniu pierwszego rozdziału tarzałam się jak wariatka po podłodze, nie zważając na resztę domowników. Martyna jest postacią wprost genialną i już nie mogę doczekać się dalszych losów jej i Dzika. Mam nadzieję,że doprowadzicie naszych siatkarzy najpierw na turniej w Berlinie, potem znów do Japonii, a następnie do Rio.
    Bo cholernie przyjemnie się to czyta.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie ♥
    Rozdział świetny, a na wspomnienia i tę końcówkę miałam ochotę się poryczeć :)
    Pozdrawiam i czekam ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniały rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. świetny rozdział wzruszyła się czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy nowy? ❤

    OdpowiedzUsuń
  10. Fiolko, Martino, mój ulubiony bloggerski duecie, stęskniłam się za waszymi opkami piłkarskimi! A szczególnie za Rudobrodym i brytyjskim emigrantem Lampardem. Czy jest jakaś szansa na kontynuację tych opek, czy może koncentrujecie się na siatkówce?
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  11. Czyżby Martyna coś poczuła do naszego Dzika, skoro twierdzi, że jest przystojny? I zwraca uwagę na to, jak dogaduje się z dziećmi... I, kurcze, niby go tak nie lubi, a jednak wyraźnie ją do niego ciągnie.
    Ooj, kto się czubi, ten się lubi. :D

    Gregor i Pit, chociaż mieli tu epizodyczne role, wygrali ten rozdział swoimi tekstami. Jaja ze stali - leżę i wyję. Coś takiego to tylko Grześ mógł palnąć. Albo Zator. O, Zator też miał dobry tekst.
    Ale kurde... między zajściem w ciążę, a złamaniem nogi to jednak jest różnica... ;D Aj, ten zapominalski Piotruś.

    Hotka Dzika w Japonii... :D No rozbawiła mnie bardzo. Ja to chyba na miejscu Dzika bym spierniczała, gdzie tylko się da, jakbym widziała, że ona ma taką miłość w oczach. Brawo dla Kubiego za odwagę.
    POLYSKA!
    Kuźwa, znowu mam przed oczami ten ostatni punkt tego meczu, i potem naszych chłopaków odbierających medale... Znowu sobie przypominam, jak przeryczałam jak głupia pół godziny...

    Martyna leci do Ankary? O, co za zbieg okoliczności.
    I spotka tam Kubiaka? :D

    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń